Dotarli właśnie do sadzawki (czyli w sumie — dwa metry dalej, ale przydałoby się nie wymagać zbyt dużo od ich krótkich łapek), kiedy Krzaczek stracił cierpliwość.
Nie lubił, kiedy ktoś mu przeszkadza w treningu. Nie dlatego, że nie mógł się wtedy skupić (przyzwyczaił się do maksymalnej dawki irytacji, kiedy w jego otoczeniu był Borowik), ale zwyczajnie wolał unikać kłopotów, których mógłby nabawić się pięcioksiężycowy szczeniak uciekający z obozu.
Krzaczek nie umiał liczyć i zapewne byłby tym typem osoby, która w sekrecie sprawdza na kalkulatorze, jaki jest wynik 2+2, ale nie trzeba było długiej kalkulacji, żeby przewidzieć, że obcy na terenach swojego klanu to nie byle płotka dla przyszłego wielkiego wojownika.
Nie, żeby marzył o zostaniu wiedźminem psich klanów.
Powalenie szczeniaka było łatwiejsze, niż mogłoby się wydawać. Krzaczek nie do końca wiedział, czy to wynik jego sekretnych treningów, czy faktu, że obcy interesował się przybrzeżnymi kamyczkami i własnym strachem, ale już po chwili podciął psu nogi, przytrzymując jego głowę z nosem tuż nad taflą sadzawki.
— Nie sądziłem, że moja pierwsza prawdziwa walka odbędzie się ze skończonym idiotą.
— JAKI PIĘKNY KAMYK!
— Co do…
Latający Potwór Spaghetti musiał go mieć w swojej opiece, bo Krzaczek niezgrabnie obrócił się na jednej z łap, upadając na plecy nie w sadzawce, a na ziemi.
„Nie sądziłem, że moja pierwsza prawdziwa walka odbędzie się ze skończonym idiotą”, wspomniał swoje słowa. Masz rację, Krzaczku — ciężko byłoby walczyć z samym sobą.
Chwast rzucił się w tył zwrot do miejsca, skąd przyszli, jakby w stołówce podawana była jego ulubiona jajecznica ze szczypiorkiem. Wydawał z siebie przy tym cichy dźwięk: „Hhhhghghh!”, stłumiony trzymanym w pysku kamieniem.
Na ogół Krzaczek nie miał większego problemu z myśleniem, ale na ogół było tutaj kluczowe. Na ogół w końcu potrafił też utrzymać swoje gnające emocje na wodzy, mimo że wielokrotnie miał ochotę zrobić z członkami swojej rodziny to, co gracze League of Legends robią z własnym laptopem po nieudanej rozgrywce. Na ogół nie spieprzał mu też sprzed nosa dwumiesięczny uciekinier z obsesją na punkcie kamieni. I choć cała ta sytuacja wyglądała zabawnie, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że rozgrywała się pomiędzy dwoma niedorostkami, to Krzaczek wkurzył się nie na żarty i poprzysiągł zrobienie z chwastowej kolekcji kamyków rewolucję francuską.
Poczuł, że po raz pierwszy liże smak porażki — nie przewidział, że ktoś może mieć taką dozę odwagi (głupoty? Ryzyka?), a tym bardziej nie przewidział, że już wkrótce wyląduje w pobliżu terenów Ventus, co jest istotnie taką samą głupotą, jaką zrobił Chwast.
— Ty chwastojadzie! — wrzasnął.
— To, że mam na imię Chwast, nie znaczy, że jem chwasty!
— Zaraz będziesz je żreć, niech tylko cię dorwę, do cholery!
Chwast potknął się na torach. Ten błąd pozwolił Krzaczkowi odbić się tylnymi łapami i skoczyć gonionemu na plecy, żeby oboje potoczyli się w dół pagórka. Zapach wyrwanej sierści przyćmił mu zupełnie obcą, a nawet obce wonie, które powinny od razu go zaalarmować, ale był zbyt skupiony na wciskaniu nosa psa do gleby.
— Chyba… chyba mamy problem — wydusił Chwast, rozbieganym spojrzeniem próbując rozglądać się wokół siebie.
— Ty masz problem!
— Prrr.
Prrr? Uścisk Krzaczka zelżał, zapewne przez nagły bezruch, który pozwolił mu jedynie na spojrzenie za siebie. Spodziewał się ujrzeć miasto Dwunogich — nie mogli przecież przetoczyć się tak daleko, prawda? — ale zamiast tego ujrzał przed sobą dwie wypustki i zęby wielkości jego łapy, które delikatnie łechtały rudą sierść.
Z punktu widzenia trzeciej osoby nie wyglądało to wcale tak delikatnie.
W łańcuchu pokarmowym (oczywiście w myśl Krzaczka) koń stał najwyżej, drugie miejsce zajmował sam Krzak, zaś ostatnie Chwast. Dlatego, zamiast skupić się na dalszym kopaniu dupy intruza (co z tego, że właśnie sam był intruzem), postanowił ratować własną.
Rzucił się na oślep przed siebie. Tętent za nim mieszał się z kruchym stukaniem łap o podłoże przez Chwasta, który najwyraźniej również uznał, że przede wszystkim powinni uciekać. Gwiezdni wiedzą, co kilkumiesięczne szczeniaki mogą mieć w głowie, ale na pewno nic mądrego, bo swoim przerażonym skomleniem płoszyły konia jeszcze bardziej.
— W lewo! W polu go zgubimy! — zapowiedział.
— Staranuje nas i rośliny!
Pożałował tego, że nie miał czasu na opracowanie planu. Biegli więc nadal przed siebie — Krzaczek skupił się na jabłoniach w oddali, osiatkowanych niezdarnie, jakby Dwunodzy zabezpieczyli je tylko przed wiatrem, a nie przed obecnością bezpańskich psów. Koń nie wyglądał, jakby był zdolny do dobrego ukrywania się pomiędzy krzewami i kluczenia pomiędzy siecią drzew, za to szczeniakom było już zdecydowanie bliżej do tego.
Szkoda tylko, że żaden z nich nie zauważył kolejnego tabunu zwierząt hodowlanych.
Nie wpadli w łaciaty zad tylko dlatego, że Krzak wyhamował gwałtownie i popchnął barkiem Chwasta w bok. Uskoczyli, mając przed sobą stajnię — choć większość wojowników narzekała na uroki mieszkania w mieście, to zagroda wydała się Krzaczkowi najlepszą drogą ucieczki, jaką mógłby w ogóle spotkać. Wślizgnął się przez szczelinę, ciągnąc za futro swojego towarzysza.
— Jest ich więcej! — zajęczał Chwast, rozglądając się dookoła.
Serce Wodnego na chwilę stanęło. Szybko jednak dojrzał, że ciche chrząkanie mieszkających tu rumaków rozlega się za zagrodami. Może i żyjąc dziko nie miał zbyt do czynienia z Dwunożnymi, ale nie wątpił w ich zdolność tworzenia zabezpieczeń; zwłaszcza po tym, jak Gorzka musiała tłumaczyć się Irysowemu Sercu, dlaczego spędziła całą noc poza obozem, bo Dwunożny przypadkiem zamknął ją w straganie na rynku.
— Zatkaj się i schowaj, dopóki ten koń sobie stamtąd nie pójdzie — warknął, tracąc wszelkie chęci do współpracy.
Skierował się w stronę stosu siana, gdzie skrył się w kącie, starannie układając pysk na łapach. Nie miał cierpliwości jeśli chodzi o innych, ale za to nie miał skrupułów, by przeczekać kilka godzin, dopóki koń nie zostanie zamknięty tak samo jak pozostałe. Mógł przynajmniej liczyć, że właśnie tak będzie, a nawet jeśli… nawet konie muszą czasem spać, nie? Wystarczy przekraść się pomiędzy jego nogami i...
Zapomniał, że nie jest sam.
— Przesuń się. — Chwast staranował go swoim tyłkiem.
— Nie.
— Proszę?
— Znajdź sobie inny kąt. Masz aż cztery.
Chwast się nie ruszył.
— No dalej, sio — ponaglił, gromiąc Bezgwiezdnego wzrokiem.
— Nie, nie o to chodzi, my chyba… nie jesteśmy tutaj sami.
— Są konie.
Coś pacnęło łapą stos siana tak, jakby był jedynie pyłkiem kurzu. „Niedźwiedź!”, pomyślał Krzaczek.
— Eee… Brunatny Horyzoncie, spokojnie, to tylko jakieś szczeniaki. Możemy wracać do spania. — Kaczy Plusk omiótł ich zaspanym spojrzeniem, jakby intruzi byli jedynie koszmarem sennym; snem o największym strachu, który obrócił się w kreskówkę posypaną brokatem.
Imię Brunatny Horyzont brzmiało tak samo obco, jak i blisko. Krzak domyślał się już, że znaleźli się w jakimś klanie, choć nie miał pojęcia w jakim. Spokój niedźwiedzia przy koniach uspokoiła go, bo wojownik nie zdawał się widzieć w nich zagrożenia… ale misiowate podejście na widok dwóch zupełnie obcych szczyli nie świadczyło o nim, żeby przejmował się czymkolwiek. A tego rudzielec był pewien, zwłaszcza patrząc na to, jak uporczywie próbował przegonić Chwasta — wtargnięcie na tereny obcego klanu było kłopotami nieważne, czy zrobił to wojownik, czy szczeniak.
„Misio!”, pomyślał Krzaczek.
Nie, chwila.
„Mamy przesrane!”, pomyślał Krzaczek.
<Chwaście?>
[1123 słowa: Krzaczek otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz