Jazgot kochał Kasztana. Zrozumiał to, gdy miał piętnaście księżyców. Trochę późno, wiedział o tym. Jakoś zawsze miał problemy z myśleniem o uczuciach.
Rozmawiali wtedy o rodzinie. To nie był dobry temat, ale Jazgot sam go wyciągnął. Zorientował się, że minęło dwanaście księżyców, od kiedy mama odeszła.
— Tęsknisz za Klematisem? — zapytał. Leżeli w cieniu bloków, gdzie było trochę zimno, ale mogli patrzeć na chmury. Nie wiedział, jak łączy się to z treningiem, ale nie narzekał. Kasztan wiedział lepiej, a Jazgot nie kłócił się z nim. Samiec leżał wtedy obok niego na grzbiecie.
— Oczywiście — powiedział. Nie widział jego pyska, ale słychać było lekki smutek w głosie.
— Dlaczego? — Kasztan na początku mu nie odpowiedział. Myślał nad tym, a Jazgot spokojnie czekał. Te dwa samce nigdy nie zdawały mu się być blisko.
— Był moim kuzynem.
— Co? — Jazgot przewrócił się na bok, by móc na niego popatrzeć. Starszy samiec obrócił w jego stronę pysk. — Klematis to twój kuzyn? Jak mógł cię zostawić?!
— Jazgot… — Nie chciał mu patrzeć w oczy, ale teraz już nie mógł się odwrócić. To byłoby niegrzeczne. — Jest tam szczęśliwy. Nie mogę być zły za to, że pragnie szczęścia.
— Jak to? — prychnął. Wrócił do starej pozycji, ale zaczął zdenerwowany uderzać tylną łapą. — Miał obowiązki. Zobowiązania. Zwłaszcza, wobec ciebie. Rodzina… rodzina, nie powinna się zostawiać nawzajem.
Wbił mocno wzrok w chmury. Poczuł, jak jego oczy stały się bardziej mokre. Błagał cicho, żeby Kasztan nie kontynuował, żeby porzucił temat i może zapytał go o coś innego. O chmury, o mięso, o śnieg pod łapami.
— Jazgot, twoja mama… — Zamknął oczy mocno, jakby to mogło powstrzymać słowa. Pies przez chwilę zamilkł i Jazgot czuł jego wzrok na sobie. — Nie znałem jej dobrze, ale wiem, że na pewno bardzo cię kocha i bardzo tęskni.
Poczuł, jak samiec trąca go zimnym nosem. Uchylił jedną powiekę i zobaczył przed sobą ciepłe oczy.
— Chodź. — Uśmiechnął się do niego ciepło. — Pójdziemy na dachy.
— Dlaczego? — zapytał.
— Bo je lubisz — odpowiedział i brzmiało to tak prosto.
— Nie powinniśmy trenować? — Kasztan popatrzył na niego trochę dziwnie.
— Wiemy, że zamarzła tam kałuża. Będziesz mógł się poślizgać, a ja złapię cię, żebyś nie upadł.
Jazgot patrzył na niego cały czas. Patrzył i chyba nigdy nie chciał do kogoś tak bardzo się przytulić. I wtedy zrozumiał, że go kocha. Jazgot kochał swój klan, to wiedział już świetnie. To była prosta miłość i tak oczywista, jak fakt, że słońce świeci i ptaki latają. Jazgot kochał mamę, cieplej i mocniej niż klan. To była pierwsza miłość, jaką doświadczył. Miał wrażenie, że z czasem to ciepło stało się słabsze, ale nigdy nie zniknęło. Kochał wujka Richiego, ale to bolało. Kochał Mlecza, bo był jego najlepszym przyjacielem. Chyba kochał Klematisa, tak jak teraz Miękką, bo był symbolem spokoju i bezpieczeństwa, ale to minęło. A na końcu zorientował się, że kocha Kasztana. Trochę jak mamę, ale czuł się źle, próbując to porównać.
Bo Kasztan był przyjacielem, obrońcą i nauczycielem. Kasztan go pilnował i patrzył na niego tak, że Jazgot niemal wierzył, że był dumny. I chciał z nim spędzać czas, chociaż nie musiał i był gotów siedzieć na dachu, pilnując, by Jazgot nie upadł.
Bardzo nie chciał, żeby Kasztan kiedykolwiek przestał tak na niego patrzeć.
Jazgot nie był jednak głupi. Im starszy się stawał, tym lepiej rozumiał, że wiele osób jest po prostu miłych. Ich dobroć nie znaczyła nic więcej, niż tylko, że byli mili. Doceniał to, ale nie było co czytać między słowami. Kasztan był miły. Był najlepszym psem, jakiego Jazgot kiedykolwiek spotkał, w swoim krótkim życiu. Oczywiście, że starał się być najlepszym nauczycielem, jaki istniał. W zamian powinien mieć najlepszego możliwego ucznia, ale zamiast tego trafił mu się Jazgot.
Na każdym treningu dawał z siebie wszystko. Starał się uczyć szybko i w nocy, jeszcze zanim przyszły do niego sny, powtarzał wszystko, czego się tego dnia nauczył. Temat walki ciągle pozostawał koniem w pokoju. Ćwiczył z innymi psami, zwłaszcza z Pyłem i Dymem, ale ciągle miał z tyłu głowy myśl „A co jeśli Kasztan się dowie?”. Bardzo nie chciał mieć z nim tej dyskusji.
Jednak najgorszy w tym wszystkim był czas. Kończyły się rzeczy, które Kasztan mógł mu przekazać. A skoro tak, niedługo miało nadejść jego mianowanie. Czekał na nie tak długo, a teraz zrobiłby wszystko, by ten dzień nie nadchodził. Zapytał się Miękkiej, czy mógłby je przestawić jakby co. Ona spojrzała na niego tylko i powiedziała, że ma zdawać swój egzamin jak najszybciej. To nie był ton, który wskazywał, że jest gotowa do rozmowy.
Nie chciał, żeby Kasztan przestał być jego mentorem. Co się wtedy stanie? Jazgot wróci do swojego kąta pod oknem? Zaczną mówić ze sobą tylko przy posiłkach? Na patrolach? Wiedział, że Kasztan nie zniknie z jego życia — byli w tym samym klanie, nie mógł tego zrobić — a mimo to każdej nocy bał się tego dnia. Bał się, że Kasztan przestanie na niego patrzeć, przestanie się do niego uśmiechać. Jazgot stracił matkę, stracił Richiego, stracił nawet Nieuchwytkę, tak bardzo nie chciał tracić też Kasztana.
Jednak, przede wszystkim był członkiem Bezgiwezdnych. Jego szczęście było mniej ważne, niż dobro klanu. A klan potrzebował przecież wojowników, tak jak powiedziała mu Miękka. Dlatego nadal trenował albo pojedynkował się z Mleczem, chociaż każde uderzenie bolało go dwa razy bardziej. Powtarzał sobie, że musi przestać zachowywać się jak szczeniak. Był w końcu prawie dorosły.
— To co, biegniemy do domu? — zapytał Mlecz, dysząc ciężko. Jazgot był w podobnym stanie. Dwaj uczniowie raczej za wiele się od siebie nawzajem nie nauczą, ale z nim lubił walczyć najbardziej. Było tu więcej zabawy niż prawdziwych uderzeń, ale jednak jego mięśnie pracowały i tylko to się liczyło.
— Możemy — odpowiedział. Już niemal nie czuł zapachu śmieci, po tak długim siedzeniu na wysypisku. — Ale możemy też chwilę tu pokrążyć. Podobno lu… dwunogi dowieźli nowe rzeczy. Ścigamy się na ich szczyt?
Wyścigi trenowały prędkość. Wspinaczka na górę śmieci wytrzymałość i zwinność. Musiał przestać wszystko widzieć, jak trening.
Mlecz powiedział trzy, cztery, start. On biegł przy płocie po prawej, a Jazgot po lewej. Nie widział przyjaciela, ale miał nadzieję, że go przegoni. Dotarł do podstawy wzniesienia i wtedy usłyszał syk. Szybko zdjął łapę i spojrzał w dziurę, pomiędzy starą kanapą i nieznanym mu metalem.
Widział złote, kocie oczy, patrzące na niego groźnie.
— Co ty tutaj robisz? — syknął. Wciągnął mocniej powietrze. Czy tu był jeden, czy więcej? Smród wysypiska przeszkadzał mu w ustaleniu. Chciał powiedzieć, że nic mu nie zrobi, ale… czy mogli pozwolić kotom siedzieć na ich terenach? I tak nie mieli zbyt dużo jedzenia, a jeśli jeszcze one zaczną polować na ich szczury...
Zanim coś więcej powiedział, kot wyskoczył. Zajęło mu to za wiele czasu. Chciał odskoczyć, ale zwierzę było silniejsze. Poczuł ciepłą krew, spływającą na jego pysku. Na szczęście nie trafił w oko.
Mógł zawołać Mlecza, ale pomyślał, że to tylko kot. Mniejszy, ale zwinniejszy. Jazgot ustawił się mocniej na łapach. Udało mu się trzasnąć zwierzę w pysk, gdy to znowu podskoczyło bliżej. Przez moment czuł się dumny, ale wtedy poczuł pazury na grzbiecie. Syknął i przewrócił się na grzbiet, próbując zmiażdżyć zwierzę. Wtedy zrozumiał, jak zły to był ruch, gdy zobaczył pierwsze zwierzę skaczące w jego stronę. Spróbował odepchnąć go łapą i przewrócił się, uwalniając pierwsze zwierzę.
Wyskoczyło trzecie. Zaczął się denerwować dopiero wtedy, gdy poczuł krew spływającą do jego pyska. Metaliczny strach obudził w nim strach. Jeden z kotów zaatakował jego łapę, a drugi spróbował skoczyć do jego gardła.
Nie chciały go zabić. Wierzył w to. Wiedział to. Broniły terenu, który w ich głowach, został zaatakowany. To nie sprawiało, że czuł się lepiej. Kiedy udało mu się odrzucić od siebie jedno ze zwierząt, dwa inne próbowały zaatakować. Miał wrażenie, że wszystko, czego się nauczył, nagle zniknęło.
Dał radę zacisnąć kły na ciele kocura i rzucić go na ziemię. Wtedy zobaczył Mlecza, który patrzył na niego zaskoczony. Czuł się jak tchórz, gdy krzyknął do niego:
— Biegnij po tatę!
Nawet nie zdążył się zastanowić nad tym, co mówi. Za chwilę zawył z bólu, gdy któremuś z nich udało się dorwać poduszkę jego łapy. Nie wiedział, że to tak bardzo boli. Przynajmniej koty też krwawiły.
Na chwilę się zatrzymali. Czuł, jak bardzo bolą go łapy. Dyszał, przenosząc wzrok ze zwierzęcia na zwierzę. I co teraz? Co w tej chwili miało się stać?
Kasztan. Potrafił rozpoznać jego zapach nawet wśród tego całego smrodu. Zwierzęta spojrzały na siebie nawzajem i odbiegły. Jazgot chyba nigdy tak się nie cieszył z widoku mentora.
— To wygląda gorzej, niż jest — zapowiedział, gdy się odwrócił. Mlecz stał kawałek od nich, z ogonem wiszącym nisko. Nie chciał, żeby się martwili. Potrząsnął łbem, by zakrwawione futro przestało zasłaniać mu oczy.
Kasztan patrzył na niego przestraszony. Z jakiegoś powodu ten wzrok kojarzył mu się z matką.
Leonis zapytał, co mu się stało. Bardzo nie chciał patrzeć na Kasztana, gdy o tym opowiadał. Zamiast tego skupił się na medyku i jego szybkich, wypracowanych ruchach.
Oczyścił mu rany zimną głową i przyłożył mieszankę roślin. Zażartował, że może mieć bliznę na pysku. Przynajmniej Jazgot wolał brać to za żart.
Miał nadzieję, że medyk zatrzyma go na noc. To się niestety nie stało. Wytłumaczył Dymowi i Miękkiej co się stało, a potem ominął posiłek. Nie chciał rozmawiać z Kasztanem. Poczekał z przyjściem do legowiska, aż wszyscy się położą. Samiec niemal na pewno nie spał, ale nie odezwał się słowem, gdy uczeń położył się obok. Jazgot był mu za to wdzięczny.
Nie chciał słyszeć, jak bardzo jest słaby. Jak jest beznadziejny. Jak bardzo mentor zawiedziony jest jego brakiem umiejętności. Nie potrafił wyobrazić sobie dobrego Kasztana wypowiadającego te słowa. To wcale nie sprawiało, że czuł się lepiej.
Kiedy obudził się rano, nikogo nie było w pokoju. Nie wiedział, jak się z tym czuł. Piekło go pysk. Tam pazury weszły najmocniej. Musiał delikatniej stąpać na jedną z łap, gdy schodził po schodach. Zjadł resztki szczurzego mięsa w kącie. Najlepiej byłoby zostać na miejscu, ale nie potrafił tak.
Wyszedł na dwór, przysiadł na schodach, gdzie tyle razy już przesiadywał, czekając na matkę. Patrzył na prostą ścieżkę przed sobą, która wiodła pomiędzy blokami. Nigdy nie zdążył zapytać się Klematisa, w którą stronę poszła. Wątpił, by ktokolwiek inny mógł to wiedzieć.
Zza rogu wyłonił się Kasztan, wyglądając bardziej niepewnie niż zwykle. Jazgot, bardzo, bardzo nie chciał go widzieć, ale nogi same zaczęły wieść go w tamtą stronę. Mentor spokojnie na niego czekał i zamiast zmieszać z błotem, powiedział:
— Nauczę cię walczyć.
<Kasztan?>
[1698 słów: Jazgot otrzymuje 16 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz