Nie było mu z tym łatwo. Kiedy kładł się spać, cały czas bił się z myślami. Z jednej strony Jazgot był jego uczniem i każdy jego brak umiejętności był tylko i wyłącznie jego winą, ale z drugiej… jak on miał niby nauczyć go walczyć? Ilekroć próbował sobie wyobrazić, że ćwiczą, to w końcu przed oczami stawały mu najbardziej bolesne obrazy z wojny z Quintusem oraz najgorsze treningi z ojcem. Wcześniej myślał, że w końcu się jakoś przełamie, najpierw będą ćwiczyć, potem polować, a w końcu nauczy go walki. Niestety to nie okazało się tak proste. Nawet polowania nie przyszły mu łatwo, ale na szczęście Jazgot był dość dojrzały i — przede wszystkim — w odpowiednim wieku do takiej nauki. To go trochę podbudowało i w końcu nawet zaczajanie się na ptactwo czy szczury zaczęło sprawiać mu jakąś radość, oczywiście wtedy, kiedy robił to z Jazgotem. Niestety te czasy miały wkrótce przeminąć.
— Kasztan, mówię do ciebie. — Usłyszał poirytowany głos Miękkiej. Otrząsnął się i spojrzał na liderkę. Wyglądała na coraz bardziej zniecierpliwioną.
— Ja… spróbuję.
— Świetnie! Naprawdę cieszę się, że zdecydowałeś się w końcu odpowiedzieć. A jeszcze bardziej się cieszę, że zamierzasz wykonywać swoje obowiązki.
Kasztan spojrzał na nią sfrustrowany. Ich spojrzenia zmierzyły się, a im dłużej Miękka trzymała swój pysk wysoko, tym bardziej zdeterminowany wydawał się Kasztan. Suczka poddała się i w końcu rzekła:
— Kasztan, ja wiem, że Klematis dał ci trudne zadanie. Każdy z nas coś przeżył, ale nie możesz traktować moich nakazów tak lekko. Nie będziesz miał taryfy ulgowej, a jeśli nasze zasady ci się nie podobają, to możesz odejść.
— Pewnie, że mogę i czasem mam ochotę. — Patrzył na nią wzrokiem mówiącym „odszedłbym, ale”. Widać było, że swoją postawą działał jej na nerwy. Tak naprawdę, to było kilka powodów, przez które nie miał ochoty odchodzić z Bezgwiezdnych i prawdopodobnie nigdy ich nie opuści. Nie miał co ze sobą zrobić, za to tutaj miał Jazgota. I chociaż ich relacja nie była oczywista, to jednak nie można było mu odmówić postrzegania młodzika jako swojej rodziny. A rodziny się nie zostawia. Miękka, jak i każdy, widziała, że Jazgot był jedynym sensem bycia tutaj Kasztana i oczywiście próbowała znaleźć mu tutaj jeszcze coś. Problem w tym, że system jej rozkazów raczej nie działał tak, jak myślała.
— To powinniśmy czuć się zaszczyceni, że jednak nas nie opuściłeś.
— Skoro tak mówisz — odparł tylko i odwrócił się od liderki. Ruszył nieśpiesznie w stronę swojego legowiska. Miał nadzieję, że Jazgot jeszcze nie wstał.
Niestety okazało się, że obudził się wcześniej, niż jego mentor mógł przypuszczać. Ten zaczął więc go szukać, wyszedł nawet poza siedzibę Bezgwiezdnych. Po szybkim okrążeniu najbliższych terenów powrócił do blokowiska i na schodach przy wejściu do domu zauważył znajomą kolorową kupę futra. Wziął głębszy wdech i skierował łapy w stronę ucznia. Wkrótce spotkali się i — gdy tak stali obok naprzeciw siebie — Kasztan poczuł się winny. Jego malec był ranny. Był silny i zapowiadał się na wspaniałego wojownika, członka klanu. A przez niego nie poradził sobie. Wypuścił szybciej powietrze nosem i powiedział do niego:
— Nauczę cię walczyć.
W oczach niedawnego jeszcze szczeniaka zdumienie zastąpiło wyraz żałości. Mentor nie wiedział, jak się z tym czuć. Myślał, że na pewno miał mu za złe całą tę sytuację, a teraz żałował, że to właśnie on jest jego nauczycielem. Miał też cichą nadzieję, że nie będzie mu miał tego wszystkiego za złe zbyt długo, tym bardziej, jeśli teraz pokaże mu jak walczyć.
— Chodź Jazgot, pójdziemy gdzieś w em… w jakieś spokojne miejsce. — Zerknął na niego niepewnie i po zobaczeniu, jak ten rusza za nim bez wahania, rozluźnił się nieco. Nie czekało go nic łatwego, ale musiał mu pomóc i nadrobić te braki w nauce. I może uda mu się jakoś zdobyć jego zaufanie na nowo.
***
Początki zawsze są trudne. Tak było i tym razem. Kontuzjowany i zagubiony Jazgot wraz z prawdopodobnie bardziej zagubionym Kasztanem znaleźli sobie wygodną minipolanę w pobliżu cmentarza. Nie było to najprzyjemniejsze miejsce, ale nikt im tu nie przeszkadzał. Pierwsze treningi wyglądały oczywiście bardzo niewinnie. Wojownik tłumaczył młodszemu psiakowi gdzie najlepiej zaciskać kły czy jak dobrze celować łapą, by przypadkiem sobie czegoś nie zrobić. Wszystko oczywiście „na sucho”, bez żadnego kłapania zębiskami. Ponadto dużo było nauki uników, zwodów i szybkich zmian kierunku. Owe zmyłki jednak także były stosowane jedynie jako ucieczka przed zamkniętym pyskiem czy łapą, ciężko więc było stwierdzić, czy faktycznie Jazgot miał na tyle silną motywację, by trening przyniósł efekty.
Kasztan wiedział, że inne psy nie miały problemów, by walczyć z jego wychowankiem, w ramach treningu oczywiście. Gdyby tylko próbowali czegoś innego… Jednak on, choć bardzo się starał, nie umiał nawet kłapnąć na Jazgota pyskiem, a co dopiero wbić się w jego bok czy kark. Na samą myśl czuł, jakby wszystkie mięśnie odmawiały mu posłuszeństwa. Próbował. Naprawdę, z całego serca pragnął mu pomóc. Rozumiał, że to, co się stało, było jego winą. Chciał temu zaradzić w przyszłości, ale nie potrafił się przełamać. Kiedy uniki i bardzo delikatne wskazywanie, gdzie zatapiać kły, przestały mieć sens, bo uczeń zdawał się opanowywać wszystko w kilka uderzeń serca, Kasztan czuł, że staje się bezradny. Nie mógł nic poradzić na to, co się działo i to sprawiało, że zaczynał odczuwać panikę na samą myśl o treningu. Kilka wschodów unikał podopiecznego, by później powtórzyć to, co już obaj dobrze znali. Widział, że ma to coraz mniej sensu. I wszystko to przerażało go wtedy jeszcze bardziej.
W końcu nastał dzień, w którym Jazgot tak machinalnie uchylił się przed jego łbem i chwycił pod gardło, że obaj byli zaskoczeni. Było to osiągnięcie, pewnie. Problem w tym, że oznaczało wejście na kolejny poziom nauki, a Kasztan zwyczajnie nie był w stanie pójść tam z uczniem. Jazgot oczywiście niczego nie sugerował, znajdywał wymówki, by umykać od treningów, gdy tylko nasuwało się coś poważniejszego. Starszy wojownik sam już nie wiedział, czy robi to, by mu pomóc, czy po prostu nie chce już spędzać z nim czasu. Wszystko stawało się coraz bardziej pogmatwane. Czasem miał ochotę wykopać sobie dół na cmentarzu i na zawsze już zniknąć.
— Kasztanie, muszę pójść do Leonisa, trochę źle się czuję. — Pies usłyszał przygaszony głos. Spojrzał za oddalającym się ogonem ucznia i miał ochotę się rozpłakać. Czy naprawdę nie było nic, co mógł ze sobą zrobić, by wreszcie zakończyć tę farsę i nauczyć go walki? Czy był aż tak słaby, że nie mógł liczyć nawet na takie podstawowe instynkty? I czy mógł w końcu przestać przywoływać wizję szczęk ojca zaciskających się na jego szyi?
— Jazgot! Poczekaj! — krzyknął, zanim zdołał pomyśleć. Pognał za nim, a gdy w końcu się zrównali, powiedział: — Pójdę z tobą. Potem odpoczniesz, przyniosę ci coś do jedzenia.
Jazgot zerknął zdziwiony na mentora, ale nie oponował. Po dotarciu do legowiska medyka i usłyszeniu, jak to przecież wszystko jest w porządku, a oni tylko zawracają mu zmęczony łeb (a także paru niecenzuralnych słów przeplatających tę wypowiedź), poszli na swój materac.
Kasztan wciąż pamiętał, jak razem wyciągnęli go z piwnicy, a potem zrobili wielkie porządki z kocami i poduchami. Jazgot był wtedy jeszcze o połowę mniejszy, choć potrafił rozpychać się za trzech. Nie wyobrażał sobie, żeby niedługo miał przestać tu spać. Prędzej poszedłby nocować na zewnątrz w Porę Nagich Drzew, niż spał tu sam.
Zostawił ucznia na posłaniu i udał się na polowanie. Nie musiał, ale czuł, że gdzieś musi się wyżyć. Nie lubił polować, ale uczucie bezradności nad własnym łbem potęgowało ochotę uzyskania nad czymś kontroli. Choćby nad karkiem gołębia.
Ptaków było pełno, szczególnie przy kościele. Kasztan dał pochłonąć się polowaniu i nie pozwalał myślom zsunąć się choćby o włos od rozgruchotanych ptaków. Skupiał się na wszystkim, od ułożenia się ich piór, po najdrobniejsze zmiany w kierunkach wiatru. Kiedy skończył, spojrzał na łup i jakby ocknął się z amoku. Stał nad stosem martwych ptaków. I po co? Sam do końca nie wiedział. Z gardła psa wydobył się ryk, przeraźliwy, pierwotny. Ruszył w stronę pobliskiego drzewa i zaczął atakować jego gałęzie. Owoce spadały mu na łeb i grzbiet, ale nic sobie z tego nie robił. Skakał, szarpał, gryzł, co wleciało mu pod psyk i zdzierał sobie głos. Gdyby ktokolwiek go teraz zobaczył, pewnie uznałby, że postradał zmysły. Kasztan był przecież taki spokojny.
Nie wiedział, ile czasu upłynęło mu na tym szale. Kiedy pozbierał myśli, leżał wśród zabitych uprzednio gołębi. Niektórym też się oberwało i ich kawałki leżały wśród samotnych piór. Tu głowa, tam skrzydło, w sam raz pasowały do nastroju wojownika. Przez myśl przemknęły mu momenty zaciskania na nich kłów i błogie uczucie rozrywania na strzępy. Nienawidził tego, a jednak przyniosło taką satysfakcję. Gardził sobą, a jednak czuł się lepiej.
Po powrocie do siedziby Bezgwiezdnych rzucił na stos zdobyczy gołębie, które były całe. Kawałki zjadł wcześniej sam, nie chciał musieć się tłumaczyć. Z dwoma ptakami skierował się do legowiska, układając sobie w myślach, co ma powiedzieć Jazgotowi. Po dotarciu na miejsce zobaczył jednak, że psa tam nie było. Odłożył gołębie i przysiadł, po czym zaraz wstał i zaczął go szukać. Nie mógł uciec od tej rozmowy, chociaż bardzo chciał. Ale jeszcze bardziej niż uciec, chciał pomóc swojemu malcowi. Nie chciał, niech już nawet Gwiezdni bronią, żeby zobaczył go w takim stanie. Nie chciał też, by w pewnym momencie stał się dla niego gołębiem.
Odnalazł go w końcu na jakimś daszku, daleko od wszystkiego i wszystkich. Wskoczył na śmietniki, potem na nagrzaną blachę i usiadł obok niego bez słowa. Słońce zaczynało chować się za horyzont, a oba psy potrafiły je tylko obserwować; żaden nie wiedział, jak zacząć. W końcu Jazgot przełamał się i powiedział:
— Już mi lepiej, dlatego tu przyszedłem. Nie chciałem, żebyś się martwił, Kasztanie.
Pomimo oczywistej sprzeczności w tej wypowiedzi, Kasztan pokiwał jedynie głową i zapewnił ucznia, że wszystko w porządku.
— Ładnie tu, prawda? — zagadał ponownie psiak, niby od niechcenia.
— Prawda. Choć sam częściej wybieram inny dach.
Znowu zapadła cisza. Widocznie nawet najbardziej pasjonujące wyznania o dachach nie starczają na długo. Kasztan wziął głęboki wdech i postanowił, że musi po prostu mówić i się nie zatrzymywać. Wtedy może uda mu się powiedzieć cokolwiek.
— Posłuchaj Jazgot, chciałem z tobą porozmawiać. Ostatnio eee… trochę byłem sam, bo trochę myślałem. Niedługo kończysz naukę i będziesz mianowany i — tu głos mu się załamał — będziesz już samodzielny. A ja nie chcę, żebyś miał jakiekolwiek braki w nauce. Może nie jestem najlepszym nauczycielem — Jazgot ewidentnie chciał się wtrącić, ale pies kontynuował — ale się staram. Jednak jeśli chodzi o walkę, to choćbym się starał, nie wychodzi mi tak, jak powinno. Umiem walczyć i gdyby coś się działo, broniłbym cię do ostatniej kropli krwi, ale wiem, że ty też musisz to robić. Byłem głupi, że wcześniej ignorowałem ten temat.
Przerwa. Jazgot patrzył na mentora ze wstrzymanym oddechem. Ten wziął ich kilka i kontynuował:
— Chciałbym nauczyć cię wszystkiego, co sam potrafię i zrobię to, tylko to dla mnie bardzo ciężkie. Mój ojciec… zaczął trenować mnie bardzo wcześnie. Niedobrze to wspominam. Były momenty, kiedy się go bałem, były chwile, gdy myślałem, że wolę skończyć ze sobą, niż z życiem zwykłej ryby. Potem przyszła wojna i moja rodzina zginęła, ja prawie też. Dalej myślę o tych wszystkich psach, którym rozpłatałem gardła. I o tych, którym je rozpłatali, bo byliśmy za słabi. Nie chcę, żebyś był słaby, Jazgot. — Dodał z nową siłą. — Ale nie chcę też, żebyś myślał, że musisz być silny.
Jazgot dalej siedział cicho. Kasztan rozpędził się jednak jak nigdy. A raczej jak nigdy, odkąd stracił siostrę.
— Chcę, żebyś wiedział, że jesteś wspaniałym wojownikiem już teraz i nie musisz być najsilniejszy czy najlepiej walczyć, żeby być najlepszy. Bo dla mnie jesteś najlepszy już teraz. I chciałbym… żebyś… jeśli cokolwiek podczas treningów się stanie, powiedz mi od razu, dobrze? Będziemy przerywać, kiedy tylko zrobi się niebezpieczniej, dobrze? Możesz mi to obiecać? Proszę, to… to by mi bardzo pomogło.
Kasztan spojrzał na niego z wyczekiwaniem. Nie przetrawił jeszcze tego wszystkiego, co opuściło jego pysk, ale już wiedział, że będzie sobie potem wyrzucał milion rzeczy, które powiedział nie tak. Teraz jednak liczył się Jazgot i to, co powie na jego prośbę. Bo Kasztan szczerze wierzył, że uda mu się przełamać. Wiedział przecież, jak chapać, żeby praktycznie nie używać kłów. Wiedział jak odpowiednio dozować siłę. Bał się dalej, że coś się stanie, oczywiście, tylko że nie było innego wyjścia, a skoro tak, to trzeba było przyznać w końcu, że ma się problem. A jeśli nie, to chociaż spróbować jakoś go obejść. Wszystko dla Jazgota.
<Jazgot?>
[2026 słów: Kasztan otrzymuje 20 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz