Leonis z przerażeniem spoglądał to na Ciemnego Kła, to na sylwetkę majaczącą na tle brudu. Zieleń przecinała się z czerwienią, łuski krokodyla błyszczały niczym igły, a Leonis miał ochotę wypluć własną wątrobę.
Potrafił zachować zimną krew w zamknięciu — nieistotne, czy wtedy, kiedy byli pod ziemią, czy byli więzieni przez Dwunożnych. Ba, nawet dwóch Dwunożnych pod rząd. Potrafił zachować zimną krew, kiedy Ciemny Kieł straciła rozum, jęczała do Gwiezdnych i ogółem zachowywała się idiotycznie. Dlatego i tym razem wmawiał sobie, że to żaden krokodyl — przecież jeszcze chwilą w jego miejscu stał szczur, nie? — ale łuski mieniące się jak małe sztylety alarmowały go jedną, acz prostą zasadą: „nie ryzykuj”.
— No co ty — wydusił, choć jego głos przypominał bardziej piskliwy chichot — to szczur, nie widziałaś?
— Leonisie, on chyba do ciebie idzie…
— Tak, właśnie, szczurku ty mój mały, kici kici, chodź do tatusia! Tęskniłem za tobą!
Krokodyl kłapnął szczękami.
Leonis zapiszczał jak mała dziewczynka.
— Słodcy Gwiezdni! Mamusiu ukochana! Ciemny Kle, ratuj!
Przynajmniej próbował zachować zimną krew.
Kwestia dawnego imienia Leonisa była prosta — jako dziecko wabił się Chmurek, ale wszyscy prędko odkryli, że bardziej pasowałoby do niego Pochmurek. „Miły” i „Leonis” to wszystkim dobrze znane antonimy, a wraz z połknięciem pierwszego ziarenka maku (czy co to w ogóle było) poczuł, jak od środka wypełnia go miłość do całego świata.
Mówiąc w skrócie — nie było źle. Było gorzej.
Nawet Ciemny Kieł zerknęła na niego spod przymrużonych oczu, analizując, czy tak przypadkiem Leonis nie jest teraz większym zagrożeniem od samego krokodyla.
— Ja odwrócę jego uwagę, a ty rzuć w nim to. — Medyczka wskazała na leżący pomiędzy nimi kamień.
— Jajko?
— Co, na Gwiezdnych? To przecież jabłko.
— Jajko.
— Jabłko.
— Jaj-
Krokodyl wystrzelił do przodu, wyglądając przy tym jak zielony Pac-Man. Nie, chwila, już teraz różowy. Tym samym Leonis uznał, że nie ma co przeceniać umiejętności krokodyla w tej grze, więc podniósł jaj-błko i rzucił nim w stronę atakującego. Okrągły przedmiot poszybował w powietrzu; wydało mu się, jakby jakiś kosmiczny doktor pstryknął palcami i renderował ich do slow motion. Zaraz po tym jajko zamigotało w powietrzu, powiększyło się do kształtu jabłka, a na sam koniec z głośnym hukiem uderzyło w łeb krokodyla, lądując na nim już jako… kowadło.
— Och, nie… — jęknął. — Co, jeśli chciał się z nami tylko zaprzyjaźnić?
A mama mu mówiła, żeby nie brać ziarenek maku od obcych.
Wyrwał z dziury pomiędzy betonem a kanalizacją przypadkowy chwast i rzucił w stronę krokodyla, niby kwiaty na pogrzebie, mamrocząc pod nosem niezrozumiałe słowa modlitwy do Gwiezdnych, dopóki Ciemny Kieł nie pociągnęła go za sobą w głąb tunelu.
— Nie, nie możemy go zostawić! — krzyczał, ciągnięty przez Ciemną za futro. — Jeśli nie dokończę Rytuału Raczkującego Rabarbaru, on nie trafi do Plemienia Wiecznego Smrodu!
— Jeszcze chwila w tych śmierdzących kanałach, a my też tam trafimy!
— I co w tym złego? Zawsze chciałem trafić po śmierci do azylu. Niebo jest tak ogromne, nie sądzisz, że pomiędzy gwiazdami musi coś być?! Chciałbym znowu zagrać z ojcem w pokera…
Nie za bardzo zdawał sobie sprawę z tego, co się wokół niego dzieje — halucynacje mieszały mu ze wzrokiem, ale najwyraźniej tajemnicza roślinka musiała mieć dodatkowy element, który zupełnie odebrał mu rozum. Jakaś część jego podświadomości właśnie dreptała w kółko, obijając się o ściany i wydzierając wniebogłosy: „Niech ja tylko dorwę tę roślinę! Spalę jej dom i ześlę rodzinę do łagru!”. Ta sama podświadomość podsuwała mu przeczucie, jakby kiedyś już tutaj był, choć zdecydowanie po raz pierwszy w życiu czuł aż taki smród. Plątanina korytarzy kojarzyła mu się z podziemiami, a skoro znajdowali się teraz w podobnej sytuacji, mógł się tylko modlić, że nie czeka tu na nich kolejna mafia pająków.
Tunele kompletnie pozbawiono światła. Śmierdzący strumień płynący tuż obok uciekinierów jaśniał czarną taflą jak wody Styksu — nawet nie do końca przytomny Leonis wiedział, że nie chciałby, żeby chociaż kropla ścieków spadła na jego futro.
Wpatrywał się w beznamiętną toń tak długo, aż w jej odbiciu nie zaświtały trzy światełka. Przystanął gwałtownie, zapierając się wszystkimi czterema łapami, aż cała siła Ciemnego Kła nie była w stanie go przesunąć.
— Co znowu?
— Patrz, światełka! Ijooo, ijooo… ŁIŁO, ŁIŁO, ŁIŁO!
— Światełka?! Jesteśmy w mieście?!
Ich niezrozumiały bełkot w sumie był całkiem przydatny. Otępiona intuicja Leonisa ruszyła go w stronę kolorowych światełek, migających równocześnie czerwienią, żółcią i zielenią. Prawdopodobnie nie widział w nich nic więcej, niż uga buga, kolorki świecą, ale przynajmniej nieświadomie zrobił coś mądrego.
— Ty, patrz! Wodospad! — westchnął, wskazując na wylot ścieków.
— To zjeżdżalnia. Szczeniaki Dwunożnych takie mają.
— Wodospad!
— Zjeżdżalnia!
— Krokodyl!
— Co?
Ciemny Kieł odwróciła się. Krokodyl frunął do nich na małych skrzydełkach — wyglądał jak amorek z komercyjnych walentynek, z tym że brakowało mu pieluchy i berbeciowych fałdek.
Nie mieli dokąd uciec. Leonis nie wiedział już, czy szum w jego uszach to krew, czy woda uciekająca tunelem, ale przez jego bębenki śmigały ciche powarkiwania (krokodyle w ogóle wydają z siebie dźwięki?) nadchodzącego amorka.
— Musimy spłynąć wodospadem.
— Zjeżdżalnią.
W odpowiedzi wepchnął ją w strumień. „AAAAA!” odbiło się echem od ścian tunelu, a krokodyl błysnął w stronę Leonisa swoimi paciorkowatymi oczkami, jakby chciał zapytać, czy serio są takimi idiotami.
Zaszlochał, patrząc w te błyszczące ślepia i seksowne łuski.
— Musimy się pożegnać…
— LEONIS! — dobiegło z tunelu.
— Hrrr — zaskrzeczał krokodyl.
— Nigdy o tobie nie zapomnę!
Kiedy jego nos zalała fala smrodu, odpadków z Czarnobyla i innych pamiątek ze Strefy 51, przez chwilę latający krokodyl przybrał sylwetkę szczura wielkości kota.
I tak jak wcześniej dobiegło go wrażenie, że porusza się w slow motion, to teraz ktoś na górze — Gwiezdni, Plemię Wiecznego Smrodu czy Bóg przez duże B — wrzucił go na YouTube i przełączył szybkość na 2, najlepiej przy jakości 144p. Jeśli nie utopi się w wybuchowej mieszance ścieków, zapewne będzie już niezniszczalny, albo w ogóle wyrosną mu skrzydełka jak krokodylowi.
Niemal zachłysnął się powietrzem, kiedy światło okazało się nie tylko przejściem dla pieszych na skrzyżowaniu, ale i faktycznym nieboskłonem. Hiroszimskie tsunami zmyło go na brzeg, gdzie leżała Ciemny Kieł, oddychając płytko.
— Żyjesz?
— Już nie jesteś zielony. — Uśmiechnęła się.
Spojrzał w stronę wody. Nie wyglądała na uzdrawiającą, wręcz przeciwnie, w normalnych warunkach nie tknąłby jej nawet w trakcie kilkusezonowej suszy. Pocieszał się tym, że najwyraźniej wzięli zbyt małą dawkę, żeby halucynacje utrzymały się dłużej, więc tylko odwrócił się do Ciemnego Kła i, otrzepawszy się, jakby chciał wyrzucić z siebie wszystkie wizje razem z brudną wodą, burknął:
— Pieprz się.
<Ciemny Kle? przepraszam za ten rollercoaster XDDD>
[1034 słowa: Leonis otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz