18 kwietnia 2021

Od Wojowniczego Mrozu CD Białej Gwiazdy i Jasnego Serca

Naprawdę bardzo chciałoby się rzec, że kiedy Wojowniczy Mróz skocznym krokiem zmierzał w stronę Białej Gwiazdy i Jasnego Serca, miał w głowie ułożony genialny plan na to, jak najlepiej wypaść przed liderką wrogiego przecież klanu i… no, kimkolwiek on do cholery był. Mózg Wojowniczego zawrzał, kiedy próbował przypomnieć sobie jego imię — w końcu założył bezpieczną opcję, że obcy kiedyś skopał mu dupę, no bo, bądźmy szczerzy, kto jeszcze tego nie zrobił? Sekundę później wpadł na to, że jeszcze jakieś pół godziny temu Wilczy Wicher darł się przez pół obozu Flumine, wrzeszcząc coś o wzruszającym pojednaniu z braciszkiem Jasnym Sercem, a Wojowniczemu przypomniało się, że w sumie to ostatnio taszczył jakiegoś trupa do Tenebris.
Nie, Wojowniczy Mróz nie był najbardziej ułożoną osobą na świecie, ale ważne, że czasem potrafił odnaleźć się w swoim chaosie.
Nie dzisiaj. Nie teraz.
— Biała Gwiazdo, jaśni Gwiezdni! — Chłodne oczy nagle roziskrzyły się letnimi ognikami. — Jak ty pięknie wyglądasz!
— Grabisz sobie — warknęła Biała Gwiazda takim tonem, jakby Wojowniczy Mróz właśnie powiedział coś głupiego, po czym z pełnią gracji i aury emo z lat ‘90 wyminęła znajomą dwójkę i zainteresowała się czymś w teorii ciekawszym, to jest: piorunowaniem wzrokiem Nakrapianej Gwiazdy.
— Słuchaj młody, możemy na chwilę na słówko? — Jasne Serce dał Mrozowi kuksańca między żebra. — Wiesz, jak facet z facetem.
Jasne Serce nie czekał na odpowiedź. Po prostu przyłożył Wojowniczemu z łapy w krzyż. Przeraźliwe chrupnięcie zmusiło wodnego do siadu i głośnego zastanawiania się, czy nie powinien zapisać się na jogę.
— Kochasz Białą Gwiazdę?
Wojowniczy Mróz zapowietrzył się jak piszcząca zabawka. Wytrzeszczył oczy z pełnym szokiem, zawiercił się w miejscu i z żołnierską postawą wypowiedział na jednym wdechu:
— Oczywiście, że kocham Białą Gwiazdę! Jest mi najbliższa, naprawdę! Mógłbym zajmować się jej szczeniakami, co z tego, że są już trochę duże, każdy czasem potrzebuje trochę uwagi, no i gdybym był członkiem Tenebris, to przynosiłbym jej do legowiska świeżo upolowaną zdobycz o poranku, mówię ci, wychodziłbym o świcie tylko po to, żeby złapać mysz specjalnie dla niej!
Wydech.
— Zbliża się pora nagich drzew, co jeśli byłoby jej zimno?! Każdy czasem potrzebuje przytulasa. Albo kilku. Kilkunastu. Więc przytulałbym Białą Gwiazdę, dopóki przez śnieg nie przebiją się pierwsze kwiaty!
Wdech.
— Chroniłbym ją do ostatniej kropli krwi. Wiesz, w walkach akurat jestem dobry, bo codziennie ktoś pierze mi dupę. Ale z Białą Gwiazdą byłoby inaczej! Liderzy są delikatniejsi od wojowników, każdy klan czai się na ich życie, a z drugiej strony czują do nich szacunek, co jeśli coś jej zagrozi? Jak ja mam zostać liderem Flumine, jeśli coś lub ktoś zabije mi Białą Gwiazdę?!
Wydech.
— Panie Jasne Serce, jak mógł pan pomyśleć, że nie kocham Białej Gwiazdy?
Wdech.
— To oczywiste, że kocham ją jak własną matkę!
Gdyby Wojowniczy Mróz był paczką, to na czole dumnie nosiłby naklejkę z napisem: „OSTROŻNIE!”, bo mina Jasnego Serca wyglądała, jakby zrzucił przesyłkę z siódmego piętra.
 
Wycieczki do Tenebris przestały być dla Wojowniczego Mroza tak stresujące, jak wtedy, kiedy był uczniakiem i po raz pierwszy poczuł kły Płomiennego Krzewu na zadku. Po pierwsze: Tenebris chyba zaczęło myśleć, że w sumie gdyby Wojowniczemu wcisnęło się parę emo wskazówek, to mógłby nawet wyglądać jak rodowity członek Ciemnych. Po drugie: odkrył wszystkie fakty o tajemnych i mniej tajemnych przejściach do ruin (to jest: przechodząc przez Industrię, atakują go komary, a obok Ventus raz prawie rozjechał go pług). Śnieg skutecznie maskował jego zapach, a opadające na czarny płaszcz płatki przypominały mu o tym, że minął już niemal rok, odkąd został mianowany.
Pola wyglądały jak cmentarzysko wszystkiego, co zasadziła wiosna. Nie mógł się skryć pod osłoną labiryntu kłosów — polegał tylko na tym, że zapach ostatniego patrolu był odległy, a śnieżne chmury przysłaniały jego ślady. Głowę Wojowniczego zaprzątała właśnie zima — ale nie w rozumieniu chłodu, chorób i głodu, nie myślał też o jej piękności i surowości zarazem, bowiem pora nagich drzew kolejnymi podmuchami przywiewała kolejne wspomnienia. Minął niemal rok, a on ciągle podążał tymi samymi ścieżkami, które zawsze doprowadzały go do Tenebris. Chciał być wojownikiem, tak, jak powiedział Białej Gwieździe; ale czy na pewno chciał być wojownikiem pod okiem Flumine?
Gdyby jeszcze kiedykolwiek miał czas na takie dywagacje.
— Cholerne Flumine. Pieprzone, głodujące rybojady.
Wojowniczy Mróz zamarł. Uderzenie serca później zdał sobie sprawę, że jedynym ratunkiem będzie albo ukrycie się, albo ucieczka; i tak jak w okowach pory nowych liści kręciłby się pomiędzy zbożowymi korytarzami, tak teraz nawet niezbyt czujne oko Wietrznego dojrzałoby mysz pomiędzy zamarłymi grządkami.
Odgłosy tętentu biegnącego patrolu za nim zagłuszała mu krew w uszach i kolejne powiewy wiatru. Jeśli tylko dobiegnie do pagórka znaczącego Gwiezdny Szczyt; żaden patrol nie będzie bronił terenu, który powinien przecież pozostać neutralny, nie?
— Brunatny Horyzoncie, zaczekaj!
— Krzemienna Łapo, co ty znowu…
Tętent ustał. Wojowniczy Mróz obejrzał się za siebie, by zobaczyć dwójkę rosłych wojowników, a wśród nich jednego, mniejszego uczniaka, nazwanego właśnie Krzemienną Łapą, który uśmiechał się triumfująco. Zanim Wojowniczy zastanowił się, z czego uczniak ma powód do dumy, skoro nawet go nie dogonili, coś szarpnęło jego przednią łapę i wyrzuciło go pyskiem prosto w zaspę.
Zamrugał powiekami, żeby strząsnąć z nich płatki śniegu, a kiedy szerzej otworzył oczy, zamiast bieli ujrzał czerwień. Zapach szkarłatu uderzył otępiałe nozdrza Wojowniczego Mrozu, którego jak na zawołanie łapa zabolała tak, jakby właśnie była rozrywana żywcem — i w zasadzie podobnie się działo.
Zbliżające się kroki wcześniej goniącego go patrolu uciszyły się do spokojnego skrzypienia śniegowej okrywy. Wojowniczy spróbował się wyrwać, ale zamiast tego wrzasnął, kiedy wnyki zacisnęły się mocniej na jego kończynie, a oczy zaszły mu niepodobnymi do pory roku mrówkami.
— Zostawcie go — burknął czarny, smukły wojownik. — Widzieliście, co stało się z Borówkową Chmurą. Wykrwawi się.
Za Berberysowym Wzgórzem już podążał jego uczeń; jedynie Brunatny Horyzont chwyciła kij między kły i wyciągnęła go z podłoża, dając Wojowniczemu Mrozowi upragnioną wolność. Nie zdała się na większy przebłysk empatii — ruszyła za resztą patrolu, zostawiając intruza czołgającego się we własnej kałuży krwi.
A Wojowniczy Mróz miał trzy komórki mózgowe, skoki adrenaliny i przebrzydłą wolę walki. Ustał na trzech pozostałych łapach, ciągnąc za sobą pozostałości po wczepionych w skórę wnykach, i ruszył dalej w stronę obozu Tenebris — cholera wie, czy wraz z upływem krwi krwotokiem wyleciał mu także mózg, czy jaki inny motyw się za tym krył, ale padł tuż przed ścieżką do ruin, rzucając się w dół zbocza niczym na desce snowboardowej, bo jego ciało wywołało falę śnieżnej lawiny, która zwróciła na siebie uwagę (na szczęście) Jasnego Serca i (jednak nie) Płomiennego Krzewu.
— Wojowniczy Mrozie, to chyba nie jest dobry moment… — zaczął niezręcznie Jasne Serce.
— Panie Jasne Serce...
Chwilę później szkarłat zabłysł mu w bursztynowych oczach, na co wydukał jedynie:
— Niech ktoś zawoła Ciemnego Kła i Białą Gwiazdę!
— Dobijmy go — wymruczał Płomienny Krzew, jeżąc sierść na karku. — Panoszy się, jakby wniósł do tego klanu coś więcej, niż parę wszy.
Syknięcie biegnącej Białej Gwiazdy przywróciło Płomiennego do porządku na tyle, że fuknął i ponuro odszedł w stronę obozu.
<Jasne Serce?>
[1124 słowa: Wojowniczy Mróz otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz