Wciąż pamiętam dzień, w którym przechadzałem się z nowo poznanym wojownikiem, a raczej wojowniczką. Pamiętam również dzień, kiedy spadła na wszystkie klany prawdziwa katastrofa i wtedy próbowałem pomóc każdemu, komu tylko mogłem, ale będąc zbyt roztrzęsionym, trudno było mi połapać się w tym, co się dzieje. Zobaczyłem wtedy tego jednego psa, który ze stresu, z rozpaczania oraz strachu mdlał na oczach innych; i nikt nie chciał jej pomóc, bo każdy zajęty był swoimi sprawami. Każdy krzyczał, wołał medyków i skakał wokół martwego lidera klanu Tenebris. Zebrałem się wtedy w sobie i podszedłem do skulonej złotej kulki sierści, oferując pomoc. Okazało się, że tylko ja zwróciłem na nią uwagę, starając się dać wojowniczce otuchy i pokazać, że dla mnie jest to równie ciężkie; ale również to, że nie jest w tym wszystkim sama.
Wszystkie te wspomnienia były we mnie żywe, jakby sytuacje, o których wspomniałem miały miejsce jeszcze wczoraj. Tymczasem wyruszyłem w podróż z czterema innymi psami, jakich nigdy wcześniej nie widziałem na oczy ani nie rozmawiałem. Byliśmy na początku dla siebie obcy, ale wraz z upływem czasu poznawaliśmy się lepiej. Znalazłem coś niesamowitego w jedynej suczce, która opiekowała się nami i starała zapewnić bezpieczeństwo. W jednej sytuacji postawiłem na szali własne życie, ochraniając ją własnym ciałem. Nie zrobiłem tego nawet celowo. Moje ciało samo zadziałało, popychając mnie uparcie w stronę towarzyszki. Do tej pory nie mogę zapomnieć jej wzroku, palącego spojrzenia z jednego oka, ponieważ drugie straciła. Z początku bałem się, że jest na mnie zła — i mówiąc szczerze taka była — ale wydawało mi się, iż w jakiś sposób jest mi wdzięczna. Nie wiem, nie potrafię tego wyjaśnić.
W ciągu tego… pełnego roku, kiedy nas nie było, zbliżyliśmy się do siebie i poznaliśmy. Jeden bronił drugiego. Mogę powiedzieć, że pierwszy raz zbudowałem z tak dużą ilością psów zaufanie, które każdego dnia tylko się umacniało. Z pewnością nigdy nie zapomnę żadnego z tych odważnych wojowników, który tylko po jednym śnie wyruszyli z obcymi w nieznane.
Teraz się wszystko skończyło. Wróciliśmy do klanów z niezbędnymi ziołami. Nie wiem, jak wyglądało przywitanie moich towarzyszy, ale pierwsze, co poczułem, to Irysowe Serce, która zrozpaczona do mnie przybiegła. Pierwszy raz widziałem ją w takim stanie. Zawsze zrównoważona, spokojna, nie pozwalająca, aby emocje wyszły z niej za bardzo, teraz otworzyła się i pokazała mi coś, czego wcześniej mogłem nie zauważyć. Ruda sierść dawnej mentorki przypomniała mi o cieple, jakim mnie obdarzyła, kiedy byłem jeszcze szczenięciem. Tęskniłem.
Potem zauważyłem również Słoneczny Pysk — nieśmiałą wojowniczkę, z którą wcześniej spacerowałem, a jeszcze wcześniej pomogłem. Patrzyła na mnie uważnie, wbijając w moją osobę świdrujące spojrzenie, które wyraźnie mówiło mi, bym podszedł. Tak też uczyniłem.
— Mam nadzieję, że… wszystko w porządku.
Nie wiedziałem, jak powinienem ubrać cokolwiek w słowa. Przez ten długi czas, jaki nie było mnie w klanie zapomniałem o wszystkim: o rozmowach, o cieple, uśmiechu dawnej mentorki, przyjemności z przebywania z niedawno poznaną suczką. Zapomniałem o tym, ale teraz jak się bezpośrednio z tym wszystkim zetknąłem, tęsknota uderzyła we mnie potrójnie. Nie wiedząc dlaczego, miałem ochotę wtulić się w tę złotą, przydługawą sierść.
— Wiele się działo — powiedziała.
Zauważyłem, jak w jej oczach kręcą się pierwsze łzy. W moich pewnie również, ponieważ po zaledwie kilku sekundach odczułem ciecz spływająca po moim pysku. Nie zdążyłem nawet pomyśleć, że jestem żałosny, iż jako wojownik płaczę przed innym wojownikiem, gdyż Słoneczny Pysk się na mnie rzuciła. Z zaskoczenia trudno było mi utrzymać równowagę na już i tak miękkich łapach, przez co się przewróciłem na zimną ziemię, delikatnie pokrytą białym puchem. Odszedłem w porę nagich liści i wróciłem w następną porę nagich liści.
— Oni wszyscy… oni wszyscy mówili, że już nie wrócisz.
Nie było mnie aż tak długo, że uznali mnie za martwego?
— Nigdy bym nie umarł — odparłem, chociaż brzmiało to teraz niezwykle głupio. Kto bowiem wie, na co mógłbym trafić? Otarłem się o śmierć wielokrotnie podczas tej wyprawy.
Słoneczny Pysk odsunęła się ode mnie, widocznie speszona, że tak nagle, bez zapytania, rzuciła się na mnie. Oczywiście, nie miałem jej tego za złe, gdyż przez ten czas martwiłem się o każdego z klanu, a szczególnie o tych, z którymi mnie coś łączyło. Dobrze było mi widzieć Irysowe Serce oraz Słoneczny Pysk. Dobrze było mi widzieć również każdego innego.
— Czy po tym wszystkim… chcesz może pójść na spacer ze mną? — zapytałem, pesząc się na własne słowa. — Jeśli wolisz odpocząć, to w porządku! Chciałem po prostu… miło cię widzieć, okej? — Gdybym mógł, to uciekłbym za jakieś drzewo. Paliło mnie coś ze wstydu.
Słoneczny Pysk uśmiechnęła się za to i pokiwała łbem.
— Pokażę ci jedno z ładniejszych miejsc! Akurat wygląda niesamowicie w porę nagich liści.
Suczka przestała być zmartwiona oraz smutna, zapewne przez mój niebywały entuzjazm i poderwała się na równe łapy. Ucieszyło mnie jej zmiana humoru na lepsze, bo to chciałem od początku osiągnąć. W końcu już wróciłem, nie ma powodów do tego, aby być smutnym. Nie było mnie długo, to fakt, następnym razem odmówię przodkom i powiem im, by znaleźli sobie kogoś innego.
Zaprowadziłem wojowniczkę na wysoką skarpę, z której rozciągała się aż po horyzont woda; niżej za to widoczny był piesek pokryty cienką warstwą białego puchu. Widok stąd był niesamowity i jak mówiłem — w tę porę jeszcze ładniejszy.
— Tęskniłem za tym miejscem. — Wpatrywałem się na poruszającą się wielką wodę. — I za klanem. To mój dom. Ciężko mi było… tam. — Spuściłem wzrok, czując, że znów wraca do mnie smutek. — Wybacz, nie chcę być smutnym.
<Słoneczko?>
[888 słów: Opalowy Promyk otrzymuje 8 Punkty Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz