26 maja 2021

Od Dymu CD Jazgotu

Musiałem poważnie porozmawiać z Miękką. To wszystko wymykało się spod kontroli. Miałem jej poparcie w każdej mojej decyzji. Odkąd pamiętam, nie sprzeciwiła się mi ani razu, przytakując i przyklaskując na wszystko, co powiem. Nie zwracam honor, odradzała nam pójście na zgromadzenie, jednak mimo odmiennego zdania nie zabroniła nam iść. Wszyscy działaliśmy pod wpływem emocji. Nawet Jazgot, który zaczął się wtrącać. Podważać nasze zdanie, wydawało mi się to niedorzeczne, jak bardzo jest pyskaty. Bycie lojalnym wobec lidera to podstawa. Nie wytrzymałem, musiałem wyprosić młodzieńca, robił za dużo szumu wokoło siebie. Gdy tylko opuścił legowisko Miękkiej, wróciliśmy do kontynuowania naszej rozmowy.
— Domyślasz się Dymie, kto mógł dopuścić się tak ohydnego aktu okrucieństwa?
Analizowałem wszystko, co miałem w głowie, usiłowałem sobie przypomnieć zapach każdego psa ze zgromadzenia. Porównać to wszystko w głowie. Jednak miałem pustkę. To sprawiało, że czułem się jeszcze bardziej bezradny. Tym bardziej że to był mój jedyny wolniejszy dzień od pracy, który spędziłem w miłym towarzystwie Pumy. Tamtego dnia pogoda była prawie idealna. Powietrze było takie świeże, a zarazem trochę wilgotne co było bardzo dobrym połączeniem. Mieliśmy pełno tematów do rozmów, czas bardzo szybko leciał, zaś po powrocie czar prysnął tamten dzień okazał się być tragiczny. Tym bardziej czułem żal do samego siebie, że na kilka godzin odpuściłem. Nie mogłem powtórzyć tego błędu, zapewne gdybym zamiast wylegiwania się na plaży był na miejscu, krążąc nieopodal, na pewno zawróciłbym niesforną dwójkę, a to cale wydarzenie nie miało prawa, by się odbyć.
— Nie, próbowałem przepytać drugie szczenię, jest zbyt wystraszony, nie wskaże nam oprawcy.
— To za wcześnie dla niego.
— To zostanie z nim do końca życia — westchnąłem.
Czułem, że nie wiem co mam zrobić. Mógłbym sam pozbyć się mordercy Szyszki, wynegocjować, aby nam go wydali i się z nim rozprawić. Jednak tutaj chodziło o stawienie czoła, wrogom. Pokazanie naszej siły. Może i kiedyś brzydziła mnie przemoc, jednak są granice. Nie mógłbym tak po prostu żyć z myślą, że nie zrobiłem kompletnie nic. Czy wojna jest rozwiązaniem? Czułem, jak byliśmy postawieni pod ścianą, atakowani ze wszystkich stron, włóczęgi ten potwór z Tenebris. Szczerze na zgromadzeniu jedyną sensowną osobą wydawała się właśnie Biała Gwiazda, a tutaj proszę, jej członkowie klanu nie są tacy święci, jak mogłoby się wydawać. Miałem oko na wszystkich, mimo braku wiary mieliśmy w sobie więcej moralności niż morderca Szyszki.
— Musimy wiedzieć, jak ogromną przewagę mają nasi wrogowie — oznajmiła Miękka.
— Mam udać się na przeszpiegi?
— Tak, tylko nie daj się złapać.
— Jasne, a nawet jeśli mnie schwytają, zniszczę ich od środka.
— Musisz iść wypowiedzieć wojnę Białej, wykorzystaj tę okazję do sprawdzenia ich.
— Tak zrobię. Jeśli znajdę mordercę?
— Zabij go, jednak pamiętaj, chcemy, aby poznali naszą siłę jedna ofiara to stanowczo za mało.
Przytaknąłem, jednak miałem wątpliwości co do jednej kwestii, którą musiałem poruszyć.
— Ostatnio wraz z Miętą spotkaliśmy kolejnych włóczęg. Najwidoczniej pogonienie ich przyniosło odwrotny, niż się tego spodziewaliśmy.
— To było dawno temu. Zanim wypowiemy wojnę, musimy oczyścić teren.
— Mamy pozbyć się tyle włóczęg ile się da?
— Wykorzystaj to w treningu do wojny Dymie, wierzę, że Ci się uda.
Dlaczego wszystkim muszę zajmować się ja, przecież mamy tyle psów w sforze. Gdybym był zwyczajnym szarym wojownikiem, nie musiałbym się przejmować niczym. Otrzymywałbym rozkazy z góry i je wykonywał.
— Czy mogę już odejść?
— Tak. Zdaj raport z porannego treningu.
Wyszedłem od liderki, musiałem znaleźć Jazgota. Jego zachowanie było karygodne. Złapałem jego trop i udałem się do miasta. Tak spotkałem niesfornego młodzieńca, który uważał, że wszystko wie najlepiej.
— Nie muszę Ci chyba odpowiadać. — Uśmiechnąłem się podstępnie w jego stronę
Ten jeden mały gest rozluźnił nieco atmosferę, jednak nie na długo. W wielu rzeczach nie zgadzaliśmy się z młodym.
— Czujesz coś?
— Tylko kundle dwunogów i nikogo kto należałby do klanu.
— Co z włóczęgami?
— Miękka, chce, abym ich powybijał pojedynczo jak kaczki, wykorzystał treningi, aby ich zabić.
— Coś z rodzaju polowania, tylko zamiast na zwierzynę to na nich?
— Tak dokładnie, polowanie na włóczęgi.
— To nas osłabi! Przecież sam mówiłeś na zgromadzeniu, nie można ich lekceważyć!
— Będziemy trenować w grupach jedna duża, przed posiłkiem druga po posiłku.
— Jak chcesz podzielić grupy?
— Rankiem zjawiają się wszyscy poza patrolem nocnym i obecnym, szczeniętami w tym czasie będzie się zajmowała Miękka po posiłku Ci, co patrolowali w nocy i rano.
— Czyli będziemy w ramach treningu polować na nich, to głupota Dym czy Ty się w ogóle słyszysz!
— Jazgot, posłuchaj, treningi nie opierają się na ich łapaniu, mamy ćwiczyć zręczność, szybkość siłę i wytrzymałość.
— Jak niby chcesz to ćwiczyć? No pochwal się, jaki masz pomysł?
— Jeżeli chodzi o wytrzymałość, będziemy biegać z każdym treningiem coraz więcej kołek wokoło granic, kolejne przeciąganie liny, każdy z każdym, a następnie na wymiennie jeden drugiemu musi odebrać linę, mają do dyspozycji cały teren klanu.
— Nie brzmi to jakoś przekonująco — westchnął.
— I tak będziesz musiał się zjawić. Czy Ci się podoba ten pomysł, czy nie? Takie są odgórne rozkazy.
Gdy będziemy gotowi, zapolujemy, pozbędziemy się jednego problemu, po drugim.
— Dym a jeśli wydaliby nam mordercę Szyszki?
— Chcesz, abym negocjował z nimi?
— Czemu cały klan ma płacić za błędy jednego członka?
— Posłuchaj, gdybyś to ty dopuścił się takiej rzeczy, chroniłbym Cię, rozumiesz. Nie wydałbym nikogo z Bezgwiezdnych, jeśli by ktoś Cię zabił za twoje grzechy, pomściłbym Cię.
— Dlaczego? Przecież to by wyrównało winy.
— Bo jesteśmy rodziną, jako Bezgwiezdni jeden za wszystkich wszyscy za jednego. Jeśli po dobroci nie dostaniemy sprawcy, wytropimy i zabijemy go sami. Już wkradając się na ich tereny, łamiemy zasady, wiem, że będą się bronić tak samo jak my chcąc dorwać nasz cel. To jest wojna, samo wkroczenie tam już zmusza ich do ataku.
— To głupota — prychnął.
— Wolałbyś, abyśmy porozmawiali, załagodzili sprawę, a morderca niech zabija kolejne szczeniaki. Może nie byłeś przywiązany do Szyszki, choć przecież pilnowałeś szczeniąt od czasu do czasu. Pamiętam, jak bardzo pragnąłeś zemsty po śmierci twojego wujaszka, gdy został zamordowany. Co ich się tak nie bałeś, bo uważałeś, że są gorsi, a gdy przychodzi zmierzyć się z klanem, trzęsiesz się i uciekasz. Bo według Ciebie Bezgwiezdni nie są wartościowi, tak bardzo przejąłeś się przechwałkami na zgromadzeniu, że uznałeś, że naprawdę jesteśmy wyrzutkami, których można potępiać na każdym kroku?
— Nie masz pojęcia, co myślę i co czuję! — niemal krzyknął, po oczach widziałem, że moje słowa miały moc i nieco zraniły Jazgota, choć nie o to mi chodziło.
Chciałem, aby uwierzył w to, że Bezgwiezdni mają taką wartość jak reszta. Przewaga liczebna, tego się bał. Przecież nie wezmę psów na łąkę czy gdzieś pod las nie staniemy naprzeciwko siebie. Nie będziemy się naparzać do utraty sił. Czy on tak sonie wyobraża Wojnę ? Przecież jest coś takiego jak strategia, praca zespołowa. Nie jestem na tyle głupi i nierozsądny, też zdaje sobie sprawę z wielu aspektów. Z mocnych stron naszego klanu jak i słabych.
Moją uwagę przykuł pewien pies kręcący się między budynkami. Pachniał Tenebris, ale nie był zabójcą. Jazgot również zwrócił na niego uwagę. Szczupła sylwetka ruda sierść zakręcony ogon i zimne niebieskie oczy. Ruszyłem pewnym krokiem w jego stronę.
— Dym uspokój się! — usłyszałem głos Jazgota.
Odciąłem psu drogę ucieczki, choć on sam nie wyglądał, na takiego co chciałby uciekać.
Rudzielec spojrzał na mnie lekko zaskoczony, na jego pysku pojawił się chytry uśmiech.
— Kogo ja tutaj spotykałem Dym, zastępca bezgwiezdnych — jego głos brzmiał jakby, szczerze ucieszył się na mój widok, bardziej zdziwiło mnie, że widział mnie pierwszy raz, a znał moje imię.
Wybijając się, złapałem w szczeki jego krtań, przyduszając lekko.
— Co tak agresywnie? Przecież to nie ja zabiłem Szyszkę! — powiedział, ledwie dysząc.
W momencie go puściłem, skąd on wiedział? Czy miał cos wspólnego z tym atakiem?
— Gadaj! Co wiesz! — warknąłem.
— Wiem tylko tyle, że wasz szczeniak nie żyje, a zabił go, cóż nie mogę powiedzieć, bo sam bym zginął.
— Umrzesz albo z moich lap, albo mordercy Szyszki więc lepiej gadaj! Co wiesz!
— Nie mogę zdradzać własnego klanu. Nie zrobiłbym tego. Chyba że miałbym pewność, że ta łajza, która mnie okaleczyła, boleśnie zginie.
— Kto mów wreszcie! — warknąłem.
— Dymie spokojnie, najpierw pozwól, że się przedstawię, jestem Krwawy Zew, być może wiem, kogo szukacie, równie dobrze mogę go wam przyprowadzić. Jednak nie ma nic za darmo, nie przepadam za psami z mojego klanu, nie szanują mnie, traktują jak wyrzutka. To okropne uczucie. Gdybym pomógł Ci dodać to czego chcesz pozbyłbyś się kilku kundli? Mam listę chętnie ci pomogę.
— Dym nie ufaj mu, z nim coś jest nie tak to gnida — warknął Jazgot nerwowo.
— Kogo chcesz się pozbyć? — spytałem, udając zainteresowanie.
— Przybliż się do mnie. — Uśmiechnął się złowieszczo
Nadstawiłem uszu, a pies wyszeptał mi imiona, po czym uśmiechnął się tajemniczo i rzucił do ucieczki.
— Co on Ci powiedział?
— Imiona wśród tych imion jest imię mordercy.
— Co za kanalia zdradzająca własny klan, ja bym mu nie wierzył — odparł Jazgot.
— Też bym tego nie robił, ale sprzedał mi ważną informację.
— Jaką?
— Te psy są najsilniejsze, w ich klanie, możemy wyeliminować je przed wojną, zdobywając przewagę.
— Czekaj szukamy tylko mordercy Szyszki.
— Wiem, zabijać go wyrównamy rachunki, zabijając siłaczy osłabimy Tenebris zyskując respekt.
— To twój plan? Chcesz ryzykować dla chwały?
— Mamy zwężoną listę podejrzanych Jazgot, rudy nie odszedł, daleko więc taki jest plan. — Puściłem oczko w stronę młodego,
Na szczęście młody kumał, przecież wiedziałem, że ten cały Krwawy musi być dobrym szpiegiem, obserwatorem, knującym wiele. Jedna część mnie mówiłaby mu nie ufać, druga zaś miała nadzieję, że naprawdę podał nam sprawcę niemal na tacy, jednak postanowiłem nie dzielić się tym z Jazgotem. Pewne sprawy muszą pozostać dla mnie i Miękkiej.
— To co dalej robimy?
— Wracamy.
Po powrocie udałem się do Miękkiej, a następnie do Mięty. Miałem zakręcony dzień, rozmowa z Pumą tez nie była łatwa. Wszyscy czego ode mnie oczekiwali.
Następnego dnia odbyły się treningi, ku mojemu zadowoleniu Jazgot w nich uczestniczył. Następnie udałem się na spotkanie z Białą Gwiazdą, a po powrocie milczałem, decyzje, jakie zostały podjęte, postanowiłem na jakiś czas zachować dla siebie, nie chwaląc się nimi. Wyczaiłem Pumę i udałem się z nią na patrol. Po naszym powrocie natknąłem się młodego.
— Dym i co byłeś u Białej?
— Tak, na razie niech Cię to nie interesuje. — Uśmiechnąłem się w jego stronę.
— Co ze gromadzeniem klanów? — spytał Jazgot.
— To dzisiaj prawda.
— Wybieramy się?
— Jeśli chcesz, możesz iść — odparłem.
— A ty czy chcesz powiedzieć, że mam iść sam?
— Jeśli zdążę, też się tam zjawię.
— Obyś zdążył, szczerze nie chcę być tam sam.
— Rozumiem, pójdziesz jako nasz mały szpieg, może uda ci się poznać mordercę po zapachu, jeśli ja tam się zjawię, wywołam niepotrzebny gniew. Ledwo na ostatnim spotkaniu zapanowałem nad emocjami.
<Jazgot?>
[1712 słów: Dym otrzymuje 17 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz