Zaskoczony propozycją brata w pierwszej chwili nie był pewien, co powinien odpowiedzieć. Mógł uznać to za zniewagę, jednakże zniewagą to na pewno nie było. Krzaczek (a właściwie już Krzaczasta Łapa), był chętny poćwiczyć z bratem, który urodził się bez jednego ze wspanialszych zmysłów. Dynia, będąc także zaciętym psem, pragnącym udowodnić innym, że się nadaje do poważnych zadań oraz wyzwań, uniósł wyżej łebek, uśmiechnął się i kiwnął głową. Krzaczek odwzajemnił uśmiech, za którym kryło się podniecenie związane nadchodzącą walką, po czym zamknął oczy, jak wcześniej zaproponował.
Zaczęli.
Dynia nie był mistrzem w korzystaniu z innym zmysłów, jednakże na pewno z większą precyzją był w stanie określić pozycję wroga (w tym wypadku brata) po wibracjach, odczuwalnych przez łapy. Skupiając się, próbował znaleźć kierunek, z którego nadchodzi przeciwnik i w ostatnim momencie odsunął się, kiedy Krzaczek wyskoczył do przodu.
Rudzielec odwrócił się, wiedząc, że brat nie poprzestanie na tym i najpewniej nic nie powie, gdyż nie pomogłoby to w walce, i spróbował uniknąć następnego ciosu. Krzaczek nie był nadzwyczaj precyzyjny; pozbawiony wzroku nie potrafił tak dokładnie wymierzyć ataku, jak gdyby używał oczu. Mimo wszystko ich poziom nagle się wyrównał i ich walka przypominała pewnego rodzaju zabawę.
Dwóch braci skakało z jednego konta do drugiego, przewracając coś raz za razem. Gdyby pojawił się tutaj przypadkiem jeden z wojowników, zapewne nie potrafiłby podążyć wzrokiem za ich zwinnymi ruchami. Krzaczek, który dobrowolnie odebrał sobie wzrok oraz Dynia, który nie widział od urodzenia, zdawali się pasować do siebie idealnie, jednocześnie różniąc się tak wieloma rzeczami.
Trenowali tak przez następne kilkanaście minut, które upłynęły nadzwyczajnie szybko. Skończyło się to oczywiście dużym zmęczeniem.
— Powtórzmy to — rzucił Dynia pomiędzy głośnymi sapaniami. — Potajemnie możemy trenować.
Krzaczek wyszczerzył się do brata. Można powiedzieć, że wyglądał na chętnego powtórki.
Krzaczek wyszczerzył się do brata. Można powiedzieć, że wyglądał na chętnego powtórki.
***
Zanim nadeszła ich kolejna próba zmierzenia się w potajemnej, braterskiej walce, nadciągnął dzień mianowania. Po tym widywali się rzadziej przez to, że Krzaczek zaczął skupiać się na własnym rozwoju oraz treningiem z mentorem. Dynia również — przydzielona została mu jego własna rodzicielka, która starała się uczyć go w odpowiedni sposób. Rudzielec próbował się także popisywać, próbować nowych sztuczek oraz samodzielnie trenować po zakończonym treningu z mentorką. Nie mówił o tym oczywiście nikomu — był wtedy sam ze sobą oraz z otaczającymi go dźwiękami natury. W ten sposób uczył się odróżniania dźwięków oraz wyczuwania wibracji w podłożu. Z dnia na dzień stawał się coraz lepszy.
Tego dnia miał udać się na malutki trening z Irysowym Sercem, która chciała pokazać mu coś nadzwyczaj ciekawego, co mogłoby przydać mu się w późniejszym treningu. Dynia bardzo się tym podekscytował, do tego stopnia, że wstał przed świtem. Z tego powodu na rodzicielkę czekał z dwie kolejne godziny. I jak to nasz Dynia, nie próżnował, siedząc w jednym miejscu. Rozpoczął swój własny trening od rozciągania, przysłuchiwania się śpiewającym ptakom, gdyż pora roku znów się zmieniła i zwierzęta powróciły do życia.
Spotkał także dwóch innych wojowników, którzy najwyraźniej szli na zwiady; Dynia przywitał się z należytym szacunkiem, po czym kaszlnął kilka razy bez opamiętania. Tego rudzielca zwykły kaszel nie mógł wystraszyć, więc można było się spodziewać, iż kompletnie to zignoruje nawet fakt, że w głowie zaczęło mu się kręcić (i gdyby mógł widzieć, to ujrzałby niezwykle ciekawy, wirujący świat przed oczyma).
Usiadł na chwilę i zaczerpnął świeżego, chłodnego powietrza, które z rana nie zdążyło się jeszcze ocieplić. Kaszel jednak nie przeszedł, a wręcz przeciwnie — wrócił ze zdwojoną siłą. Dynia zachwiał się na łapach, które zaczęły mu się niemiłosiernie trząść. Właśnie wtedy też nadeszła Irysowe Serce, z widocznym zmartwieniem na pysku, którego wcale tak często widać nie było, gdyż suczka większość emocji dusiła głęboko w sobie.
— Co się stało? — zapytała, podchodząc do dyszącego syna, próbującego złapać powietrze.
Kiedy Dynia jej nie odpowiedział (bo nie miał jak), postanowiła przełożyć dzisiejszy trening i zamiast niego zaprowadzić rudzielca do medyka, który jak się okazało — gdzieś zniknął. Siedzieli więc razem w legowisku Pogrzybkowej Sierści; w powietrzu unosił się duszący zapach przeróżnych, ususzonych, ale też świeżych ziół, który mieszał się ze stęchłym smrodem brudnych szmat, na których spał medyk. Dynia uwięziony w szponach złowieszczego kaszlu stracił na chwilę zmysł węchu, co z pewnością dobrym znakiem nie było.
Mijały kolejne minuty, a Podgrzybkowej Sierści wciąż nie było. Irysowe Serce zmarszczyła groźnie brwi, zapewne wiedząc, że o tej porze powinien być u siebie. Zła Irysowe Serce, to niedobry znak, szczególnie, jak na co dzień suczka widziana jest w stosunkowo dobrym nastroju. Teraz ten nastrój z pewnością nie był dobry.
Dynia kaszlnął. I to jedno odchrząknięcie spowodowało salwę niekończących się pokasływać z dziwnym, zbierającym się w jego pysku śluzem.
Irysowe Serce była coraz bardziej zdenerwowana oraz zmartwiona jednocześnie. Kto by w końcu nie był, kiedy twojemu dziecku się coś dzieje, a medyka nie ma na miejscu, gdy powinien być?
Zerwał się wiatr, a z drzew zerwały się liście, które zaczęły wirować w powietrzu i wpadać do legowiska, w którym cierpliwie (tak naprawdę to nie) czekała zastępczyni z jej synem. Dynia z każdą kolejną chwilą zaczynał się także irytować i nawet miał zamiar wyjść, prosząc matkę o powrót do treningu, gdyż w jego już trochę większej łepetynie narodziła się myśl, iż choroba marnuje mu cenny czas na zdobycie wiedzy niezbędnej w walce i polowaniu.
— Marnujemy tylko czas — zakasłał. — Nic mi nie jest.
Nawet sam Dynia wiedział, że właśnie próbuje oszukać samego siebie, jednak w tej chwili to się nie liczyło. Liczył się trening, jego chorobliwa ambicja i chęć nadgonienia rodzeństwa, które uważał za chwilowo „lepsze” od niego.
— Zostajesz tutaj. — Irysowe Serce jednym ruchem łapy zdołała usadzić go z powrotem. Nie użyła nawet zbyt wielkiej siły. Dynia był zwyczajnie osłabiony.
Wiatr znów zawiał a wraz z nim już nie liście, lecz Podgrzybkowa Sierść wszedł do legowiska, ignorując siedzącą zastępczynię z chorującym synem. Rozłożył świeżo zebrane zioła, pomamrotał coś do siebie, po czym odwrócił się i zapytał:
— Młody kaszle?
Irysowe Serce przytaknęła.
— Aha, mhm, dobrze. — Podszedł do rudzielca i odchylił mu łeb do tyłu, by zajrzeć prosto w gardło ucznia. — Mhmmm — przeciągnął. — Zielony kaszel.
Nim zastępczyni zdążyła zapytać o cokolwiek, niewielkich rozmiarów, trochę przypominający szczura medyk, chwycił zębami trochę niechlujnie zawinięte w szmatki zioła. Wyciągnął kilka nie do końca ususzonych listów i wepchnął je Dyni do pyska.
— Gotowe. — Odłożył na miejsce zioło, zwane również kocim narkotykiem, na miejsce. — Powinien poleżeć ze dwa dni i wróci wszystko do normy.
Medyk nie powiedział nic więcej. Zajął się swoimi sprawami tak, jakby nic się nie stało. Dynia zaś ledwo przełknął wepchniętą mu do pyska kocimiętkę. Miało to dla niego bardzo… specyficzny smak, na który jego kubki smakowe zaczęły wariować. Nie potrafił zdecydować, czy ma to smak bardziej cierpki, czy kwaśny, czy może ostry… wszystko to łączyło się w jedną całość.
Dynia po swojej rozkminie dotyczącej smaku kocimiętki wrócił ze swoją matką do legowiska uczniów, z którego zakazano mu wychodzić przez najbliższe dni.
Co za upokorzenie, pomyślał.
I to upokorzenie wróciło ze zdwojoną siłą, kiedy usłyszał głos jednego z braci.
— Nie trenujesz?
— Trenuję — odparł, zaciskając zęby.
Z trudem podniósł się na cztery łapy i „spojrzał” w kierunku, z którego padło wcześniejsze pytanie.
— Możemy iść teraz razem potrenować. — Uśmiechnął się i machnął ogonem zachęcająco.
<Krzaczasta Brwio, Dynia jest masochistą>
[1164 słówa: Dyniowa Łapa otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia i 3 Punkty Treningu]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz