Medyczka sporządziła lekarstwo i kazała mi je od razu spożyć, póki świeże, a resztę brać jeszcze przez kilka dni. Byłem sceptyczny do tego całego uzdrowienia jakimiś roślinami, niechętnie je zabrałem i mimo uwagi, że mam je zjeść od razu, oddaliłem się w bardziej zacienione miejsce. Zapach cały czas obijał mi się o nos, był okropny i jeszcze bardziej wzrastała mi niechęć do połknięcia świństwa. Ciemna coś wspominała, że po jednym spożyciu powinienem czuć małą ulgę w gardle, więc jeśli nie podziała — pozbędę się zieleniny.
Znalazłem przytulne miejsce pod dużym krzakiem, wykopałem niewielką dziurę i zwinąłem w kłębek. Miękko i chłód, najlepsze co może być. Po chwili spojrzałem na „lekarstwo” i dostałem znowu ataku kaszlu, ale podczas niego okropnie się ośliniłem, a w dodatku osmarkałem. Mruknąłem cicho, po czym zjadłem jeden liść, obrzydliwy smak rozchodził się po podniebieniu. Nigdy w życiu nie jadłem czegoś tak wstrętnego, zmusiłem się do połknięcia. Musiałem wstrzymać na chwilę oddech, żeby uniknąć ponownego poczucia smrodu. Ja to mam jeść przez kilka dni? Nie ma mowy.
Ostatnie dni były…nie wiem jak to nazwać, ale plusem jest, że wyzdrowiałem, a minusem walka ze sobą i zjedzeniem ziela. Jeśli jeszcze raz będę musiał coś takiego jeść, to wolę już być zagryzionym przez kogoś innego. Tego dnia, gdy byłem w pełni sił, stwierdziłem, że go wykorzystam i przejdę się gdzieś dalej na niezbyt znane tereny. Dla mnie były one najlepszą ucieczką od całego towarzystwa klanowego. Czasami miałem ochotę zagryźć młodziaki, które dziczały i myślały sobie, że są panami lasu, potrafiły być irytujące… Dlatego tak doceniałem neutralne tereny — za pustkę, rzadko kiedy ktoś tu stawiał łapę. Przeciągnąłem się, uwielbiałem prostować plecy…
Pozbycie się choroby mnie zadowoliło, ujmijmy to tak, wiele razy byłem w przeszłości chory albo poraniony na tyle, że byłem przekonany o śmierci. To coś nie było niczym nowym, pewnie jeszcze nie raz mnie coś złapie, choć bardziej jestem zdania o tak zaciekłej walce, że zginę śmiercią tragiczną, ale przynajmniej będę sam dla siebie usatysfakcjonowany o tym, ze nie stchórzyłem. Stawię czoła każdemu i się nie cofnę.
Z rozmyślań wyrwał mnie zapach psa. Rozpoznałem woń suczki, przyszła sprawdzić mój stan czy liczyła na to, że padnę na ziemię i zacznę dziękować nie wiadomo jak bardzo? Zbliżała się powoli, stawiała łapy, jakby chciała, żebym jej nie usłyszał. A jednak usłyszałem. Odwróciłem się w jej stronę, mruknąłem cicho, ale nie ruszyłem się z miejsca. Zatrzymała się w bezpiecznej odległości i zwróciła uszy w moją stronę, czyli liczyła na podziękowania? Dostrzegłem jej napięte ciało, po chwili można było zobaczyć, jaka to ona jest sztywna i gotowa do ataku. Z jednej strony byłem zadowolony, że druga istota musi się uszykować przed moim nieoczekiwanym zrywem do jej gardła.
— Kwita — powiedziałem.
Suczka natychmiast się rozluźniła i chyba była rozwalona moją odpowiedzią. Wypuściłem powietrze z płuc, jesteśmy kwita, teraz idź stąd, żebym mógł się nacieszyć samotnością…
<Błękitna Stokrotka?>
[470 słów: Płomienny Krzew otrzymuje 4 Punkty Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz