19 maja 2021

Od Jazgotu CD Dymu

Kiedy wrócili na tereny klanu, Jazgot był pewien, że zemdleje. Pożegnał się z Dymem i obiecał, że porozmawia z nim jutro. Skłamał, że jest zmęczony i nie może myśleć. Poczekał, aż samiec zniknie w pomieszczeniu, a potem wyszedł z bloku. Powietrze pachniało kwiatami, gdy w końcu dostał się na cmentarz. Przytulił łeb do jednego z zimnych nagrobków i pozwolił powiekom się zamknąć. Noc była cicha, spokojna, chmury skryły na nowo gwiazdy. Mógł wdychać zapach mokrej ziemi i wosku, który dwunożni tak często tu zostawiali.
Cmentarz był dla niego spokojem. Ostoją. Tym jednym punktem, gdzie nic złego mu się nie mogło stać. Nawet jeśli wiedział, że zdarzyły się tu potworne rzeczy, twarde skały dawały mu jakiś komfort. Mógł ukryć się za nimi i schować pysk między łapy. Tu nikt go nie szukał, a może nigdy nie pomyślał, żeby się tu zagłębił. 
Jego oddech był drżący. Nie próbował nawet liczyć dla uspokojenia. Pozwolił swojemu ciału reagować, jak tylko chciało.  Nie miał siły z tym walczyć. I tak nikt go nie widział.
Nie pamiętał, kiedy ostatnio tak bardzo się bał. Szloch wydobył się z jego gardła. Zagryzł swój język i zacisnął mocniej oczy. Zamknął się mocniej w sobie. 
Przeżyli to. Nie mógł w to trochę uwierzyć. Przez całe zgromadzenie czekał tylko, aż któryś z tych psów pokaże zęby, warknie, rzuci się, rozerwie Dyma na strzępy, a potem zrobi to samo z Jazgotem. Zrobiliby to, a potem zaczęliby się śmiać. Tak jak śmiali się, gdy Ciemna Gwiazda umierał. A może było tak tylko w jego wspomnieniach? Nie mógł nawet powiedzieć. Każda sekunda, gdy czuł na sobie spojrzenia tych wszystkich psów, była walką.
Nie zadrżyj, nie opuść wzroku, nie trać spokoju. Ruszaj się w odpowiedni sposób, oddychaj w odpowiedni sposób. Nie pokazuj słabości, nie przed nimi. Nie, kiedy ich nie obchodzi twoje życie. Nie, gdy te psy najchętniej pozbyłyby się twojego klanu, twojej rodziny, z tego świata. Nie zapominaj o tym.
Nie był głupi, wiedział, że świat nie był taki prosty. Bezgwiezdni też mieli w swoim gronie psy lepsze i gorsze. Poznał w swoim niedługim życiu kilka wspaniałych psów, którzy należeli do klanów. To nie jednostki były problem, to było podejście. Nie będą bezpieczni, dopóki nie zdobędą uznania innych klanów. To był jedyny sposób jaki widział. Nie siłą, bo jej mieli za mało, ale sposobem. Zgromadzenie wydawało się być dobrym początkiem. Nie idealnym, ale dobrym.
Myślał, że wszystko się rozpadnie, gdy Malowy Ogon zaczęła mówić. Desperacko starał się zachować powagę. Wystarczyło jednak, że Dym warknął, inny pies z Industrii zaraz ruszył do przodu, a serce Jazgota zamarło na parę chwil. Miał ochotę nakrzyczeć na towarzysza, zapytać, czy ten nie rozumie powagi sytuacji? Czemu zachowywał się, jakby mieli tutaj przewagę? Musieli być spokojni, niewzruszeni, logiczni. Musieli być lepsi.
Otworzył oczy i uniósł łeb. Poczuł się trochę lepiej, ale i tak nie chciał wstawać. Nadal opierał się o nagrobek, czując przyjemny chłód na skórze. Nie chciał wracać, skoro wiedział, że i tak nie zaśnie. Serce musiało mu się najpierw uspokoić. 
Na zgromadzeniu ustalono absolutnie nic. Teraz dopiero zaczęła do niego dochodzić irytacja z tego powodu. Rozumiał jeszcze lepiej, czemu Miękka tak ich nie znosiła. Banda psów, która gadała o bzdurach i nie potrafiąca ustalić żadnych konkretów. Jedyne w czym potrafili się zjednoczyć, to oceniających spojrzeniach, gdy on i Dym siedzieli wraz z nimi na wzniesieniu.
I tak miał zamiar tam chodzić. Za każdym razem, gdy będą je organizować. Nawet jeśli wszystkie mają być równie nudne i bezsensowne. Chodziło o pokazanie się. Dym miał racje, nielegalne wkradanie się to nie było to samo. Może następnym razem udałoby się zebrać więcej psów. Prezentowaliby się lepiej. Inne klany miały ze sobą ponad dziesięć osób, ale nie sądził, by dobrym pomysłem było zabieranie połowy ich sprawnych wojowników ze sobą.
Ładne prośby o szacunek nie zadziałają, na groźby byli za słabi. Czuł się zagubiony, ale nie tyle, by przestać próbować. Znał parę psów z różnych klanów, pomógł im w czasie epidemii. Prawdopodobnie miał nawet jakąś rodzinę w tej przeklętej Industrii, patrząc po stronie matki. O ojcu nie chciał w tym momencie myśleć, już na zgromadzeniu niepotrzebnie jego myśli uciekały w tą stronę, gdy patrzył po samcach. Nie, żeby chciał rozmawiać ze swoim biologicznym ojcem, ale musiał zachować to jako ewentualność. Taki związek też mógł być przydatny.
Myślał o tym częściej i częściej, ale potem wszystko się posypało, gdy przyszła informacja o Szyszce. O zamordowaniu Szyszki. Dreszcz przeszedł przez jego ciało i przez moment widział jego, morderce bez twarzy, który nawiedzał go w snach. Tylko to nie był potwór z koszmarów, a pies z krwi i kości.
Tenebris. Pochodził z Tenebrisu.
Czy to było Jasne Serce, myślał. Czy to był jakiś chory żart losu, że ze wszystkich psów na świecie, za śmierć mógł odpowiadać ten, który dał mu życie? I tak nie miał jak się tego dowiedzieć, ale pytanie siedziało mu z tyłu głowy. Nieprzyjemne, zawsze obecne, niemal jak strach przed Mordercą, który nie opuszczał go od dnia, gdy znalazł pierwsze ciało.
Poszedł po ciało Szyszki z innymi. Widział, jaki wzrok posyła mu Kasztan, prosząc, żeby został na miejscu. Nie mógł. Nie potrafił rozpoznać w niej nawet szczeniaka. Powinien porozmawiać z Chwastem, ale nie w tej chwili. Dziecko za dużo przeszło. Poza tym w Jazgocie buzowało za wiele emocji, których nie powinien pokazywać. 
Milczał przez całe zebranie. Siedział grzecznie z tyłu, zagryzając język, aż nie poczuł obrzydliwego smaku krwi. Nie chciał mówić przy innych psach. Nie w tym momencie, gdy była zbyt duża szansa, że palnie coś nieodpowiedniego. Poczekał aż psy się rozejdą.
— Nie możemy mieć wojny — powiedział, gdy zostali tylko we trójkę. — Jesteśmy za słabi.
— Dlatego będziemy trenować — odpowiedział mu Dym. 
— Trening nic nam nie da, jeśli mają przewagę liczebną. A mają, wiesz to. Ile jest tu psów sprawnych, gotowych do walk? Trzydziestka? Mniej? Pewnie, że mniej. Przecież te dzieci nie są w stanie walczyć. A Mlecz? Szrama? Bóbr? Co im da trening, jeśli nie będą w stanie zabić przeciwnika, a wiesz, że nie będą.
— Nauczą się. Ty też nigdy nie byłeś zmuszony do walki. Wiem, że nie masz pojęcia co to wojna, ale...
Miał racje. Jazgot nigdy nie walczył, ale smak psiej krwi był w tej chwili równie wyraźny na jego języku, co Dym przed jego oczami.
— ... a zostawienie czegoś takiego bez reakcji będzie oznaką słabości.
— Jest ich dwa razy więcej, Dym! Dwa razy! Prawie sześćdziesiątka!
— Rozumiem, że się boisz... — Jazgot przymknął oczy. To nie było dobre słowo, nie to, które chciał teraz usłyszeć. Czuł jak pęka.
— Umrzemy Dym, czy ty tego nie rozumiesz!? Myślisz, że którykolwiek z klanów nam pomoże!? Jesteśmy w tym sami! Gorzej, jesteśmy w tym my przeciwko nim wszystkim! Przecież nawet nam nie uwierzą, że jakiś pies rozszarpał nasze dziecko, zarzucą nam kłamstwo! A nawet jeśli, nie obchodzi  ich przecież życie jakiegoś niewiernego szczeniaka! Dla nich liczą się psy żyjące w Gwiazdach i to, że my ich tam nie dostrzegamy! Będą mieli nareszcie idealną wymówkę, żeby się nas pozbyć.
— Przestań krzyczeć — powiedziała Miękka, a jakaś część jego zadrżała na myśl sprzeciwienia się poleceniu liderki.
— Jestem zdenerwowany, bo nasze dziecko nie żyje, a wasz plan najwyraźniej to prowadzić otwartą wojnę! Kiedy jeszcze nawet nie dowiedzieliśmy się, kto dokładnie zabił Szyszkę! Chcecie wymordować Tenebris w nadziei, że inni nie zobaczą tego jako wyraz ataku Bezgwiezdnych na klany!? 
— Młody...
— Przestań — warknął. — Przestań mówić, jakbym nie miał żadnego pojęcia o świecie! Rozumiem co się dzieje, jasne? Rozumiem, że powinniśmy rzucić się i zagryźć ich wszystkich. Rozumiem, że tak to zawsze wyglądało. Ale to nic nie da. Nie teraz i nie nigdy, dopóki jesteśmy grupą wyrzutków, których nikt nie chce widzieć na oczy. Udajmy się do Białej Gwiazdę, zbadajmy sprawę, znajdźmy sprawcę. Zajmijmy się cholernymi włóczęgami, którzy przecież nie zniknęli!
—Nie ty decydujesz o takich rzeczach — powiedziała Miękka, a ona pozostawała spokojna, rozlazła i Jazgot nie mógł już na nią patrzeć.
—Jesteś gównianym przywódcą. Nie robisz nic, jeśli nie jesteś do tego zmuszona i oto wyniki! 
— Jazgot! — krzyknął Dym. 
— Mam racje i oboje zdajecie sobie z tego sprawę. — Podszedł krok bliżej, a te oczy nigdy nie wydawały mu się zimniejsze. Miękka patrzyła na niego z góry, jakby był jakimś pasożytem. Nie odwrócił się jednak. Wytrzymał. — Czekasz, żeby zobaczyć co się wydarzy i masz nadzieje, że nie stanie się nic. Jesteś bierna. Wolisz siedzieć tu, niż wywalczyć swoją pozycje z innymi klanami. Włóczędzy atakują nas od kiedy byłem zaledwie szczeniakiem, a ty nadal nic z nimi nie poradziłaś, a teraz... 
— Nie tak powinieneś zwracać się do liderki — powiedziała w końcu. Zimno. Spokojnie. Bez cienia złości czy niezadowolenia. 
— Wyrażam swoją opinie na jej temat.
— Jazgot — Dym spróbował jeszcze raz. Samiec jeszcze przez chwile patrzył na Miękką, póki nie odwrócił się do niego.
— Tak?
— Lepiej wyjdź.
 Skinął na samca, chociaż czuł, jakby miał zaraz skoczyć i przycisnąć go do ziemi. Odwrócił się do liderki, która zachowywała ten sam neutralny wyraz pyska. Jazgot nigdy w życiu nie widział czegoś równie okropnego. Jeszcze zanim się odwrócił, wypowiedział ostatni słowa, tylko po to, by móc ich jakoś uderzyć.
— Umiem zabić psa, o to nie musicie się akurat martwić — syknął i odwrócił się, by wyjść z pomieszczenia. Miękka mu pozwoliła. 
Minął inne psy, nie patrząc im w oczy.
Nie powinien tego mówić. Słowa smakowały mu krwią na języku, ale już wypadły z jego pyska. Jeszcze raz przeprosił Szkarłatny Bluszcz w duchu.
Dym znalazł go dopiero w mieście. Jazgot niespecjalnie się przed nim chował. Nie było powodu.
— Zachowywałeś się jak dzieciak.
— Czyli jak ty na zgromadzeniu — syknął. To było niepotrzebne, wiedział, ale nie zebrał się do przeprosin.
— Czemu nie wierzysz w nasze możliwości? Wolałbyś, żeby morderca chodził wolno? 
— Oczywiście, że nie — warknął. Jak Dym mógł to w ogóle sugerować. — Ale wiem, że to się nie uda. Ty też to wiesz. Nie chce widzieć więcej trupów, bo chcieliśmy pomścić tego jednego. 
— To co robisz tutaj? — zapytał.
— To co innego — odpowiedział. Wyciągnął łeb, żeby lepiej widzieć budynek przed nim. — Nie mam zamiaru rzucać się na nich jak głupiec. Ale obaj wiemy, że nie mogą mieć siedziby tylko za rzeką. Muszą przebywać też gdzieś w mieście. Znamy mniej więcej teren, z którego przychodzą. Chce dowiedzieć się więcej. Zostajesz ze mną, czy wracasz? — zapytał. Spojrzał na samca i czekał na odpowiedź.
<Dym?>
[1677 słów: Jazgot otrzymuje 16 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz