Ze wszystkich stron otaczała mnie ogołocona roślinność, przysypana śniegiem. Wciągnęłam w płuca ostre, zimowe powietrze i powoli zbliżyłam się do zabytkowej dobudówki z kamienia. Stąpałam powoli, starając się, by nikt mnie nie usłyszał. Miałam nadzieję, że krzaki tworzą wystarczającą zasłonę przed oczami ciekawskich psów. Naprawdę nie chciałam, by ktoś mnie zauważył. Weszłam powoli i zamrugałam, by przyzwyczaić moje oczy do ciemności. To małe pomieszczenie odkryłam kilka wschodów słońca temu. Nie chciałam go oceniać — niektóre psy nazwałyby je cichym i wspaniałym, inne przerażającym. A czy przerażające było? Cóż, a jaka jest definicja przerażenia? Zastraszające, upiorne, wstrząsające? Każdy pewnie odpowie inaczej, ponieważ samo przerażenie ma wiele definicji. Jedni są przerażeni na widok myszy, inni boją się obcych psów. Nie skupię się więc nad atmosferą, lecz nad wyglądem tego miejsca. Opiszę je w zrozumiały dla większości psów sposób, który jak dla mnie jest zwyczajny i dość zawiły. Dobudówka jest więc dość ciemna, jednak nie wystarczająco, by nic tam nie żyło — kilka nędznych roślinek walczy w tym miejscu o przetrwanie. Pachnie tam także dość nieprzyjemnie — jakimś trunkiem Dwunożnych. Co do samych Dwunożnych — trudno stwierdzić, czy tu przychodzą często, czy już zaprzestali; ich woń tłumią inne zapachy. Na wszelki jednak wypadek postanowiłam przychodzić tu dość rzadko i być ostrożna. Jednak sama częstotliwość tej rzadkości się zmienia. Ale, czy to nie jest wpisane w definicje rzadkości? Rozglądnęłam się zadowolona po rozległym pomieszczeniu. W pokoju panował półmrok. Jedyne źródło światła stanowiło małe okienko na jednej ze ścian. Wpadały przez nie promienie leniwie wschodzącego słońca, które oświetlały drobinki kurzu unoszące się w powietrzu. Tak, to było piękne, acz także tajemnicze miejsce. Usiadłam na zimnej podłodze i zaczęłam węszyć. Wyczułam… moją siostrę? I chyba jeszcze kogoś…
— Aronio…? — wyjąkałam z trudem. Jak widać, moja tajemnicza kryjówka przestała być tajemnicą. Chociaż… Psy przecież dzielą się tajemnicami, a jednak czy te tajemnice są nadal tym samym? Tym, co ukrywamy za wszelką cenę i jesteśmy spięci, ilekroć ktoś próbuje to wydłubać siłą?
— Konwalio! — szczeknęła Aronia. — Na Gwiezdnych, co to za miejsce? Wejście było tak małe, że ledwo się przez nie przecisnęłam!
To było prawdą — wejście, które było stworzone dla Dwunożnych, było zamknięte, więc można było wejść tylko przez minimalnej wielkości dziurę w ścianie. Byłam świadoma tego, że i tak za księżyc, może dwa, przestanę mieścić się w wejściu i będę musiała się pożegnać z tym czarodziejskim miejscem.
— Nie wiem — odpowiedziałam jej, ponieważ naprawdę nie wiedziałam, czym to dokładnie jest.
Chciała mi odpowiedzieć, lecz obie podskoczyłyśmy zaskoczone. Uderzył w nas świeży, ohydny zapach Dwunożnych. Więc jednak Dwunożni są tutaj częstymi gośćmi.
— Czujesz? — syknęła Aronia, panicznie się rozglądając. — Tutaj są Dwunożni!
— Czuję — odparłam. — Jak myślisz, co tutaj robią?
Aronia zaczęła nasłuchiwać. Na jej pysku pojawił się wyraz ulgi. Zaintrygowana zaczęłam nasłuchiwać wraz z nią. Usłyszałam ciche, miarowe oddechy bezwłosych stworzeń. Musieli tu być przed nami!
— Chyba śpią — powiedziała niepewnie. — Chodź, wyjdźmy stąd, byle szybko.
Pokiwałam na znak zgody głową i podreptałyśmy w stronę dziury w ścianie. Puściłam Aronię przodem. Miałam nadzieję jeszcze chwilę zostać w tej wyjątkowej kryjówce. Nadal nie dotarło do mnie, że znajdują się tutaj Dwunożni, którzy zagrażają mojemu jak i Aronii, bezpieczeństwu, zdrowiu czy nawet życiu. Dodatkowo ich oddechy zaczęły tracić swój miarowy rytm.
— Teraz ty — wysapała Aronia, która już zdążyła się przecisnąć przez szparę i czekała na mnie po drugiej stronie ściany.
Powoli położyłam się i szurając brzuchem o podłogę, zaczęłam przepychać się przez dziurę. Gdy już niemal znalazłam się na świeżym powietrzu, poczułam przeszywający ból w ogonie, który niczym błyskawica rozciął moje ciało.
— Au! — wydałam z siebie cichy pisk. — Mój ogon!
Zapewne jakiś Dwunożny złapał mnie i próbował przeciągnąć z powrotem do dobudówki. Zaryłam pazurami, próbując wydostać się na zewnątrz, jednak podłoże było zmarznięte i twarde, przez co moje wysiłki na niewiele się zdały. Czując, że tracę siły, posłałam Aronii spojrzenie, które mówiło, by pędem pobiegła do obozu i nie oglądała się za siebie. Ona jednak zignorowała moją niemą prośbę i posłuchała kodeksu wojownika, który mówi, że nie wolno zostawiać szczeniaka w niebezpieczeństwie. Jednak widziałam trochę przeciwności — Aronia sama była szczeniakiem. Na dodatek, nie była wojownikiem. Poza tym, czy klanowi przydałoby się, żeby i jej się coś stało? Nie. Gdy się komuś nie pomoże, to zarzucają ci brak lojalności. Gdy się komuś pomoże, to czasami się umiera. I co, czy dodatkowa ofiara w czymś pomogła? Nie. Klanowi przyda się żywy wojownik. Bo jeden wojownik lepszy niż żaden. Zdałam sobie jednak sprawę, że to, co dla mnie było brednią, dla niej było rzeczą oczywistą. I to kolejny dowód, jak różne mogą być zdania, co wcale nie oznacza, że jedno z nich będzie złe. Nie miałam jednak zbyt dużo czasu na rozmyślania, ponieważ trafiłam w łapska Dwunożnego. Bił od niego taki smród, że aż zakręciło mi się w głowie. Nigdy nie uważałam Dwunożnych za najpiękniejsze stworzenia, chociaż to nie było ich winą. Ten natomiast, który mnie trzymał, był wyjątkowo paskudny. Zębów prawie nie miał i miał chyba jakiś problem z oczami, przez co widział jedynie swój nos. Trochę było mi go szkoda. Nie minęło sporo czasu, gdy zataczając się, nadbiegli pozostali Dwunożni, którzy śmiali się spowolnionym rechotem i zaczęli mnie ciągnąć za sierść.
— Konwalio, zaraz cię uratuję! — zawołała Aronia i spróbowała złapać Dwunożnego za tylną łapę. Oczywiście, jej się to nie udało.
Bezsilnie patrzyłam, jak Dwunożni łapią także ją, po czym śmiejąc się głupkowato, ciągną nas za uszy i coś do nas szczebioczą. Starałam się zachować spokój, co wcale nie było łatwe, ponieważ te dziwne stworzenia wpadły na pomysł, że otworzą nam szeroko pyski. Zbierało mi się na wymioty, gdy wielka, śmierdząca łapa Dwunożnego zaczęła mi macać język. Znów wybuchli głośnym śmiechem i jeden z nich uniósł wysoko zielony pojemnik ze śmierdzącym trunkiem. Butelka powoli zbliżyła się do naszych pysków.
— Nhree! — próbowała krzyknąć Aronia.
Ja natomiast powoli zaczynałam rozumieć, dlaczego szczeniaki nie powinny same wychodzić z obozu. Zamknęłam oczy i pomyślałam jedynie: „O, Gwiezdni. Proszę tylko o szybką i możliwie bezbolesną śmierć”.
<Aronio, nie wysłałabym tego, gdyby nie ty, co wcale nie oznacza, że jestem tobie wdzięczna. Wręcz przeciwnie. Nienawidzę cię>
[970 słów: Konwalia otrzymuje 9 Punktów Doświadczenia]
powinnaś mi dziękować niewdzięczniku
OdpowiedzUsuńzacznij juz sobie nowa postac tworzyc, bo ta dlugo nie pozyje
OdpowiedzUsuń