22 kwietnia 2021

Od Mlecznego Oka CD Gniewnego Niedźwiedzia

Ostatnia prosta była najgorsza. Czuła każdy krok w swoich łapach, ale nie chciała przestać. Byli tak blisko. Miała wrażenie, że jak tylko się zatrzymają, nigdy nie dotrą do domu.
Zastanawiała się, czy powinna odprowadzić Konara do Industrii. Chłopaki zapewnili ją jednak, że sami dadzą radę.
Przez chwile patrzyła za nimi i pomyślała, że trochę będzie tęsknić. Otrząsnęła się, gdy zimne powietrze uderzyło ją w łysą stronę pyska. Niemal widziała już ruiny. Zaciskała szczękę jeszcze mocniej, jakby rośliny miały uciec.
Jej ogon zaczął machać się na wszystkie strony, gdy zobaczyła Jeziorny Kwiat ze Stokrotką na horyzoncie. Uśmiechnęła się, widząc ich zaskoczony wyraz pyska.
— Mleczne Oko? — zapytała samica.
— Cześć? — powiedziała, śmiejąc się lekko.
— Stokrotko, leć po mamę — poleciła samica, a szczeniak od razu posłuchał. Ale ona urosła przez te… ile właściwie czasu minęło? Nie umiała powiedzieć. Z jednej strony miała wrażenie, że wyszła wczoraj, a z drugiej, że nie było jej tu lata.
— Przyniosłam je — powiedziała. — Mam zioła, które wyleczą chorobę na stałe.
— Gdzie ty byłaś? Biała Gwiazda nic nam nie powiedziała.
Mleczna nie umiała odpowiedzieć na to pytanie. W górach miała ochotę odpowiedzieć, ale to nie zadowoliłoby samicy. Pokręciła więc tylko łbem. Jeziorny Kwiat szła wolno obok niej, nie poganiając i nie narzekając na ślimacze tempo. Mleczna miała ochotę pobiec na miejsce jak najszybciej, ale wiedziała, że łapy by się pod nią ugięły, jeśli tylko spróbowałaby przyśpieszyć.
Starała się ignorować pytanie, które dzwoniło w jej głowie. Czy ktoś zdążył umrzeć? Czy się spóźniłam? Nie chciała usłyszeć odpowiedzi od samicy. Za bardzo się jej bała.
W końcu zobaczyła ruiny i psy, kręcące się wokół budynku. Kamień spadł jej z serca, gdy uderzyły w nią te wszystkie znajome zapachy. Gdzie był Jasny? Jej babcia? Siostra? Kuzynki? Czy wszystko z nimi w porządku? Jedna figura zbliżała się do nich szybko. Niski pies. Mnóstwo futra, krótkie łapki, jej zdaniem najlepszy opiekun i mentor, jakiego może wyobrazić sobie szczeniak.
— Dziecko?
— Cześć Jasne Serce. Jestem w domu.
Starała się zachować spokój i powagę. Była zastępcą, wojownikiem i członkiem Tenebrisu. Musiała się dobrze prezentować. Tylko jakoś o tym zapomniała, wypuściła zioła z pyska i wtuliła się w jego sierść.
Nareszcie. Nareszcie była w domu. Cała ta epidemia się skończy, uratuje wszystkich. Zamknęła oczy i jeszcze mocniej wtuliła się w niego. Mogła sobie jeszcze przez chwile na to pozwolić.
— Kochaniutka, oni wszyscy byli pewni, że…
— Nic mi nie jest — zapewniła. Nie chciała, żeby kończył to zdanie. — Czy ktoś umarł? — zapytała, mocniej wciskając łeb mocniej w jego sierść. Czy się spóźniła?
— Nikt z rodziny — odpowiedział Jasny. Na razie to jej wystarczyło. Wzięła głęboki wdech. Czuła zapach mokrej ziemi, prochu i tę nutę, którą miały tylko psy z Tenebrisu. Futro łaskotało jej skórę, gdy się odsunęła.
— Musimy pójść do Ciemnego Kła — powiedziała. Złapała zioła w pysk i wyprostowała się. Czy Jasny zmalał przez ten czas?
To nie było istotne. Na razie uśmiechał się dumny z niej, więc to wystarczało. Udało im się. Wykonali zadanie. Uratują klany. 
~***~
Wszystko było jednym, wielkim chaosem. Najpierw spotkanie z Ciemną, potem z Białą, a na koniec dopadły ją jeszcze kuzynki z siostrą. Czuła się przygnieciona tym wszystkim. Chciała tylko spełnić swój obowiązek, poklepanie po plecach i trochę pochwał by jej wystarczyło.
Najwyraźniej, jeśli znikniesz z klanu, a połowa członków właściwie nie wie dlaczego, wszyscy będą chcieli z tobą rozmawiać. Przynajmniej większość psów rozumiała słowo nie. Problemem było, żeby ona je wypowiedziała.
Jeszcze wszystkie te cholerne psy nie rozumiały pojęcia ślepoty. Dopiero zaczynała się orientować, jak bardzo irytują ją większe zbiorowiska. Zawsze ktoś stawał blisko niej i nawet nie pomyślał, że ona go nie zauważy. A może inaczej, pomyślał, ale nie przejął. Przynajmniej na swoich współwybrańców mogła warknąć, syknąć, kazać się ruszyć. Tu musiała się powstrzymywać i zagryzać język.
Jasne Serce w końcu powiedział jej, które psy umarły z powodu epidemii. Mleczna miała ich imiona wbite w pamięć. Zmyślny Pysk, Jeżynowe Futro, Dzika Otchłań, Czerwony Liść, Żółty Śnieg, Srebrna Pręga, Brązowy Pazur, Czarny Nos, Wilcza Chwała i Szary Grzyb. Nikt z rodziny, miał rację, ale nadal cholernie ją to bolało. Jeszcze na dodatek Mysia Paproć postanowiła odejść. Miała ochotę uderzyć ją w pysk i krzyknąć. Dlaczego nam to robisz? Dlaczego i ty musisz okazać brak lojalności? Nie wystarczy ci, że już wszyscy uważają naszą rodzinę za tchórzy i niehonorowych?
Słyszała Gniewnego Misia, po prostu go zignorowała. Jej planem było iść na tyle szybko, by dziad nie nadążył. A potem powiedział to przeklęte słowo. Rodzina.
— O czym chcesz gadać? — zapytała. Potrząsnęła łbem, żeby chociaż trochę zasłonić swoją brzydotę. Tak, było to bezsensowne, bo sierść nie mogła zwyciężyć z grawitacją. Nie, wciąż nie przestała tego robić.
— No powiedziałem przecież — mruknął samiec.
— A co w związku z nimi?
— Co o nich pamiętasz? — Skrzywiła się. Skąd nagle te pytania? Co za przesłuchanie? I po cholerę Misiowi ta wiedza?
— Co pamiętam? O dziadkach? — Pies pokiwał łbem. Zagryzła język przed odpowiedzią. Nadal nie zdecydowała, czy postanowiła wierzyć, że Zjeżony Kark przyszedł do niej we śnie. Nie, żeby wspomniała o tym Misiowi. — Złota Kwiat żyje i ma się dobrze, Zjeżony Kark został złapany i zamordowany przez Quintusa. Nie mam z nim tak wielu wspomnień, ale był w porządku.
— Nie o tę stronę rodziny mi chodziło. O tę, od Bladej Maski. Naszą.
I w tym momencie gniew, który zawsze buzował w sercu Mlecznej, wybuchł.
— Nie będę rozmawiać ani o tej suce, ani o jej przeklętych rodzicach — syknęła. Ominęła samca i przyśpieszyła kroku. Aby ten cholerny dziad się potknął i rozwalił pysk na korzeniu.
Trujący Obłok dbała o swoje wnuki na tyle, by nauczyć się ich imion. Leśny Powiew zainteresowany był samicą tylko do momentu, gdy miała chcicę. Zdradził własną partnerkę z kimś tak paskudnym, jak Trujący Obłok. A Blada Maska i Poranny Świergot, ta dwójka miłośników wolności. Fani niezależności i braku ograniczeń. Ich cholerni rodzice… wspomnienie o nich nie powinno ją boleć, ale i tak kłuło w serce.
— Zaczekaj.
— Daj mi spokój.
— Mleczne Oko!
— Weź mnie zostaw. — Odwróciła się w końcu. Jej przeklęty brak cierpliwości. — Blada Maska i Poranny Świergot są siebie wartymi tchórzami, którzy nie umieli zająć się poprawnie swoim potomstwem. Trujący Obłok napłodziła sobie nowego potomstwa i modlę się do gwiezdnych, by zajmowała się nimi lepiej niż poprzednimi. A Leśny Powiew to cholerny lowelas od siedmiu boleści i dobrze, że gryzie ziemię. Nie obchodzi mnie, że był dla ciebie wujkiem czy tam kuzynem.
<Gniewny?>
[1040 słów: Mleczne Oko otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz