To nie była odpowiedź, której się spodziewał. Milczał przez parę sekund.
— Za dużo ich, by wybić wszystkich — powiedział cicho. — Ale mam nadzieję, że dorwałeś tych, którzy wsadzili cię na ring. — Uśmiechnął się do niego jednym z tych swoich szczerych uśmiechów, a nie wymuszonych uprzejmością.
Ruszył dalej, nie patrząc na Płomiennego. I tak zaraz go wyprzedzi, jak tylko będzie chciał. Jasne Serce nie był na miejscu, by to oceniać. Stracił prawo do oceny na wojnie. Zasada, zabijaj tylko w samoobronie, stała się zbyt rozmyta, zbyt niejasna, by mógł się nią kierować.
Dwunodzy nigdy mu nie przeszkadzali. Wiedział, że byli niebezpieczni i od tych większych należało się trzymać z daleka. Ich dzieci nie były takie złe, zdarzało im się nawet zrzucać pożywienie, by dokarmić psy. Zresztą, każdy szczeniak z natury był dobry, nawet te innych gatunków, to z czasem były niszczone przez los i dorosłych.
Oczywiście, że Jasne Serce chciał zapytać się o szczegóły. Jak trafił na ring, dlaczego, kiedy, co się tam działo. Pytań miał od cholery, ale wiedział lepiej, niż pytać. Nie tylko dlatego, że Płomienny Krzew pewnie walnąłby go w łeb, zamiast odpowiedzieć, ale też, to nie była jego sprawa. Sam miał pewne tematy, o których rozmawiać nie chciał. Każdy pies miał pewne rzeczy, które musiał zostawić w tajemnicy.
Wyjaśniło to parę rzeczy, ale też utrudniło. Przecież, jak Płomienny będzie chciał się rzucić, to Jasny go nie będzie powstrzymywał. Nie był samobójcą. Tylko ostatnim, czego im brakowało, było jeszcze większy gniew dwunogów. Jeżeli postanowią się ich pozbyć, to zrobią to. Jakaś grupa psów, niezależnie jak bardzo zorganizowanych, nie dadzą rady.
W końcu nie umieli poradzić sobie nawet z Quintusem.
Dotrzymał słowa. Był grzeczny i cichy. Nawet się specjalnie trzymał z dala okolic, które śmierdziały wonią Płomiennego. Stwierdził, że musi na razie powstrzymać swoje zapędy detektywistyczne, jeśli nie chce, by samiec go zamordował.
Jasny miał po prostu zły dzień albo złe całe życie. Mlecznego Oka ciągle nie było, a on coraz częściej słyszał głosy, że nie żyje. Słyszał plotki, że w Flumine ostatnimi czasy zmarło sporo szczeniąt, ale nie mógł sprawdzić, czy były to szczenięta jego brata. Biała Wierzba chorowała, Złoty Kwiat zaginęła, a jedynym przyjacielem Jasnego Serca był stary dziad, którego nie miał zamiaru prosić o pomoc. Dlatego znowu skończył, męcząc Płomienny Krzew swoją obecnością.
Pozwolił mu cieszyć się ciszą. Nawet nie próbował zagadywać. Lazł tylko w bezpiecznej odległości i rozglądał się za ludzkimi śladami. Póki łapali przypadkowe psy, nie bolało go to jeszcze tak bardzo. Teraz zniknęła jego ciotka. Teraz stało się to sprawą personalną.
Szli między domostwami, gdy odór dwunogich stał się jeszcze wyraźniejszy.
Jasne Serce wyjrzał zza rogu, ale to była zła pozycja. Za daleko, zbyt w bok. Ledwo było widać jednego, a ten na pewno nie był tam sam.
Płomienny też to rozumiał, bo zaczął okrążać budynek. Kiedy tak już stanął i wyglądało, jakby zaraz miał podejść bliżej, Jasny kopnął w niego kamykiem.
— Nie wyłaź tam. Ty sobie posiedź na zadzie, a ja zobaczę, ilu ich tam jest i co kombinują. — Pies wyglądał, delikatnie mówiąc, na nieprzekonanego. — Ja jestem mały. Ja jestem uroczy. Ty może i masz przystojny pysk, ale wyglądasz, jakbyś miał zaraz zamordować wszystkich w zasięgu trzech kilometrów. Jakbym był dwunogiem, to zaraz wyciągnąłbym broń i nawet nie myślał.
Płomienny warknął. Jasny przewrócił oczami. Coś trzasnęło z boku. Obaj samce odwróciły się w tamtą stronę. Płomienny ruszył do przodu, a Jasny trzymał się kawałek za nim. Żaby coś zobaczyć, musiałby przecisnąć się obok jego łap, a tego nie miał zamiaru robić. Jeszcze „przypadkiem” samiec go drapnie. Dlatego rozejrzał się i jednym sprawnym susem wskoczył na śmietnik. Ten zachwiał się, ale nie upadł.
Płomienny Krzew spojrzał na niego, jakby zachowanie Jasnego personalnie go skrzywdziło, ale to zignorował. Miał dobry widok. Łyse potworki tym razem znalazły sobie też inną ofiarę. Wierzbowy Pysk był otoczony przez dwunogi. Coś już go trafiło, nie umiał powiedzieć co. Krwawił z łapy. Syczał i warczał, a oni trzymali się jeszcze na odległość. Jeszcze.
Płomienny spojrzał na niego z wyrazem pyska, który mówił „A nie mówiłem?”. Jasny miał ochotę walnąć go śmietnikiem.
— No dobra groźna mordko, nie rzucaj mną. — To było jak mówienie do patyka, który może posłuchać, ale pewnie tego nie zrobi. Inaczej, na pewno tego nie zrobi, ale Jasny lubił mówić i nie potrzebował, żeby ktoś naprawdę go słuchał. Zeskoczył ze śmietnika i wyszedł na drogę. — I nie zdechnij z głupoty — dodał ciszej.
Dwunogi jeszcze go nie zobaczyły, ale Wierzbowy Pysk już tak.
Jasne Serce uśmiechnął się do niego, starając się przekazać, że wszystko będzie dobrze. Ich nie było aż tak dużo. Naiwnie liczył na to, że Płomienny się powstrzyma przed niepotrzebnym mordem. Nadzieja matką głupich.
— Wierzbowy — powiedział na tyle głośno, by dwunogi też się odwróciły. Przechylił łeb i pochylił go. Starał się prezentować jak jeden z tych zagubionych pieszczochów. — Dasz radę uciekać?
Samiec spojrzał na swoją łapę i pokręcił łbem. Czyli ni to tak, ni to nie.
— To spróbujesz. Tam w uliczce jest Płomienny. Z nim będziesz już bezpieczny. Ja się połaszę i pójdę w drugą. Może część poleci za mną. Zgadzasz się? Świetnie.
Płomienny błagam nie odjeb nic.
<Płomienny Krzaczku>
[841 słów: Jasne Serce otrzymuje 8 Punktów Doświadczenia i walentynkę od Płomiennego Krzewu lol]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz