Jasne
Serce kojarzył się Białej Gwieździe tylko z kilkoma podstawowymi
faktami. Po pierwsze, był od niej młodszy, jakieś czterdzieści księżyców
młodszy, lecz na tyle już dojrzały, by nie nazywała go w myślach
„młodzikiem”, jak to miała skłonność ostatnio robić, gdy chodziło o
przynajmniej połowę znanych jej wojowników. Po drugie, pomógł jej, gdy
jakiś czas temu nie potrafiła zapanować nad własnymi emocjami i
oddechem. Była mu wdzięczna, lecz do tej pory nie wyraziła tego, jak jej
samej się zdawało, dostatecznie. Po trzecie, był jakąś rodziną lub
czymś na kształt rodziny (w każdym razie kimś bliskim) jej zastępczyni,
Mlecznego Oka. Po czwarte, z wojny z klanem Piątego wyszedł ledwo żywy, a
i teraz prawdopodobnie dokuczały mu jakieś dolegliwości, przez które
rzadko opuszczał tereny klanu, a jeśli już to robił, zazwyczaj wracał
zmęczony.
Więc
dlaczego, do stu Dwunożnych, tego popołudnia, nieprzytomny i z
przeoranym pazurami grzbietem, został przytargany na tereny ich klanu
przez Wojowniczy Mróz?
—
Nie wiedziałem, co z nim zrobić, ale pachniał jak Tenebris... —
wyjaśnił Wodny, z niepewnością patrząc to na nią, to na Jasnego, który,
jak jej się zdawało, powoli odzyskiwał przytomność.
—
Bardzo dobrze zrobiłeś. — Uśmiechnęła się do niego delikatnie. Chciała
jeszcze coś dodać, być może „dziękuję”, być może „jestem z ciebie
dumna”, lecz oto do jej uszu dobiegł słaby głos milczącego do tej pory
wojownika:
— Liderko? — wydusił z siebie, a ona najszybciej, jak tylko się dało, odwróciła głowę w jego stronę i podeszła do niego.
—
Co się stało? — spytała, pochyliwszy się nad nim, z niezadowoleniem
odnotowując, że brzmi po prostu jak twarda liderka, a nie jak ktoś
zmartwiony o stan jednego ze znanych sobie wojowników. Nie utrzymywali
jednak ze sobą szczególnie bliskich kontaktów, dlaczego więc tak
właściwie powinna zareagować inaczej? Dlatego, że on pomógł jej w chwili
słabości?
— Przegięliśmy z treningiem — odpowiedział wymijająco i roześmiał się.
Serce
spróbował się podnieść, a Mróz, jak zauważyła kątem oka, od razu wyrwał
się, chcąc albo mu pomóc, albo go powstrzymać — nie była pewna — lecz
zatrzymał się po wykonaniu zaledwie jednego kroku. Wbrew oczekiwaniom
Białej, starszy z wojowników nie syknął ani nie jęknął z bólu. Albo
dobrze go więc maskował, albo po prostu nie był on tak silny, jak jej
się zdawało, że musiał być.
Nie
uwierzyła mu. Nie miała jednak przecież żadnych podstaw, by otwarcie
zakwestionować jego odpowiedź. Nawet nie znała go szczególnie dobrze.
—
Naprawdę? — zapytała więc jedynie, licząc na jakiś cud, na poruszenie
sumienia Jasnego, który oto najprawdopodobniej kłamał w żywe oczy swojej
liderce.
Kolejna wymijająca odpowiedź. Mentalnie przewróciła oczami, fizycznie nie potrafiła się na to zdobyć, nie chcąc obrazić rannego.
— Masz jakieś imię, kochaniutki? — zwrócił się w końcu do członka klanu Wodnych.
—
Ja... eee... — wyjęczał młodzik, patrząc niepewnie na Białą, na pewno
będąc w gotowości, by wymyślić kolejną idiotyczną historyjkę podobną do
tej, w której to była jego ciotką czy inną kuzynką, a jego dziewczyna
(Łopianowy Kuper — tego nie zamierzała zapomnieć) porzuciła go dlatego,
że nie umiał pływać.
Pokiwała głową, uznając, że wyznanie prawdy jest lepsze niż wysłuchiwanie kolejnej produkcji wytwórni filmowej Umysł debila™.
— Wojowniczy Mróz, psze pana — odpowiedział w końcu.
—
Wojowniczy Mróz, który teraz spada, bo Ciemny Kieł już nadchodzi —
syknęła, patrząc twardo na swojego byłego i nieoficjalnego ucznia.
— Już się robi, madam — odpowiedział i rzeczywiście już go nie było.
Nie dziwiła mu się. Sama by chętnie uniknęła konieczności spotkania z medyczką.
Choć
Biała Gwiazda nie spodziewałaby się tego nawet po swoich najgorszych
koszmarach, zaledwie kilka dni później cały jej klan przeniósł się na
tereny Wodnych. Najgorsze w tej całej sytuacji nie było chyba nawet to,
że znaleźli się tam ze względu grasującego po ich obozie i okolicach
Hyclu (który, niestety, przed ich przenosinami nie zdążył schwytać ani
Ciemnego Kła, ani Lisiego Wrzasku). Nakrapianą Gwiazdę również starała
się ignorować, nie chcąc tracić na kogoś takiego jak ona cennej energii.
Najgorsze zdecydowanie były te przeklęte żaby, których w okolicach
Rzeki było od groma.
Trudno
było utrzymywać wizerunek godnej szacunku i dumnej liderki, kiedy na
widok tych skaczących choler miało się ochotę albo uciekać tam, gdzie
pieprz rośnie, albo zwrócić swój ostatni posiłek.
Zaleta
była chyba tylko jedna — pomijając oczywiście bezpieczeństwo całego
klanu — możliwość spędzania czasu z Wojowniczym, który również zdawał
się cieszyć z jej towarzystwa, nawet jeśli, wzywany wciąż do siebie to
przez jedną, to przez drugą, stał się uosobieniem wojny dwóch liderek.
—
Biała Gwiazdo, czy możemy porozmawiać na osobności? — spytał Jasne
Serce, gdy jego liderka zakończyła jedną z wielu rozmów z Irysowym
Sercem, z którą dogadywała się o wiele lepiej, niż z jej liderką.
—
Tak, oczywiście, Jasne Serce — odparła, choć nie udało jej się
powstrzymać wyrazu zaskoczenia, jaki pojawił się w tej chwili na jej
pysku. — O co chodzi? — spytała, gdy oddalili się już od wszystkich
pozostałych członków współżyjących tymczasowo ze sobą dwóch klanów.
—
Chodzi o ciebie i Wojowniczy Mróz — zaczął samiec, wyglądając nieco
niepewnie. — Wiem oczywiście, że to tylko i wyłącznie wasza sprawa, lecz
wydaje mi się, że powinnaś to poważnie przemyśleć. Sam kiedyś
wpakowałem się w coś podobnego i mogę poświadczyć, że możecie się w ten
sposób wpakować w duże kłopoty.
—
Wiem, że pochodzimy z różnych klanów, ale... — zaczęła, nie rozumiejąc,
o co, do stu Dwunożnych mu chodziło, lecz przerwała, gdy zrozumiała, że
wojownik nie zakończył jeszcze swojego monologu.
— Nie chodzi tylko o klany. Zauważ, że on jest jeszcze naprawdę młody. Ja naprawdę rozumiem, że „serce nie sługa”, ale...
— Słucham? — przerwała mu, nie dbając już o to, że było to nieszczególnie kulturalne. — Jakie znowu serce? Chwila... Czy ty uważasz, że mnie i Wojowniczego łączy jakaś romantyczna relacja? — prawie krzyknęła, wytrącona z równowagi tym, jak absurdalne było to oskarżenie. — Do stu Dwunożnych, Jasne Serce, nie, nie mam romansu z Wojowniczym Mrozem! — prychnęła, kręcąc głową. —
Jeśli już musisz wiedzieć, to ten wariat jest dla mnie jak syn.
Przypałętał się pewnego dnia na nasze tereny i poprosił mnie, żebym
pomogła mu w treningu, bo jego mentorka nie miała dla niego czasu, no i
od tamtej pory już przyczepił się jak tamten łopian jego tyłka. — Gdyby
nie była tak wzburzona, być może zauważyłaby, że wspominanie o tyłku
psa, o romans z którym przed chwilą zostało się posądzonym, nie było
najlepszym pomysłem. — Nigdy nawet nie pomyślałam o nim w taki sposób.
A ty mogłeś po prostu mnie zapytać, czy z nim sypiam, czy co tam
jeszcze sobie wyobrażałeś — zakończyła, wywracając oczami.
W
tym właśnie momencie zauważyła, że w ich stronę zmierza nie kto inny, a
młody wojownik, o którym przed chwilą rozmawiali. Zauważając, że Mróz
częściej spogląda on na Jasne Serce, i mając nadzieję, że to właśnie z
nim chciał porozmawiać, rzuciła jeszcze w stronę Jasnego jakieś niedbałe
i dość twarde „do widzenia”, i odeszła. Nie chciała teraz znaleźć się
jednocześnie w towarzystwie dwóch tych psów.
Wyminąwszy Wojowniczego, znowu pokręciła głową.
Ona i on mieliby mieć romans. Cholera, ten Jasny to dopiero miał wyobraźnię.
<Wojowniczy?>
[1111 słów]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz