Wstałem dzisiaj, czując dziwne swędzenie w nosie. Kichnąłem kilka razy i warknąłem z irytacją. Czyżbym miał katar? Nonsens. Przecież, ktoś taki jak ja nie może mieć kataru. Już dawno ustaliłem z rodzeństwem, że jesteśmy nieśmiertelni i wszechmogący.
— Cieniu, chodź, mam zaplanowany na dziś trening walki. — Usłyszałem w wejściu do legowiska głos Ostrokrzewu, mojego mentora.
Zastrzygłem uchem. Trening walki? Tego nie mogę przegapić. Muszę się uczyć. Muszę doskonalić moje umiejętności jako wojownika. Tak, będę najlepszym wojownikiem-bogiem na świecie i nikt nie waży mi się przeciwstawiać.
A... psik.
No właśnie, katar. Gdy Ostrokrzew zobaczy, że mam katar natychmiast odeśle mnie do medyka. A ja nie widzę powodu. W końcu katar to nic wielkiego.
Wygrzebywałem się z posłanie, kiedy podbiegł do mnie Chaber. On również był w słabym humorze.
— Cześć bracie — powiedział smutno.
— Cześć — przywitałem się. — Coś nie tak?
Nie wiem, czemu o to spytałem, ale coś złego musiało mnie podkusić. Właśnie, muszę w międzyczasie w naszej wierze wymyślić jakiegoś mrocznego bohatera. Takiego, który dążyłby wyłącznie do czynienia zła. Tak, może być nawet przez nas wymyślony, ale powinien niepokoić naszych wyznawców. Aby jeszcze bardziej się bali.
— Właściwie, to tak — przyznał. — Mięta się dziś źle czuła, więc ominie mnie dzisiejsze szkolenie. A ja chciałem się dziś czegoś nauczyć.
Przez myśl przeszło mi, aby zaproponować bratu wspólny trening. Ugryzłem się jednak w język. Nie mogę. Trudniej m mi będzie ukryć mój katar przy większej liczbie psów.
— Doskonale się składa — powiedział Ostrokrzew, przechodząc obok nas. — Cień powinien mieć partnera do ćwiczeń w swoim wieku. Przyłączysz się do nas, Chabrze?
— Mogę? — Nie mogłem nie zauważyć radosnych iskierek w oczach mojego brata. — Nie będziesz miał nic przeciwko temu, Cieniu?
— A dlaczego miałby mieć coś przeciwko? — Nie zrozumiał Ostrokrzew, ale Chaber go zignorował.
Rozumiałem przekaz. Teraz to wyłącznie moja decyzja. Chaber zrobi, co ja powiem, bo jest moim lojalnym prorokiem.
Mogę mu odmówić. Wystarczy, że powiem nie. Ale... widząc tę radość... Tak, możecie mnie za to potępić, ale nie potrafiłem go po prostu zbyć.
— No dobrze — westchnąłem i wzruszyłem ramionami.
— Dziękuję. — Chaber zamerdał szczęśliwie ogonkiem i odchylił głowę do tyłu.
* * *
— Dobrze Cieniu, pokaż teraz bratu ten manewr ze skokiem i unikiem — powiedział mój mentor.
Uśmiechnąłem się. Manewr był łatwy. Ruchem ogona kazałem Chabrowi stanąć naprzeciwko mnie, po czym zmrużyłem oczy, lustrując go wzrokiem.
— Teraz! — szczeknął Ostrokrzew, a ja, mając nieco za złe mojemu mentorowi, że ostrzegł Chabra.
Byłem już w locie, kiedy poczułem nagłą i silną chęć kichnięcia. Próbowałem ją stłumić, ale nie dałem rady jednocześnie tłumić kichnięcia, jak i utrzymać idealnego skoku, więc upadłem niezdarnie obok Chabra. Mój brat na mnie naskoczył, a ja przegrałem walkę. Kiedy było po wszystkim, po kryjomu kichnąłem przez ramię.
— No... — Ostrokrzew nawet nie starał się ukryć dezaprobaty w głosie — Cieniu, myślałem, że lepiej cię wyszkoliłem.
— Przepraszam. — Spuściłem głowę i udałem skruchę.
— Nie przeczę, że się nie wykazałeś — kontynuował mój mentor. — Rzadko widuję tak słabe ataki, ale...
— Zrozumiałem — warknąłem słabo.
— Kompletnie nie uważał. — Ostrokrzew nie przestawał, mimo że była to jedyna rzecz, której w tej chwili pragnąłem.
Przestałem słuchać jego kazania i odwróciłem głowę, patrząc na Chabra. Coś było nie tak z jego spojrzeniem. Też jest chory? Nie, lepiej się skupiłem i zrozumiałem, co mi się nie podoba w jego spojrzeniu. Nie było z nim dumy. Po raz pierwszy w życiu zobaczyłam w jego spojrzeniu żal i dezaprobatę. Nie mogłem tego zignorować.
— Nie — warknąłem przez zęby, po czym podniosłem głos. — To nie umiejętności. To choroba. Mam katar. Gdyby nie fakt, że akurat w tej chwili musiałem kichnąć, doskoczyłbym.
— Masz katar? — spytał Ostrokrzew. — Dlaczego nie mówiłeś? Powinieneś natychmiast udać się do medyka.
— Naturalnie. — Skinąłem z szacunkiem głową i się odwróciłem.
Pobiegłem przed siebie, wzdychając z ulgą. Wciąż uważałem, że to nie ma sensu, ale przynajmniej oczyściłem moje dobre imię i nie skompromitowałem się przed bratem.
Wbiegłem do legowiska medyka, od progu wołając Leonisa.
— Medyk, potrzebuję pomocy. Mam katar, a Ostrokrzew twierdzi, że od tego umrę, no to przyszedłem.
Leonis podszedł do mnie, obwąchał i uśmiechnął się pod nosem. Następnie poszedł do swojej spiżarni po jakieś zioła.
— Katar rzeczywiście może być groźny — stwierdził. — Jak się go za bardzo bagatelizuje, można za to słono zapłacić. Jak nie zdrowiem, to godnością.
Spojrzałem na niego z zainteresowaniem. Czyżby wiedział? Może tak, może nie. Jednak nie odważyłem się zapytać.
<Chaber?>
[701 słowa: Cień otrzymuje 7 Punktów Doświadczenia i 2 Punkty Treningu]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz