24 maja 2021

Od Cytrynowej Łapy CD Bolesnej Łapy i Konwaliowej Łapy

Czekałem przed wejściem do legowiska medyków. Zastanawiałem się, co ja tu w ogóle robię. Dlaczego zostawiłem Bolesnego, nic mu nie mówiąc? Czy tak powinienem się zachować?
Ale przecież on ma cię gdzieś.
Pokręciłem gwałtownie głową. Nie, on mnie lubi. To ja mam go gdzieś. A przecież chcę go lubić! Chociaż… Nie…„Lubić” to nie jest dobre słowo.
Dlaczego więc go zostawiłeś i poszedłeś z Konwalią?
Mimo prób przekonania samego siebie, że przecież nic nie zepsułem, doskonale wiedziałem, że jestem winny. Nie będę więc zaskoczony, jeśli Bolesny nie będzie chciał się ze mną spotykać. Ba! Może nawet ze mną nie rozmawiać! I tak mam dosyć jego archaizmów!
Czyżby?
…Dokładnie. Bo tak się składa, że…
— Cytrynowa Łapo? — Z legowiska medyka wyszła Konwaliowa Łapa, a ja podskoczyłem przestraszony.
— Nie rób tak więcej — warknąłem, jeżąc sierść i błyskając przestraszonymi oczami.
— Zobaczę. Przecież nie mogę nic obiecywać. Nie wiem, co się sta…
— To pomyśl — syknąłem na nią. — Dlaczego postawiłaś mnie w takiej sytuacji? Dlaczego najnormalniej w świecie nie mogłaś powiedzieć, że: „Musimy iść” albo: „Drewniany Pazur ciebie oczekuje. Chce z tobą poćwiczyć. Wracajmy”?
— Ty znowu o tym? — westchnęła. — Żałuję, ale nie mogę zmienić przeszłości. — Suczka zmierzyła się ze mną swym spokojnym i pytającym wzrokiem, jakby chciała się dowiedzieć, o czym ja pierdolę.
— Właśnie! — Wykorzystałem jej słowa, by wygrać kłótnię. — Ja także nie mogę zmienić przeszłości! Wiesz, ile bym dał, żebyś cofnąć czas?! Żałuję, że cię wtedy lizałem, po tym cholernym pysku! Nie mogłem cię kochać, skoro byłem w wieku…ośmiu księżyców? Byłem naiwnym szczeniakiem! Zresztą, nie lepszym od ciebie. — Dopiero gdy wypowiedziałem moje myśli, zrozumiałem, co one oznaczają. Przygryzłem wargę, jednak nadal wpatrywałem się w oczy Konwalii. Nie mogę jej teraz pokazać, że żałuję moich słów. I tak nie bierze mnie na poważnie. Gdy nie spuszczę wzroku i nie pokażę uległości, może zacznie mnie szanować.
— Uważasz, że nie umiałeś kochać w wieku ośmiu księżyców? Teraz masz dziesięć. Uważasz, że jako uczeń (którym nadal jesteś) nie miałeś głowy do miłości? Akurat. Przecież miałeś głowę. I serce. I duszę. Zdolność do uczuć dostaje się przy narodzinach. Podczas gdy ciało podlega zmianom, zdolność ta nie rośnie, nie maleje. Po prostu jest.
Wpatrywałem się w nią znużonym i poirytowanym wzrokiem. Pewnie gdybym nie był w tak zabójczym nastroju, to bym jej przytaknął i wydukał jakieś przeprosiny, a potem księżycami żałował moich słów, obarczając się winą. Cóż, dzisiaj jednak stałem niewzruszony, cicho powarkując.
— Po prostu zostaw mnie w spokoju i przestań mi wszystko komplikować. Życie bez ciebie byłoby łatwiejsze. Skoro tak bardzo kochasz Gwiezdnych, to sobie do nich pójdź.
Odszedłem od niej, uparcie wpatrując się w drzewa majaczące w oddali. Mrugałem zawzięcie oczami, próbując przepędzić gromadzące się powoli łzy. Mimo moich prób zatamowania powodzi, słone krople spływały mi po pysku, zostawiając po sobie mokre ślady. Za łatwo przychodzi mi zarówno płacz, jak i złość. Nie byłem pewny, dlaczego w kółko płaczę. Zastanawiałem się nawet, czy nie porozmawiać o tym z mamą, ale co bym jej miał powiedzieć? „Hej mamo, bo zastanawiam się, czemu tyle płaczę” czy „Trujący Obłoku? Ostatnio…albo nie: Często dużo płaczę. Czy ty też tak miałaś, jak byłaś mała?” No nie, nie wyobrażam sobie tego, szczególnie że moja matka jest bardzo… konsekwentną wojowniczką o żelaznych zasadach. Jednak wiem, że ona mnie kocha. Co prawda mam jeszcze siostry i ojca, ale… Gdybym miał rozmawiać o tym z ojcem, chyba bym się ze wstydu spalił, a z siostrami…? Pewnie by mnie wyśmiały, może nawet pocieszyły. Ale tak naprawdę, to o czym tu rozmawiać? Po prostu taki jestem. Chyba. Ranię wszystkich dookoła. Siebie też ranię. Jestem do niczego. Po prostu przestanę się odzywać. Postanowiłem. Tak będzie lepiej dla wszystkich.
I tak nie umiesz się przecież poprawnie wysłowić. Nikt nie zauważy, że przestałeś mamrotać jakieś głupoty, bo i tak rzadko kiedy używałeś swego głosu.
— Cytrynowa Łapo? — Usłyszałem z oddali wołanie mojego mentora. Nie odwróciłem się jednak, w obawie, że zauważy mój płacz. Nie mógł mnie zobaczyć w takim stanie. Wojownicy nie płaczą.
Ależ ty nie jesteś wojownikiem. Jesteś głupim uczniem. Uczniaki niech sobie płaczą.
Przyspieszyłem kroku. Nie odwracaj się. Idź przed siebie. Zagryzłem wargę, przechodząc w szybki bieg. Wiedziałem, że i tak prędzej czy później się odwrócę, by zobaczyć, o co chodzi. Walnięta ciekawość.
Powoli spoglądnąłem za siebie. Drewniany zaczął biec w moją stronę, wyraźnie zatroskany. Warknąłem cicho i przyspieszyłem kroku, próbując od niego uciec. Wiedziałem jednak, że nie uda mi się uciec. Za to zrobię z siebie idiotę.
— Co ci się dzieje? — Drewniany Pazur szybko mnie dogonił, blokując mi drogę. Widziałem jedynie zarys jego sylwetki, gdy górował nade mną, gdyż łzy skutecznie rozmazały mi widoczność. — Cytrynowa Łapo… — Wojownik pochylił się, a jego pysk znalazł się tuż przy moim. Błyskawicznie przegoniłem łzy, wiedziałem jednak, że nietrudno będzie zauważyć, że mam zaczerwienione, królicze oczy i cały mokry pysk. W oczach mentora dostrzegłem szczere zmartwienie. — Coś się stało? Chciałem zaproponować ci polowanie, ale chyba to nie jest dobry pomysł.
Milczałem, powoli spuszczając wzrok. Miałem ochotę się rzucić na mentora, wypłakać mu się w futro i niemalże udusić mocnym uściskiem, ale pamiętałem dobrze, że obiecałem sobie, że już będę milczał na wieki. Poza tym obawiałem się, że mój głos wcale nie będzie pewny i spokojny, a łamliwy i przepełniony spazmami.
— Chcesz ze mną o czymś porozmawiać? Coś się stało? Chciałem ci zaproponować polowanie, lecz… Chyba to nie jest odpowiednia pora, prawda? — spytał się łagodnie Drewniany Pazur, rozluźniając dotąd napięte mięśnie. Przekrzywił głowę, lustrując mnie uważnym wzrokiem. Za późno. I tak już widzi, że beczałem.
— Nic — wykrztusiłem, nie dbając o swoje postanowienie. Po coś mam głos, czyż nie? Po prostu zacznę się zachowywać jak wojownik. Muszę nim zostać. Muszę. Zero płaczów, zero emocji i zero… I zero przyjaciół. Zero Bolesnej Łapy. Gdy tylko pomyślałem o przyjacielu, poczułem niemiłe ukłucie w sercu. Gdy natomiast wróciłem myślami do mojej rozmowy z Konwalią, miałem ochotę oderwać sobie ten nienormalny łeb.
— Cóż… — Drewniany chyba średnio mi wierzył. Jednak nie ciągnął tematu. Dobrze, dobrze… Szanował moje emocje, tak jak ja szanowałem jego. — Więc chcesz pójść na to polowanie, czy nie?
— Oczywiście, że tak… A jakże…? 
***
Stąpałem z dumnie uniesioną głową, starając się nie pokazywać pustki, jaką czułem w środku ciała. Za to na zewnątrz wyglądałem na dumnego, wysportowanego ucznia (może trochę za bardzo obrośniętego szczenięcym futrem), który mimo swego młodego wieku zbliża się wielkimi krokami do mianowania na wojownika. Niosłem w pysku wielkiego królika, którego upolowałem sam. No prawie. Drewniany Pazur pomógł mi go tylko zagonić, lecz to ja go zabiłem. Pomyślałem o chwili, w której skręciłem kark temu zwierzęciu. Precyzyjny skok i precyzyjny cios. Bezszelestne podejście, szybkie zabicie i pochwały od mentora. Czy może być coś lepszego?
Spojrzałem po psach znajdujących się w obozie. Moje siostry patrzyły na mnie ze szczerą zazdrością, zajadając jakieś małe odpadki po żarciu dwunożnych. Wojownicy kiwali zadowoleni głowami, a mój mentor puchnął z dumy. Ja zresztą też. A przynajmniej do czasu, gdy nie dostrzegłem zapłakanego pyska Konwalii i jej stalowego spojrzenia. Wręcz jej nie poznałem. Gdzie ten spokojny, nieśmiały uśmiech i zrównoważone spojrzenie pełne kojącej mocy?
Zepsułeś ją. I nie tylko ją.
Przystanąłem, spoglądając na królika, którego niosłem w pysku. Było to dość trudne i dopiero gdy zrobiłem delikatnego zeza, udało mi się go dokładnie zobaczyć. Jego oczy były zimne, martwe, bez iskierki życia. W głowie zadźwięczał mi głos szczenięcej Konwalii: Sam daleko nie zajdziesz. Wykazałeś się głupotą. Nawet dwunożni nas nie depczą, chociaż mogą to robić.
Wypuściłem królika z pyska, pozwalając, by upadł na stos martwej zwierzyny. Nonsens. Przecież zabiłem go, by nakarmić klan. Zrobiłem jak wojownik.
A czy na pewno się tym kierowałeś? To tylko wymówka. Daruj sobie. Poza tym… Podziękowałeś chociaż Gwiezdnym…? Zachowałeś się jak prawdziwy wojownik?
Zrobiło mi się niedobrze. Powoli poczłapałem do legowiska uczniów, zupełnie nie słysząc pochwał mijanych wojowników.
— Cytrynowa Łapo… Co ci się dzieje? Odwaliłeś dzisiaj kawał d o b r e j r o b o t y. M a s z b y ć z c z e g o d u m n y!
Nagle coś mi się przypomniało. Powoli zacząłem łączyć fakty. Jedzenie, które dotąd miałem w żołądku, podeszło mi do gardła, a łapy zaczęły się niebezpiecznie chwiać. Miałem wrażenie, że zaraz głowa pęknie mi jak balon.
— O, nie… — pisnąłem cichutko niczym szczeniak.
— Co? — Mój mentor był wyraźnie zaskoczony. — Odpowiesz mi czy nie? Coś się stało?
— Nic…
— No co?
— Ja… On pomyśli, że mam go w nosie…
— No bo masz…? — Drewniany Pazur najwidoczniej nie wiedział, o czym ja w ogóle mówię.
— Nie…
— Czekaj, o kim ty mówisz?
— O Bolesnej Łapie…
— O kim?
Ja jednak wyłączyłem się z tej głupiej wymiany zdań. Mój mentor myślał chyba, że mówię o kimś innym. Zresztą, nieważne. Najważniejsze jest to, że Bolesny ma mnie w gdzieś. On kocha Konwaliową. Znów zakręciło mi się w głowie. Dopiero teraz poczułem, jak bardzo jestem zmęczony. Przypomniało mi się, jak Bolesny oglądał ranny pysk Konwalii. Jak sprawdzał, czy nic jej nie jest. On… Miał wtedy dziwny błysk w oku… I… Iii…
— Muszę go przeprosić. Może jeszcze nie jest za późno. I Konwalię też. Może jeszcze coś z tego wyjdzie.
<Bolesna Łapo?>
[1487 słów: Cytrynowa Łapa otrzymuje 14 Punktów Doświadczenia i 3 Punkty Treningu]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz