19 maja 2021

Od Jazgotu CD Drzazgi

Miękka ogłosiła, że jego mianowanie było spóźnione z powodu epidemii. Był jej za to bardzo wdzięczny, bo brzmiało to lepiej niż "Jazgot nie może pogodzić się z myślą, że straci swojego mentora, więc stara się to opóźniać". Dostał datę, dostał zadanie i cel, chociaż może lepiej powiedzieć, że ten był wyznaczony przez jego własny upór. Powiedział w końcu, że przyniesie jej konia, to przyniesie konia. Jakoś. Nie udało mu się jeszcze wymyślić sposobu, by tak wielkie zwierze przetransportować, a tym bardziej upolować. Był uparty, da radę.
Musiał zacząć od oczywistego, czyli zamaskowania zapachu. Planował wejść na teren Ventusu. Nie był tam od czasu... od czasu Płomiennego Zachodu. Nie miał zresztą powodu tam przychodzić, jego kontakt z Nieuchwytką się urwał, a chociaż Manaci Olbrzym był sympatyczny, to nie na tyle, by łamać dla niego reguły. Tym razem Jazgot nie widział innej drogi. Nigdzie w mieście nie hodowali przecież koni, a wiedział, że te kręcą się w okolicy obozu Ventusu. 
Wytarzał się w brudnej wodzie, która śmierdziała nawet gorzej niż wysypisko. Wiedział, że żaden pies go nie wyczuje pod tym smrodem. Dwunogi też omijały go szerokim łukiem, co ułatwiało zadanie. Cel i plan, tylko trzeba było go wykonać. 
Obserwował z krzaków, jak konie są wypuszczane na ogrodzoną trawę. Musiał wybrać odpowiednio małego, którego naprawdę będzie w stanie chapsnąć zębami. Jego szczęka zadrżała na myśl, że będzie musiał posmakować krwi. Od czasu Szkarłatnego Bluszczu starał się tego unikać za wszelką cenę. Wybierał patrole zamiast polowań, zjadał mało mięsa, a starał się je zastąpić dużą ilością zieleniny. Nie kończyło się to dobrze dla jego żołądka. Teraz nie miał wyboru.
Kilka zwierząt było wyraźnie mniejszych niż pozostałe. Małe, grube, wolne. To były jego cele, najpierw jednak musiał przyprowadzić je bliżej do domu. Zaczął od otworzenia bramki. Widział, jak było to robione. Wystarczyło być odpowiednio silnym i zapartym, a dało się poruszyć drążek. Problemem było, że konie i tak nie chciały iść. 
Jazgot nie znał się na nich, ale wiedział kilka rzeczy: jadły trawę, miały mocne zęby, nie lubiły hałasu. Jedna z tych informacji była przydatna. Wiedział, że w ten sposób powiadomi o swojej obecności nie tylko dwunogów, ale też psy z innego klanu. To było problematyczne. Co nie znaczy, że wymyślił coś o wiele lepszego. 
Zwierzęta były przyzwyczajone do psów, więc go ignorowały. Mogły to robić do momentu, aż nie ugryzł jednego z nich mocno w nogę. Prawie został przez to kopnięty, tylko refleks go uratował. Znaczyło to jednak, że koń się przestraszył, a po jednym przyszła kolej na drugiego i trzeciego. 
Czas, czas się tu kończy. Konie panikowały, ale nie wybiegły. Nie będzie wracał do domu z czymś mniejszym. Najwyżej połamią mu się kości. Ugryzł mocniej, krew dostała się do jego pyska. Wtedy koń wreszcie zaczął biec. Nareszcie. 
Konie były cholernie szybkie, nawet te małe i grube. Niby to wiedział, ale teraz, próbując je dogonić, zrozumiał lepiej. Przynajmniej biegły w dobrą stronę. Dalej na południe, byle dalej od psów. Przestraszył je odpowiednio mocno.
Upatrzył sobie jednego, tego, którego wcześniej ugryzł w nogę, bo biegł najwolniej. Jazgot zadziwił samego siebie, nie czując aż takiego zmęczenia, jak się spodziewał. Uśmiechnął się, nawet nie zauważył kiedy, ale biegł, szczerząc się jak głupiec, z wiatrem smagającym go w pysk. 
Zaśmiał się. Zbyt głośno, pojawiła się myśl, ale nie potrafił się nią teraz przejąć. Niech słyszą. I tak go nie dogonią. Śmiał się biegnąc, starając się przegonić wiatr i zwierzę. Spróbował doskoczyć do jego karku. Otrząsnął się, gdy koń zrzucił go z siebie. Coś chrząknęło, prawie nie bolało. Jazgot ruszył tylko do przodu. 
***
— Jazgot 
— Tak? 
— Co to jest? 
Pies popatrzył dumnie na ofiary, położone pod łapami liderki. 
— Mysz i ucho. 
— Widzę. Jazgot, czemu dajesz mi ucho i mysz? 
— Zaliczenie egzaminu. Potrzebowałem dostać się na tereny z ofiarą. Dlatego przynoszę ci mysz. Reszta czeka na ziemiach niczyich, bo nie dałem rady sam tego przetransportować. A symbolem tego jest ucho. Daj mi kilku wojowników Miękka, będziemy mieli ucztę z koniny 
Potrzebował pięciu psów i dużej ilości przekleństw, ale udało im się dostarczyć truchło na tereny Bezgwiezdnych. Wyjątkowo posiłek nie odbywał się na blokowisku. Aż tyle siły nie mieli, żeby wdrapywać się dalej z wielokilogramowym kawałem mięsa. Był zmęczony, brudny i niemal na pewno coś mu się stało, ale nie potrafił o tym myśleć, nie teraz. 
Krew nadal była obrzydliwa. Spłukał ją z siebie, gdy jeszcze zanim wrócił do domu, zaraz po upolowaniu myszy. Płukał pysk, póki nie zaczął się krztusić, a potem jeszcze moment dłużej. I tak miał wrażenie, że ta osadziła się między jego zębami i nie chciała zniknąć. 
Nie mógł nie jeść własnego posiłku. Każdy gryz sprawiał, że tylko bardziej chciał wypluć z siebie mięso. Grzecznie mielił kawałek za kawałkiem, aż nie uznał, że nikt nie będzie się dziwił. Potem mógł już siedzieć obok Kasztana, śmiać się z Mleczem i żartować z Cykuty. Było mu dobrze. Prawie zapomniał, jak bardzo się stresował, póki nie zaszło słońce. 
Jego łapy były jak z gumy. To były tylko głupie słowa, zrobił już najważniejszą część. Upolował zdobycz, sprawdził się wielokrotnie, nie było czego się bać. To nie sprawiło, że jego myśli przestały biegać we wszystkie strony. Liderka przystanęła obok niego. 
— Miękka? 
— Tak? — Spojrzała na niego kątem oka. 
— Co właściwie będziesz mówić, skoro nie wierzymy? — Wiedział, że Miękka się nie uśmiecha, ale niemal tak myślał, gdy spojrzał na jej pysk. 
— Idź na miejsce Jazgot — poleciła.
 Znalazł się w tej samej sali, gdzie mianowano go wcześniej na ucznia. Czuł te wszystkie spojrzenia na sobie, gdy wszedł do pokoju. Miękka już siedziała już na Zakurzonym Meblu. Psy siedziały przy ścianach. Cierń siedział przy Mleczu, machając lekko ogonem. Leonis nawet się tu znalazł, z niezadowoloną Kurką u boku. Szrama patrzyła na niego ciepło, a Ostrokrzew szepnął coś do Wianka, zanim ten znów odwrócił łeb. Nawet szczeniaki wychyliły łby, spomiędzy łap swoich matek. Uśmiechnął się, gdy skrzyżował z jednym z nich spojrzenia. 
Stanął przed Miękką i spojrzał jej w oczy. Samica przez chwile milczała i zaczął się aż obawiać. Nie zadrżał, nie pochylił łba. Czekał spokojnie, bo czuł spojrzenie Kasztana na swoim grzbiecie. Sprawiało to, że wyprostował się tylko bardziej. Samica w końcu zdawała się być zadowolona. 
Zaczęła mówić, a jej głos nigdy nie wydawał mu się tak donośny i pewny. 
— Ja, Miękka, liderka Bezgwieznych proszę was, moi wojownicy, byście spojrzeli na tego ucznia. Ciężko pracował, by udowodnić swoją wartość. Pokazał nam, swoim uporem i zaparciem, że jest gotów, by stać się pełnoprawnym wojownikiem. Jazgot, czy przysięgasz przestrzegać naszych praw, chronić i bronić klanu, nawet za cenę własnego życia? 
— Przysięgam. 
— A zatem Jazgocie. Honorujemy twoją pracowitość i odwagę oraz witamy cię jako pełnoprawnego wojownika Bezgwiezdnych. 
Położyła łeb na jego łbie. Zamknął oczy na sekundę, pozwalając sobie przez chwile chłonąć moment. Polizał ją w bark.
 — Powitajmy nowego wojownika! Jazgota! 
Klan zaczął krzyczeć, a on starał się zachować powagę, ale nie umiał przestać się uśmiechać. 
***
Miał wrażenie, że szczeniaki dopiero co się urodziły, a już były uczniami. Kiedy to się stało? Przecież jego mianowanie dopiero co było. Może i spóźnione, ale nadal. A teraz stał i miał zająć się nauczeniem Drzazgi wszystkiego, czego potrzebowała do przeżycia jako wojownik. Nie czuł się gotowy. Przenigdy nie mógł jej tego przekazać. 
Spędził całą noc chodząc po dachu i myśląc, co zrobić. Kochał Kasztana, ale wiedział, że nie chciał być Kasztanem dla Drzazgi. Ona nie potrzebowała w swoim życiu kolejnego rodzica, tak jak on za szczeniaka. Chciał być dla niej przyjacielem, ostoją. Chciał, żeby wiedziała, że może do niego ze wszystkim przyjść. Wiedział, że jeśli tylko sunia spojrzy na niego tymi szczenięcymi oczami, to ugnie się przed wszystkim. Nie będzie przecież krzyczał, jeśli coś źle zrobi. Nie sądził, że umiałby podnieść na dzieciaka głos. Musiał być jednak surowy. Jego zadaniem było nauczyć ją polować, walczyć i żyć jak prawdziwy wojownik. Jeżeli coś jej się stanie, to będzie jego wina. 
Stworzył plan. Był to dobry plan treningowy, nie za trudny, nie za łatwy jego zdaniem. Wiedział, że zmieni zdanie na jego temat jeszcze pięćdziesiąt razy, ale to się teraz nie liczyło. Przyszedł na trening zadowolony. 
A Drzazga skręciła łapę. 
— Nie ma problemu — zawołał, desperacko próbując w głowie znaleźć coś innego do zrobienia. — To nawet bardzo dobrze! Twój uraz absolutnie nic nam nie psuje! 
— Naprawdę? — sunia wydawała się niepewna. 
— Naprawdę — powtórzył.
 — Możesz chodzić? 
— Tak... 
— Trudno, poniosę cię. — Zanim zdążyła coś jeszcze powiedzieć, Jazgot złapał ją za kark i wsadził sobie na grzbiet. Cholera, prawie była na to za duża, a nie ledwo co skończyła sześć księżyców. Gdyby tak mógł urosnąć jeszcze parę centymetrów... Chociaż skoro był dostatecznie wysoki, by upolować kucyka, to był też wystarczająco duży do noszenia psa na grzbiecie.
— Przejdziemy się po granicach i trochę ci poopowiadam o różnych rzeczach. Musimy się lepiej poznać, w końcu będziemy spędzać ze sobą mnóstwo czasu. — Wyciągnął łeb do góry, by móc na nią spojrzeć kątem oka. — Zaczniemy od tej z Tenebrisem, bo jest najgorzej zaznaczona. Najlepiej, żebyś się tam po prostu nie kręciła, póki nie nauczymy się rozpoznawać zapachów. Te od strony wysypiska i cmentarza są mniej niebezpieczne. A na końcu pokaże ci morze. Nie mamy do niego dostępu, ale widać je ze wzgórz. Widziałaś kiedyś morze? — Nie dostał werbalnej odpowiedzi.
 Miał nadzieje, że nie przeraził ją swoim entuzjazmem. Starał się wykrzesać go jak najwięcej. Wiedział doskonale, jak przerażający jest mentorat. Jak bardzo szczeniak boi się, że zawiedzie swojego opiekuna. Nie mógł pozwolić, żeby w głowie Drzazgi kręciły się takie myśli. Nie przy nim. 
— Ciągle cię boli łapka, tak? Mówiłaś, że jest skręcona? 
— Mhm. 
— Nasze ciało składa się z części miękkiej, twardej i takiej średniej. Skóra się rani, w niektórych miejscach boli to bardziej, w innych mniej. Kości się łamią, ale jest to trudne i trzeba dużo siły lub dobrego cela, by to zrobić. Łapy się skręcają, bo stawy są wygięte w złą stronę. To jest trochę ważniejsze dla medyków, ale sądzę, że wojownik też powinien trochę o tym wiedzieć. W walce nie chodzi o to, żeby uderzać gdziekolwiek, tylko tam, gdzie na pewno zaboli. A ból najlepiej rozumie się na samym sobie. — Spojrzał w górę i uśmiechnął się. — Widzisz moje blizny? 
— Nie, gdzie? 
— Tu, przy lewym oku. — Potrząsnął łbem, żeby zmienić trochę ułożenie futra. — Może nareszcie porządnie zarosło. Zostało mi to po kocie. Myślałem, że będę mógł z nim wygrać, ale okazało się, że jednak nie. 
Nie był pewien, czy chciał, by ta blizna zniknęła. W przeciwieństwie do tych, zostawionych przez włóczęgę, ta rzeczywiście służyła za nauczkę. Podjął się walki, nie docenił przeciwnika i oberwał. To była dobra nauczka. 
— Bolało? — zapytała. 
— Pewnie, ale na pewno nie tak jak twoja łapa. Świetnie się trzymasz, jak na taki uraz! — Ruszył dalej. — O zobacz, tam już zaczyna się Tenebris! Ale wracając. Walki będziemy uczyć się później. Ważne jest, żebyś rozumiała swoje ciało. Tego nikt cię nie nauczy. Musisz wiedzieć, kiedy twoje mięśnie są gotowe do działania, a kiedy potrzebują odpoczynku. Nie ma nic złego w przerwie, pamiętaj o tym. Wszystko da się poprawić. Zanim się obejrzysz, staniesz się silna i szybka. 
Zatrzymał się w miejscu, gdzie wyraźnie czuł już zapach drugiego klanu. Wziął oddechy i wypuścił powoli powietrze. Nagadał się wystarczająco. 
— No dobra, pierwszy przystanek, Tenebris. Robimy pierwszą małą przerwę. — Położył się i poczekał, aż Drzazga zejdzie na ziemie. — To teraz musisz mi powiedzieć coś o sobie. Dawaj Drzazgo, musimy się poznać!
 <Drzazgo?>
[1853 słowa: Jazgot otrzymuje 18 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz