Wypoczywał przy Magazynie, skryty w cieniu pojedynczego drzewa, starając się ignorować zanikający wolno — zbyt wolno — ból po użądleniu pszczoły, na szczęście w porę opatrzony przez medyczkę. Gdyby zrobiło się szczególnie zimno, zamierzał czym prędzej czmychnąć do wnętrza budynku, nim wiatr zdołałby przeczesać gęstą sierść — nie stało się tak jednak, za to na horyzoncie zamajaczyła inna rzecz, która przyprawiła go o dreszcz podniecenia i szybsze bicie serca. Niby leniwie, niby przypadkiem zmienił pozycję, ułożył się tak, by wyglądać bardziej nonszalancko, przymknął powieki. Zaczął żałować, że dzień był bezwietrzny.
— Spodziewam się, że wciąż nie wypocząłeś po wędrówce, jednak co powiesz na krótki patrol? Myślę, że spacer po dawno niewidzianym domu dobrze ci zrobi. — Usłyszał. Różany Płatek stała nad nim ze słodkim uśmiechem, bezpośrednia jak zawsze. Taką przynajmniej ją zapamiętał.
— Już przydzielono psy do patrolu? — zapytał, zachowując neutralny wyraz twarzy. Nie żeby nie chciał iść, oczywiście. Odrzucić patrol u boku jednej z najładniejszych suczek w klanie? Nigdy w życiu, trzeba było jednak zachować pozory — co zdobyte z małym trudem, łatwo odrzucić.
Jej uśmiech zadrgał niemal niezauważalnie, Płonący uznał to za przywidzenie, gdyż jej głos był równie niezachwiany jak na początku:
— Nie, ale jeśli się pospieszymy to się załapiemy. — Większość psów już pognałaby szukać Sowiego Pazura, płomienna i natychmiastowa w realizacji zachcianek, jak na psa z Industrii przystało, jednak ona widocznie czekała na jego reakcję.
— Kimże jestem, by odmawiać propozycji pięknej damy? — uśmiechnął się spod przymrużonych powiek i rozciągnął się tak, ze aż w pewnym momencie można było usłyszeć delikatne pyknięcia rozciąganych stawów.
***
Świat wyglądał pięknie Porą Nagich Drzew.
Choć wciąż nie było ani śladu wiatru, na zmarzniętej ziemi leżał świeży śnieg, czyniąc chwilę niemalże bajkową — białe połacie terenu lśniły w promieniach zachodzącego słońca niby diamentowy pył, a powietrze było tak czyste i rześkie, że wojownik z tym większą przyjemnością chłonął spokojną atmosferę wieczoru.
Różany Płatek szła na przedzie grupy, wyprzedzając samego Sowiego Pazura, a Płonący Konar nagle poczuł się w obowiązku utemperować towarzyszkę, przyspieszył więc kroku i chwilę później szli już łapę w łapę.
— Gwiazdo zaranna, zwolnij trochę proszę, nie wszystkich wiatr nosi na swych skrzydłach. — Zagadnął, uśmiechając się przyjacielsko, po raz któryś tego dnia. Teoretycznie komplement nie miał prawa bytu, gdyż nawet najlżejszy podmuch nie zawitał na tereny Industrii przez cały ten czas, ale dla żadnego z nich nie miało to znaczenia — Różana posłała mu nieśmiałe spojrzenie spod rzęs i odwzajemniła uśmiech.
— Jestem pewna, że tak szybki i zwinny pies jak ty, Płonący Konarze, nie potrzebuje wiatru by mnie prześcignąć — zdecydowała się odbić piłeczkę.
Płonący był raczej przeciętnie szybki i z pewnością nie nieprzeciętnie zwinny, ale i tak przyjął pochwałę zadowolonym kiwnięciem głowy.
— Myślisz, że nasz zastępca nie będzie miał niczego przeciwko, że zostawimy resztę grupy w tyle? — zapytał.
Jego towarzyszka przegryzła wargę w zamyśleniu i pies musiał przyznać, że wyglądała naprawdę uroczo, nawet bardziej niż Łania, pomimo większego wzrostu i smukłego pyska.
— Dopiero wróciłeś z długiej podróży, a jednak nie zatraciłeś przez ten czas szacunku dla Kodeksu Wojownika, godne podziwu — powiedziała wreszcie, lecz wygladało na to, że ani w głowie było jej zwalniać.
— Podróżowałem z czterema innymi psami, sami w sobie stanowiliśmy wspólnotę, a Kodeks był jedną z rzeczy, która przez te wszystkie księżyce nie pozwalała nam zapomnieć o domu — odpowiedział.
— Właśnie, słyszałam że powaliłeś atakującego was Dwunożnego — płynnie przeszła z jego tematu do drugiego.
Chwila zawahania.
— To prawda.
— Wszyscy w obozie mówią o tobie — rzuciła po krótkim momencie milczenia.
— Wciąż próbują przyjąć do wiadomości mój nagły powrót, to normalne, niedługo im przejdzie — odparł skromnie.
— Wiem, że większość plotek jest zapewne podkoloryzowana, dlatego chciałabym usłyszeć twoją wersję tego wydarzenia — oczywiście, jeśli masz ochotę się tym ze mną podzielić — dodała, nie za prędko i nie za późno, tak że prośba doskonale wmieszała się w pierwszą część wypowiedzi.
Płonący Konar docenił to i zdecydował się opowiedzieć historię z Dwunożnym — historię półszczerą, w której półprawdy poganiały niedopowiedzenia, ale Różany Płatek i tak słuchała z zapartym tchem, zapominając o całym świecie. On też zapomniał, prawdę mówiąc, i na nic były poirytowane pomruki reszty patrolu, którzy jednak uznali danie ulgi powracającemu wojownikowi za złą decyzję.
— Dasz pazur, weźmie całą łapę — powiedział ktoś z przekąsem, ale on nie słuchał, zatracony w opowieści, w spojrzeniu Różanej i jej cichych westchnieniach; zatracony w grze.
***
Ich posłania zwykle były dość niedaleko od siebie, lecz jako, że jego stare miejsce zostało zajęte przez nowych wojowników, zmuszony był znaleźć sobie nowe legowisko. Nie oponował, gdy Różany Płatek zaprowadziła go do pustego kawałka podłogi, zaskakująco blisko miejsca, gdzie sama spała.
— Śpię tu od księżyców i zawsze się wysypiam — wyszeptała, muskając ogonem jego bok — ale oczywiście wybór należy do ciebie.
— Z pewnością nie odmówię, nie mam siły targować się z młodzikami. — Zaczął mościć się w posłaniu obok. — Chyba jutro przyniosę ci śniadanie w ramach podziękowań.
Trzepot długich rzęs i delikatny uśmiech.
— Z pewnością nie odmówię.
<Różana?>
[punkty niewpisane]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz