— Następnym razem będziemy gonić za samochodami. — Głos mentora zadzwonił jej w głowie. Łapa Klematisa musiała jej mocno przydzwonić, skoro nawet nie mogła złapać równowagi... — Goń ją!
Zamrugała parokrotnie, podnosząc się z wody. Po jej ciele strugami spływała stęchła, śmierdząca woda. Była pewna, że będzie śmierdzieć truchłem ryby i innej zgniłej zwierzyny przez resztę dnia. Nie miała jednak czasu się nad tym zastanawiać. Wypluła wodę z pyska. Ropucha… ropucha. Huh? Ach, tak!
Po tej chwili ogłuchnięcia w końcu się wybiła. Ten krótki okres zawahania się zwiększył odległość między nimi, ale miała jeszcze szansę ją dogonić!
I chociaż jej gęste, długie futro przesiąknięte wodą skutecznie spowalniało jej ruchy, suczka skutecznie przyśpieszała coraz bardziej. Skoro już zaczęła biec z tą upartą ropuchą, to musiała ją złapać. Coś blokowało ją przed daniem sobie chwili wytchnienia i popełnienia błędu, a zawiedzenie Klematisa z pewnością błędem było. Z tą myślą przyśpieszyła jeszcze bardziej, kłapiąc zębami, aż w końcu!, zahaczyła nimi płaza. Nieco poszerzyły się jej oczy. Chaps! Zacisnęła szczękę na delikatnym ciałku, zabijając zwierzę niemal natychmiastowo.
Ciesząc się smakiem zwycięstwa, zapomniała o tym, jak bardzo się rozpędziła. Zaczęła hamować wszystkimi łapami, to jednak nie ocaliło ją od przykrego losu.
Przywaliła głową w drzewo.
Impet uderzenia skutecznie przewrócił ją na plecy. Auć, auć… znowu?
— Ajjj… — wymamrotała, kładąc pysk pod łapy i przejeżdżając nimi po swoim czole. Kolejny raz tego dnia w coś przydzwoniła. Była pewna, że zostanie po tym guz, o ile nie coś poważniejszego. Nie chciała przypadkowo zgłupieć przez te wypadki.
— Wszystko okej, młoda? Złapałaś piękny okaz! — Klematisowy Korzeń wyskoczył zza krzaków i szybko podbiegł do swojej uczennicy. Konwalijka podniosła się i pokazała mentorowi swoją zdobycz. Trochę dudniło jej w głowie, ale nie na tyle, żeby nie mogła wstać. Jeszcze przez dłuższą chwilę widziała mroczki przed oczami, dlatego zamknęła oczy. Po tym w końcu otworzyła powoli pyszczek:
— Upolujemy jeszcze więcej?
— Nie będziemy latać za tymi upierdli…! Znaczy… nie, nie, tyle wystarczy — odparł, trącając nosem grubą ropuchę. Jego nos zadrżał parokrotnie, jak gdyby obawiał się, że to ohydne coś zaraz się obudzi i ucieknie. Blech. Na samą myśl o powtarzaniu gonitwy uczennica wzdrygnęła się gwałtownie. Zatrzymała na dłuższą chwilę wzrok na ropusze, aż w końcu podniosła go na nieco zachmurzone niebo. Westchnęła.
Chciała jak najszybciej dostać wyższą rangę i nowe imię, a powrót do obozu wiązałby się z kolejnym przedłużeniem treningu. Dzień, w którym wreszcie będę miała swoją własną ceremonię, wydawał się jednocześnie bardzo blisko, a jednocześnie strasznie daleko.
— Upoluję ich jeszcze dziesięć razy tyle, tylko patrz! — zawołała nagle, a jej głos poniósł się echem między drzewami, powracając do nich niczym bumerang. Zamerdała ogonem i obróciła się w stronę stawu w pełnej gotowości. Zostanie wojowniczką w przeciągu tego księżyca… nie, zostanie nią w przeciągu następnych paru dni. Po prostu wysili się jeszcze bardziej, a potem jakoś pójdzie. Już widziała wyrazy pyska swoich rodziców!
— Po kij? Chodź, chodź. To wszystko, co dzisiaj upolowaliśmy, jest wystarczające.
Klematis ziewnął przeciągle, podnosząc na tyle, żeby widzieć swoją uczennicę.
— Na pewno szczeniaki nie pogardzą!
Zaczęła przydreptywać, czując, jak świerzbią ją łapy z chęci kolejnej gonitwy. Chociaż bardziej prawdopodobnie łapy próbowały jej przekazać, jak bardzo są zmęczone.
— Huh, czemu aż tak zależy ci na tych obślizgłych… śmierdzących… małych… upierdliwych… — zaczął wymieniać Klematis, wpatrując się śmiertelnie poważnie w Konwalijkę. Dopiero po dłuższym czasie w końcu zatrzymał się na chwilę w swoim słowotoku — ehh, straciłem tok! Ale w każdym razie możemy wrócić do obozu i tam pomożesz ogarnąć starszyźnie ich legowiska, skoro tak baaardzo chcesz się zapracować na śmierć.
Zaczęła grzebać łapą w ziemi, tworząc w niej dziurę. Patrzyła na ziemię, nieco omijając wzrok mentora i wzdychając teatralnie. Kiedy jednak to nie podziałało, w końcu spojrzała mu prosto w oczy i wymamrotała:
— Chciałabym już skończyć trening i wreszcie zostać wojownikiem…
— Żeby mieć nieograniczone możliwości polowania na hot-dogi, kebaby, zapiekanki i inne, jak mniemam? — skomentował pies ze złośliwym uśmieszkiem. Jego uczennica rzuciła na niego spojrzenie spod byka. Nie tylko to miała przecież w głowie! Chociaż, kłamstwem byłoby powiedzieć, że pogardziłaby tą opcją.
— N-nie o to chodzi, wujku Korzeniu! — wreszcie wydusiła z siebie, po krótkotrwałej debacie w środku głowy. Jednocześnie skoczyła w jego kierunku, widząc, jak ten faktycznie zmierza w kierunku obozu.
— Jasne, jasne, znam cię wystarczająco długo — odparł. Przekomarzanki w trakcie treningu nie były już czymś dziwnym, dlatego reakcja mentora wcale nie zaskoczyła suczki. Zdziwił ją za to powoli łagodniejący pysk psa zaraz po jego słowach. I chociaż często jego pysk zdobił pozytywny i przyjazny wyraz, tak ten rodzaj ostatni raz widziała najpewniej zaraz po śmierci Bursztynka.
O tak, pamiętała — choć jak przez mgłę — jak żaliła się swojemu mentorowi za to wszystko, co ją spotkało. Z perspektywy czasu było to z jej strony egoistyczne. Jeszcze nie wiedziała wtedy zbyt dobrze jakim psem jest Klematisowy Korzeń ani przez jakie problemy mógł wtedy przechodzić.
Zamilkła. Ta dziwna atmosfera przypominała jej o czymś, o czym od dawna chciała zapomnieć. Po krótkiej przerwie Klematis się odezwał:
— Jestem z ciebie dumny, Konwalijkowa Łapo. Bardzo dobrze się spisałaś podczas ostatnich paru księżyców.
Jest z niej… dumny? Gdyby nie fakt, że jej całe ciało okrywało futro, najpewniej właśnie teraz by się zarumieniła. Jej wzrok spoczął na ziemi, a mózg przetrawiał pochwałę, którą przed chwilą dał jej mentor. Zawsze wmawiała sobie, że będzie świetną wojowniczką, ale czasami, kiedy przypominała sobie o swoich o wiele silniejszych rówieśnikach, zaczynała tracić nadzieję. Uśmiechnęła się delikatnie, powtarzając sobie w głowie te słowa.
— Dziękuję — powiedziała powoli, po dłuższej chwili podnosząc wreszcie spojrzenie z powrotem na rudego psa. Ku jej zdziwieniu — albo i nie? Zdążyła już przywyknąć — Klematis próbował pohamować wyraz triumfu pchający mu się na wargi.
— Fufufufu, prześcigniemy tego Brzozowego Kła i Krzaczastą Łapę! Nie uda im się nas już dogonić, jesteśmy prawie na mecie, o tak! — zaczął śmiać się niczym najpodlejszy czarny charakter, najpewniej nie zdając sobie sprawy z tego, że Konwalijka patrzyła prosto na niego. Przekrzywiła głowę, chociaż nie zadawała więcej pytań. Być może lepiej było nie wiedzieć.
Koniec wątku Klematisowego Korzenia i Konwalijkowej Łapy
[973 słowa: Konwalijkowa Łapa otrzymuje 9 Punktów Doświadczenia i 3 Punkty Treningu]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz