Ani się obejrzałem, a w ciągu kolejnych dwóch księżyców niemalże codziennie spotykałem się z Bolesnym. Czasami także zapraszaliśmy do spotkań Konwaliową Łapę, jednak z nią było zupełnie inaczej. Źle czułem się w towarzystwie ich obu naraz i jakbym miał wybierać — wybrałbym Bolesnego.
Był wspaniały. Miałem wrażenie, że zaraża mnie tą swoją aurą, ale w przeciwieństwie do Konwalii, jego moc dodawała mi skrzydeł — a nie je podcinała. Przy tym zauważyłem, że niechęć, którą miałem do niego na początku zmieniła się w przyjemny dreszczyk biegnący wzdłuż kręgosłupa za każdym razem gdy go zobaczyłem. I o ile na początku była to lekko kąśliwa przyjaźń z czasem zaczęła mi nie wystarczać. Chciałem czegoś więcej — tyle że on raczej nie.
Bywały takie chwile, kiedy przełykałem ślinę i brałem się na odwagę. Miałem wtedy ochotę zrobić jakąś aluzję, lekko zasugerować, czy wprost powiedzieć. Usprawiedliwiałem się jednak tym, że mam dziesięć księżyców. Dziesięć. Co ja mogę wiedzieć o miłości? Nie liczyłem oczywiście na to, że stworzylibyśmy z Bolesnym parę — a przynajmniej jak na razie. Chciałem tylko wiedzieć, na czym stoimy, co on czuje i na co liczy. Widząc Bolesnego, czułem się okropnie, jakbym coś przed nim ukrywał, a jednocześnie jakby pies czytał mi w myślach i doskonale o tym wiedział. Ta niepewność, co mam zrobić, a jednocześnie ciekawość, ta walnięta ciekawość, która pytała się mnie: „Ciekawe, co sądzi o tym Bolesny?” nie dawała mi spokoju. Zanim jednak zdecydowałem się na wyjawienie mu swego uczucia, okazja mijała, bądź coś mnie powstrzymywało. Jak na razie próba, która była już najbliżej zaliczenia częściowego sukcesu wyglądała mniej więcej tak:
Po zakończonej zabawie odpoczywaliśmy wśród chwastów niedaleko torów kolejowych. Słońce już powoli zachodziło, tak więc poderwałem się z ziemi, postanawiając wrócić przed zmrokiem do obozowiska.
— Eee… Chyba będę musiał już iść.
— Z pewnością. Noc jeszcze cię zaskoczy, przyjacielu mój drogi.
— Eee…
— Co chodzi ci po głowie, kochany? — spytał się uprzejmie Bolesny, wwiercając się we mnie spojrzeniem brązowych oczu.
I tutaj myślałem, że posikam się ze szczęścia, słysząc, jak zwraca się do mnie „kochany”! Niemal zupełnie zapomniałem, że jeszcze przed chwilą powiedział do mnie „przyjacielu”.
— Kochany! — powtórzyłem więc niepewnie jego słowa, nie mając pomysłu, jak mógłbym przedłużyć temat.
— Owszem.
I tutaj już wszystko zepsułem.
— E, he he… — Nerwowo oblizałem wargi. — Ja, ja, także… Żegnaj, kochany!
Wątpię, by domyślił się, o co mi chodziło.
Rzeczywiście, słowa Cytrynowej Łapy były niczym seria z karabinu maszynowego, która tonęła w morzu chrząknięć, nerwowego chichotu i zdenerwowanego szczerzenia zębów. Nawet gdyby się wysłowił, z pewnością Bolesny wziąłby go za chorego psychicznie i wzgardził jego miłością.
Dzisiaj jednak miało być inaczej. Miałem się z nim spotkać sam na sam i się wysłowić. Miało mi się udać. M u s i a ł o mi się udać.
Grunt to wierzyć w siebie, prawda?
Tylko że ja nawet nie miałem tego gruntu.
<Bolesna Łapo?>
[461 słów: Cytrynowa Łapa otrzymuje 4 Punkty Doświadczenia i 1 Punkt Treningu]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz