3 marca 2021

Od Klematisowego Korzenia CD Konwalijkowej Łapy

Przynajmniej nie wdepnął w szczurze gówno — tak próbował się pocieszać tuż po ceremonii, kiedy Brzozowy Kieł chichotał z Błękitną Pręgą, jakoby „Klematisowa Łapa” miał otrzymać sześcioksiężycowego mentora. Mogło być gorzej, myślał, następując sobie na własne łapy, żeby chociaż tępym bólem powstrzymać własne machanie ogonem.
Wychodząc ze Starego Domu („Tak, Konwalijkowa Łapo, nie musisz pytać o trening, już idziemy. Eee, nie pytałaś o trening? Ja pytałem. Musiałaś mnie nie usłyszeć. WCALE NIE MERDAM OGONEM JAK SZCZENIAK, BRZOZOWY KLE! Wracając, idziemy na pierwszy trening. Teraz”.) wdepnął w szczurze gówno.
Wycierał ze zjeżoną sierścią własne łapy o krawężnik. Z tyłu głowy miał migoczącą postać Leonisa, który, wpadając w niekontrolowany, acz wyjątkowo wymuszony napad śmiechu, nabijał się z tego, że wielki lider Bezgwiezdnych… to znaczy, teraz co najwyżej wielki mentor Konwalijkowej Łapy, znowu śmierdzi. Przynajmniej Konwalijka miała do niego garść szacunku, bo kiedy rudzielec zmywał z siebie guano, ta rozglądała się dookoła, jakby Klematisowy Korzeń ze szczurzym gównem na łapie w ogóle nie istniał.
— Wujku… To znaczy, Klematisowy Korzeniu, co będziemy dzisiaj robić? — zapytała, kiedy Klematis odetchnął, osypując krawężnik ziemią.
— Mów mi Klematis — poprawił, wypinając pierś tak teatralnie, jakby udawał Jerzego Stuhra, czy innego tam Brzozowskiego.
— Nauczysz mnie polować na parówki?
— Parówki? — powtórzył. Trafiła mu się śmieszka, niespełniona stand-uperka, każdy szczeniak przecież wie, że na te podroby Dwunogów się nie poluje, myślał, ale spojrzenie Konwalijki utwierdziło go w przekonaniu, że wcale nie żartuje. — Konwalijko, skarbie, na parówki się nie poluje.
Zawiesił się, myśląc o tym, jak kiedyś wyrwał Dwunogowi hot doga z rąk, żeby zaimponować Irysce na randce. Może jednak na parówki dało się polować.
— Tata kiedyś przyniósł nam parówki do jedzenia. Mówił, że był w gruzowisku Dwunożnych, zobaczył te parówki, wszystko się zawaliło, traaach! Ledwo udało mu się uciec. Pokazał nam nawet okopconą sierść na ogonie!
— Ten dureń podpalił sobie przypadkowo ogon ogniskiem Dwunogów. — Spojrzała na niego smutno. Szybko wydedukował, że trzeba się poprawić. — Tak, mała, pójdziemy zapolować na parówki. Ale najpierw pokażę ci granice, okej? Nie chciałbym, żebyś przypadkiem wyrwała parówkę z pyska jakiegoś Ognistego.
Przywiązanie Irysowego Serca do Opalowego Promyka wcześniej wydawało mu się absurdalne. Początkowo, zaraz po porodzie ich sześcioraczków, Podgrzybkowa Sierść nieustannie nosił do niej ogórecznik, żeby wspomóc wydzielanie mleka. Mamrotał przy tym coś o stresie, a Rysa, niby to urażona, fukała, że niech Gwiezdni mają w opiece jej biednego Opalka. Czasem miał wrażenie, że dzieci mają nie sześć, a siedem, włącznie z wyrośniętym bobasem o czekoladowobrązowej sierści i wiecznie przerażonym spojrzeniu, jakby parówka berlinka miała go zaatakować.
Jeśli Opal zaliczał się do ich rudego gangu, to włącznie z Konwalijkową Łapą dzieci mieli już osiem.
Zaczęło się wtedy, kiedy żłobek opuściła córka Muszelkowego Nosa, Żabka. Najpierw Klematis myślał, że jako Żabia Łapa zostanie uczennicą Podgrzybka, tyle czasu spędzała u medyka. Kiedy po obozie rozniósł się odór smutku, a żłobek rozchodził rozpacz rodziny, zrozumiał, że Żabka tak naprawdę odeszła.
Konwalijkowa Łapa — wtedy jeszcze Konwalijka — wyglądała na szczerze zdruzgotaną, kiedy razem z Bursztynem zmuszeni byli opowiadać liderce, jak znaleźli swoją półżywą siostrę. I tak jak Bursztyn raczej wolał na wszelkie próby pomocy grymasić i fukać, to uwagę Konwalijki Klematisowi udawało się skutecznie odwrócić, namawiając ją do zwykłej zabawy. Księżyc później tym razem to on znalazł się na dywaniku u Nakrapianej Gwiazdy, kiedy opowiadał przywódczyni, jak to w zamian za bana na zgromadzenia, winna mu była, chociaż zostanie mentorem przyszłej Konwalijkowej Łapy.
Początek pory nowych liści miał zwiastować nowy początek. Został przecież ojcem, wszyscy liczyli też na to, że epidemia minie, łagodząc choróbsko wraz z pierwszymi promieniami słońca. Teraz pora zielonych liści była powiewem świeżości — otrzymując pierwszą uczennicę, klan pokazał, że ponownie mu ufa.
Ruszyli więc w stronę dworca, żeby przejść tam obok granicy Ventusu. Płomiennoruda sierść tańczyła smagana wiatrem, a Klem szybko pożałował, że nie wybrali się nad morze; zniósłby nawet chmarę półnagich Dwunogów, byleby poczuć na futrze wodę zamiast piekącego słońca.
Ostatnim razem na dworcu był, kiedy Leonis próbował pomóc (Leonis w ogóle potrafił pomagać?) mu z raną od postrzału. Zwyzywał go wtedy równo za sam pomysł użycia muchomora na ranę.
Rozchmurzył się na widok kwitnących pól. Podczas pory nagich drzew, wszelka roślinność bywała martwa — lecznicze zielsko było trzy razy ciężej znaleźć. Porą nowych liści pąki dopiero rozkwitały, żeby teraz powitać ich całą gamą kolorów i zieleni.
— Świetnie! — westchnął, kiedy minęli stary, walący się budynek. Przez roztrzaskane szyby do środka wpadały promienie, które oświetlały pokryte chwastami wnętrze. Korzeń uniósł się na tylnych łapach, zaglądając przez okno, ale zmarszczył nos, nie znajdując nic, co przypominałoby ulistnioną łodyżkę o miętowym zapachu. — Możemy tutaj przy okazji znaleźć zioła dla Podgrzybkowej Sierści.
Konwalijkowa Łapa spróbowała wspiąć się do tego samego poziomu co mentor. Widząc, że jej krótkie nogi nie dosięgły parapetu, pochylił głowę, pozwalając jej wejść na swoje barki. Ledwie powstrzymał się przed komentarzem, że tych parówek to chyba jednak jej już wystarczy.
— Co tam rośnie?
Uniósł łeb. Zieleń to zieleń, na chuj drążyć temat?
— Szczypiorek — strzelił.
— Podgrzybkowa Sierść mówił, że to koperek — powiedziała, przechylając głowę w bok, jakby chciała przyjrzeć się roślince pod każdym kątem.
— Koperek nie naprawia zdrowia.
— Podgrzybkowa Sierść mówił, że…
— O, patrz tam!
Ruszył do przodu. Konwalijkowa Łapa niemal od razu zeskoczyła z jego grzbietu, kierując się we wskazane miejsce.
— Co czujesz? — zapytał, kiedy uczennica otworzyła pyszczek, zatrzymując się na środku łąki.
— Psy.
— To Ventus. — Korzeń zbliżył się do niej, wskazując nosem tereny za torami. Konwalijka zaczęła wiercić się podekscytowana, kiedy rudy mówił jej o koniach, czyhających na nich zza stajni i polach, które pokrywała rzesza roślinności. — Dworzec jest terenem należącym do wszystkich klanów, jak plaża czy park. Wiesz dlaczego? — Pokręciła głową. Podkopał jednego z długich chwastów obok łapy uczennicy, żeby ułatwić jej wyciągnięcie jego korzeni. — Dlatego. Pełno tu ziół leczniczych dla Podgrzybka i innych medyków. Wiesz, że pomiędzy medykami zawsze panuje pokój, nieważne, z jakiego klanu pochodzą?
— Pokażesz mi granicę reszty klanów, Klematisie?
— Najpierw musimy wykopać i zanieść do obozu te zioła — wymamrotał, wskazując w stronę zielska. Konwalijkowa Łapa przytaknęła i zaczęła kopać tak samo, jak ja wcześniej. — Jeśli zdążymy przed zachodem, może pójdziemy na wieczorny patrol, żeby oznaczyć granice z Industrią.
Węszył z nosem przy ziemi, próbując wyłapać zapach medykamentów. Przystanął dopiero pod starym, zardzewiałym płotem, który zapewne miał odgradzać dworzec od torów, choć raczej z marnym skutkiem. Teraz wyglądał, jakby przeżył już zmagania ze wszystkimi czterema żywiołami, a kiedy zapewne wcześniej okalał większość tutejszych terenów, obecnie zajmował długość może dwóch lisich ogonów. Oparł się łapami o płotek, chcąc zajrzeć za niego, na wszelki wypadek, gdyby jego drugą stronę porastały zioła… i coś zwaliło się obok niego w trawie.
Nie zdążył nawet powiedzieć „hę?”. Rzucił się biegiem, po drodze wrzeszcząc przeraźliwie do Konwalijkowej Łapy:
— MŁODA, ODWRÓT! ODWRÓT, NATYCHMIAST! AAAAAA, NA GWIEZDNYCH, NIE DZIABNIJ MNIE, NIE, AUĆ, NIE!
Za nim w pogoń krążyła chmara pszczół, wyglądająca, jakby zaraz miała zbezcześcić obóz Flumine podobnie, jak Klematis omyłkowo zbezcześcił ul.
<Konwalijkowa Łapo?>
[1120 słów: Klematisowy Korzeń otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia, Konwalijkowa Łapa 2 Punkty Treningu]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz