1 marca 2021

Od Białej Gwiazdy CD Wojowniczego Mrozu (do Bryzowej Gwiazdy)

— Biała Gwiazdo? Wszystko w porządku? — piskliwym głosem paplał jej tuż nad uchem jakiś młody wojownik czy inny uczniak, którego w tej chwili nie rozpoznawała.
Zadrżała, rozdrażniona przez nieprzyjemny głos młodzika. Posłała mu nieco rozbiegane spojrzenie, które w założeniu miało być groźne.
Nie. Nic nie było w porządku. Wszystko posypało się wraz ze śmiercią Ciemnej Gwiazdy. A może nawet jeszcze wcześniej? Ten głupiec naprawdę nie powinien był mianować jej swoją zastępczynią, pieczętować w ten sposób jej losu. Gdyby nie to, nie zbliżyłaby się z nim tak niebezpiecznie. Gdyby nie to, nie zaszłaby w ciążę, nie zostałaby pozostawiona z tym sama sobie przez niego i Ciemnego Kła, która odmówiła jej pomocy i nie urodziłaby szczeniąt, których nigdy nie chciała mieć. Gdyby nie to, myśl o Deszczyku, który żył zaledwie chwilę, nie byłaby tak bolesna — Deszczyk po prostu by wtedy nie istniał. Gdyby nie to, nie miałaby teraz wciąż na głowie czwórki szczeniąt, które teraz chorowały na potęgę i z których jedno musiała prowadzić w treningu, choć zdecydowanie nie miała na to już sił. Gdyby nie to, być może wciąż by żył — gdyby wybrał sobie lepszego zastępcę, ten może znalazłby dla niego pomoc, zanim zrobiło się na to zbyt późno. 
Gdyby nie to, nie musiałaby teraz przeżywać napadu hiperwentylacji.
— Dajcie jej spokój. Odsuńcie się! Nie widzicie, że potrzebuje teraz spokoju? — warczał gdzieś w pobliżu jakiś znajomy głos, Nocna Furia, jak zrozumiała chwilę później. Odganiał od niej gapiów tak, jak odganiał ich od umierającego na zgromadzeniu klanów Ciemnej Gwiazdy.
Ciemna Gwiazda nie żył, hasał sobie teraz radośnie z Gwiezdnymi po jakichś przeklętych elizejskich łąkach. Zostawił ją samą z całym tym bałaganem, z klanem, epidemią i jej własnymi, prywatnymi problemami. Z zastępczynią ona sama też trafiła naprawdę w dziesiątkę — Mleczne Oko dostała jakiś sen od Gwiezdnych i wybyła z klanu prawie że od razu po swoim awansie. Do tej pory nie wracała. Być może nie miała już nigdy wrócić, a Biała miała sama do śmierci użerać się z całym tym cyrkiem na kółkach. 
— Biała Gwiazdo, spójrz na mnie, proszę — powiedział cicho i spokojnie kolejny głos.
Spojrzała na psa tylko i wyłącznie dlatego, że nie rozpoznawała, z kim ma do czynienia. Samiec. Dość niski, czarno-biały samiec. Nie był to ani jej Borsuczek, ani należący do starszyzny Mroźny — nie zgadzał jej się układ czerni i bieli. Kojarzyła już tylko jednego psa o takim umaszczeniu — Jasne Serce, który, jak jej się zdawało liderce, był jakoś spokrewniony z Mlecznym Okiem. O, ironio...
— Świetnie. Musisz uspokoić oddech. Najłatwiej będzie chyba, jeśli będziemy oddychać razem. Dobrze? — Nie czekał na odpowiedź. Nie mieli na to czasu. — Wdech. — Powoli wciągnął haust powietrza. — I wydech. — Wypuścił go.
Nie wiedziała, jak długo to trwało. Nie liczyła ani wdechów, ani wydechów. Zauważyła jednak, że z czasem coraz łatwiej było jej dopasować oddech do niego. Gonitwa myśli zaczęła cichnąć, by w końcu zamienić się w ciche szemranie, które ostatnio towarzyszyło jej nieustannie. 
— Dziękuję — wyszeptała w końcu nieco zdławionym głosem.
Nie odpowiedział. Uśmiechnął się jedynie delikatnie i zniknął w tłumie. Szukała go wzrokiem, gdy Nocna Furia odprowadzał ją do legowiska, lecz już nie była w stanie dostrzec. Najwyraźniej tak to już miało być, krótkie spotkanie ratujące jej skórę i tyle.
— Jesteś pewna, że powinnaś teraz zostać sama? A co jeśli zacznie się jakiś kolejny atak? — mruknął Nocny tonem z pozoru zupełnie obojętnym. Białej zdawało się jednak, że słyszy za tym wszystkim jakąś troskę i tej właśnie myśli kurczowo się uczepiła.
— Poradzę sobie. Jestem w końcu silną, nietykalną liderką — prychnęła, zbywając go szybko, choć tak naprawdę miała ochotę poprosić go, by tu z nią został. Potrzebowała kogoś, kogokolwiek, w kogo mogłaby się wtulić, by choć na chwilę zapomnieć o tym wszystkim, co miała na głowie.
Zamiast tego jak zawsze zmuszona była wtulić się w pomięte szmaty służące jej za legowisko. Znowu była sama. Jak zwykle.
Sen przyszedł do niej szybko. Był płytki, na tyle płytki, by nie musiała znowu męczyć się z koszmarami, które zawsze wyglądały niezwykle podobnie — jak przeklęta karuzela wspomnień, poprzetykana jej największymi strachami i niepewnościami. Czasami budziła się dopiero wtedy, gdy po ponownym przeżyciu wszystkich cudownych i okropnych chwil rzucała się pod metalowego potwora Dwunogów czy w dół jakiegoś pierwszego lepszego skalnego urwiska.
Czasami miała ochotę powtórzyć to w rzeczywistości, lecz potem zbierała się w sobie i wracała do obowiązków. Może kiedyś, gdy jej potomstwo zostanie już mianowane na wojowników...
Teraz jednak, gdy się zbudziła, musiała jak najszybciej opuścić legowisko. Czuła, że jeśli za chwilę nie znajdzie się na świeżym powietrzu, może znowu doświadczyć problemów z oddychaniem. Wstała więc i na chwiejnych łapach wyruszyła na spacer. (Jakoś w końcu musiała nazwać swoją ucieczkę od miejsca, które otrzymała w spadku po Ciemnej Gwieździe i przed jego duchem.)
— To już czwarty raz podczas tego księżyca! — lamentował gdzieś w pobliżu znajomy głos. 
Wojownicza Ła... to znaczy, Wojowniczy Mróz? Czy on naprawdę nie wyrósł z tych swoich eskapad wraz z mianowaniem na wojownika? (Pytanie oczywiście było retoryczne. Biała była prawie pewna, że młody pies miał już nigdy nie wyrosnąć ze swoich niekoniecznie rozsądnych pomysłów.)
Scena, którą zastała po wynurzeniu się zza rogu ruin, była co najmniej ciekawa, jeśli nie przynajmniej dziwna. Jasna suczka, której Biała nigdy nie widziała na oczy, wbiła w nią przerażone spojrzenie i, wycofując się, natrafiła na coś, co zmusiło ją do zatrzymania się. Owo coś szybko wyjrzało zza jej ogona i posłał w jej stronę pełen zakłopotania uśmiech.
— Kim, na Gwiezdnych, ona jest? — wypaliła, zanim zdążyła pomyśleć nad jakimiś mniej wrogimi słowami.
— Cioteczko! To znaczy kuzyneczko, oczywiście, że kuzyneczko! — wykrzyknął Wojowniczy, doskakując do niej szybko. — Właśnie mówiłem tej miłej suczce, że przyszedłem ci się wypłakać, bo... bo moja dziewczyna, eee... — Rozejrzał się gorączkowo po ich otoczeniu. — Bo Łopianowy... Kuper — wymyślił wreszcie, zapewne przypominając sobie pewne zdarzenie z dnia, gdy po raz pierwszy się spotkali. — Łopianowy Kuper ze mną zerwała! Prawda? — Obejrzał się za siebie, by zauważyć, że nieznajoma zaczęła się powoli oddalać.
— Stój — warknęła liderka klanu Ciemnych w kierunku drugiej suczki.
— Po co te nerwy, madam? — wtrącił się Mróz, a Gwiazda posłała mu ostrzegawcze spojrzenie. Jeśli dobrze pamiętała, zdradziła mu dokładnie i obrazowo, co zamierzała z nim zrobić, jeśli jeszcze raz nazwie ją w ten sposób, co właśnie uczynił. — Co ta twoja znajoma tak właściwie ci zrobiła, co? 
— Żadna z niej moja znajoma — uciszyła go Biała, zanim zdążył zacząć snuć domysły na ten temat. — Pierwszy raz widzę ją na oczy. Na pewno nie należy do mojego klanu. Dlatego może też sama zechciałaby wyjaśnić, co tu robi, hmm? — warknęła w kierunku stojącej sztywno kilka kroków przed nimi samicy.
<Bryzowa Gwiazdo?>
(1117 słów, punkty niewpisane) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz