23 maja 2021

Od Laurencego C.D Chwasta

W swoim niewielkich rozmiarów umyśle Laurency zwykł przeprowadzać rozwleczone, przeciągające we wsze strony monologi nierzadko zwieńczane erudycyjnymi myślami, przebłyskami geniuszu albo innymi stanami, które mogłyby zwiastować myśl bardziej racjonalną niż „ale kabaret, ten ptak zrobił kupę na Ciernia”. Nierzadko wszczynane dyskusje skutkowały długotrwałymi zanikami umiejętności myślenia i przez następny tydzień Laurie chodził pusty jak rosyjska wydmuszka kupiona na parafialnym odpuście, która zgubiła te małe matrioszki w środku. Wyrażając się jeszcze klarowniej — nie myślał zupełnie i taki właśnie dzień zapowiadał nieudolny trening Chwasta. Chwast, gwoli jasności, wylądował u medyka, czego z całego serca Laurency mu współczuł, ponieważ nikt nie lubił przeszkadzać Leonisowi w rutynowych obrzędach patroszenia niegrzecznych dzieci. Mimo to podreptał za nim, wiedziony ciekawością i wyrzutami sumienia. Wlókł się, rozpierany energią, kiedy natchnienie odeszło w niepamięć i wrócił do formy największego bałwana na osiedlu, zachodząc do głowy, jakim zrządzeniem losu odebrano mu cenną umiejętność używania tych dwóch kulek, które od niepamiętnych czasów tkwiły w jego oczodołach, szerzej znanych jako oczy lub aparat wzroku, mówiąc nieco mądrzej. „Mogłem go zabić!”, powtarzał w myśli, jojcząc i łapiąc się za wyimaginowany łeb, jakby był staruszką, która dowiedziała się, że odwołali różaniec, a jej ulubiony ksiądz wyjechał do Egiptu, smażąc się w promieniach słońca, kiedy cały świat walczył z pandemią wirusa, coby po powrocie pieprzyć trzy po trzy o szczepionkach i martwych płodach w nich zawartych. Nie po raz pierwszy czuł zawód samym sobą.
Podążający u boku Laurencego Jazgot co rusz zerkał ku niemu, jakby kontrolując stan rozpaczającego. Owy stan był, wbrew urodzie Bezgwiezdnego homoseksualisty, opłakany.
— Zaufała mi! — pojękiwał. — Zaufała mi, miałem wytrenować dziecko Ik-... Ikry… albo… albo Szałwi… albo Ikry… Jazgocie, ja już sam nie wiem! Zgubiłem drogę w życiu. To coś strasznego, jak pies już nie wie, po co oddycha, po co się produkuje, po co angażuje te swoje… trzy komórki, co za ból, Jazgociku, ból nie do zniesienia. Miałem zrobić z Chwasta kogoś lepszego, niż jestem sam, ale to niemożliwe, bo… żeby… żeby uczeń stał się lepszy od pierwszego mistrza, potrzebuje następnego, który powiedzie go na wyżyny bycia zajebistym. Wszystko w moich łapach, wszystko było w moich łapach! Powierzyła mi tak ważne zadanie, a ja zjebałem koncertowo, Jazgociku!
Jazgot otworzył pysk, chcąc pocieszyć rozżalonego Laurencego, który uciszył go jednym krótkim gestem.
— Cii. — Przyłożył doń łapę. — Pozwól mi taplać się w moich łzach i bólu. — Odwrócił łeb, po czym dodał półszeptem: — Jutro mi przejdzie, daj mi polamentować. Co u Mlecza?
Jazgot streścił, nie bacząc na nieistotne szczegóły, że Mlecz miewa się całkiem nieźle i zeszłego poranka, kiedy minęli się po raz ostatni, wybywał na polowanie, ponaglany wiercącym dziurę w żołądku głodem. Laurency wyraził swoje zmartwienie i próbował upewnić, czy jego nie-syn nie boryka się z niedożywieniem, niemniej jednak Jazgot wiedział niewiele więcej od samego Lauriego. Chodziło to za nim przez całe popołudnie, choć dwie komórki z trzech zajmowały się w dużej mierze Chwastem.
W trakcie całej tej rozmowy między szczerze przejętym Laurencym a jego podręcznym terapeutą Chwasta nafaszerowano odpowiednimi lekarstwami i doprowadzono do stanu graniczącego z co najmniej przyzwoitym. Jazgot upewnił się, że mogą złożyć mu wizytę, i ponaglił stękającego, umożliwiając mu tym samym odkupienie win.
— Och, Chwaścik. — Przysunął się blisko, na trzy centymetry od szczenięcego pyszczka, patrząc Chwastowi prosto między oczy, ponieważ w same oczy jeszcze nie umiał (ciężko jest skupić się na dwóch punktach jednocześnie, szczególnie mając motor w dupie i nieparzystą zawartość mózgu). Uczeń odsunął się minimalnie, coby nie stykać się z mentorem nosami i wydał z siebie ciche jęknięcie, kiedy przycisnął jego śledzionę. — O! Przepraszam cię bardzo, szefie, już, już… — zaśmiał się nerwowo. — Jak się czujesz? Nie, poczekaj, muszę powiedzieć, że bardzo cię przepraszam, myślałem, że to jakaś niecnota, pannica, zawróciła ci w głowie, bo sam wiem, jak to jest, te szczenięce miłości… — zerknął przelotnie na Jazgota — ...ale to wcale nie była przyczyna, a ja, głupi, wmawiałem ci, że lekcja tańca wyleczy wszystkie twoje zmartwienia. Jak widzę, to tylko pogorszyło sprawę, jednak nie martw się, już nigdy nie zrobię zamachu na twoje życie. Jeśli…
— Panie Laurency.
— ...nie pozwoliłbym sobie…
— Panie Laurency.
— ...jesteś młody i…
— Laurency! — Dobiegła go oschłość tonu Leonisa.
— ...dlatego uważam, że musisz zmienić mentora na kogoś o kompetencjach większych niż ja.
Chwast rozchylił szeroko powieki, eksponując swoje przystojnie okrągłe gałki oczne.
— Nie rozdziawiaj pyska, wleci ci mucha — ostrzegł go Laurie, zupełnie nie przejmując się przejęciem wywołanym przez jego słowa.
Szczenię odkaszlnęło i musiała minąć dłuższa chwila, zanim uspokoiło oddech.
— Ale… jesteś moim mentorem, panie Laurency. Nie chcę…
— Jestem beznadziejnym mentorem! — zaniósł się szlochem Laurie, uderzając czołem o miękkie podbrzusze Chwasta. — Leonis jest głupim gburem, ale w głębi duszy patrzy na mnie i leje w portki ze śmiechu, tak nieporadny jestem. Jesteś pewny, że nie chcesz kogoś fajniejszego?
— Przecież... jesteś fajny.
Uniósł gwałtownie łeb, a oczy zabłysnęły mu nieskrywanym rozradowaniem i zaskoczeniem.
— Jestem fajny? — powtórzył, rozkładając całe zdanie na czynniki pierwsze.
— No… tak.
— Serio? — Wyszczerzył głupawo zęby i odwrócił do Leonisa. — Patrz, ty gałganie, jestem fajny, a ty tracisz! — Zbliżył się do niego, wypinając się zaraz pod Leonisowym nosem. Wodził tyłkiem po niewidzialnym okręgu w powietrzu, wyginając się w każdym kierunku. — Jestem zajebistym mentorem, przyjacielem i w ogóle jestem w pytę, a ty nawet nie chciałeś być moją koleżanką. Chodź, Jazgot. — Klepnął Jazgota w dupę. Jego jeszcze bardziej nie-syn niż syn podskoczył. — Idziemy to oblać. A, Chwaścik, słoneczko — zwrócił się raz jeszcze do uczniaka. — Zdrowiej, kierowniku, przyjdę do ciebie zaraz po tym, jak słońce zajdzie za horyzont.
Na wylocie zerknął na Leonisa i fuknął coś pod nosem, wykonując majestatyczny gest równie majestatycznego zamachnięcia się własnym ogonem. Za sobą usłyszał tylko westchnienie, a obok, z pyska Jazgota, stwierdzenie o niezidentyfikowanym brzmieniu, które przypieczętował pomrukiem aprobaty, choć za cholerę nie wiedział, co Jazgot mógł powiedzieć.

Laurency był psem słowa i punktualnie o siódmej pięćdziesiąt trzy stawił się u Chwasta, zaliczając poślizg w liczbie trzynastu minut po zachodzie — Chwast nie popatrzył na niego krzywo, a Leonis zbył go beznamiętnym spojrzeniem, toteż nie robił sobie z tego powodu zbędnych wyrzutów sumienia. Jego uczeń, jak na chorego, zdawał się wyjątkowo chory i Laurencemu bynajmniej to do gustu nie przypadło.
— Wyglądasz gorzej niż wcześniej — rzucił z niesmakiem, który stłamsił wszelkie zatroskanie. — Leonis, co mu podałeś?
Leonis uniósł pysk.
— Leki — odparł wymijająco z zamiarem powrócenia do swojego poprzedniego zajęcia.
Laurency przewrócił oczami.
— Jasne. Coś konkretniej? Wiesz, panie Gbur, to mój ulubiony uczeń. Podejrzewam, że bym się popłakał, gdyby wywinął kozła i przestał być Chwastem — ciągnął. — Te leki działają, czy tylko mają zadziałać?
— Działają — Leonis mruczał, wyraźnie okazując straconą już z początkiem konwersacji cierpliwość. — Laurency, do st-...
— Oki.
Z pyska Bezgwiezdnego nie wydobył się już żaden dźwięk inny niż odgłos chrapliwego oddychania.
— Nie to, że jestem szurem i mam coś przeciwko leczeniu, no nie, ale jesteś pewny, że wszystko gra, młody? — Laurie upewniał się raz za razem, pełnym umiłowania wzrokiem błądząc po niewyraźnym obliczu pochorowanego Chwasta. Oczy szczenięcia się zaszkliły. — To nie tak, że robię to wszystko przez wyrzuty sumienia, Chwaściku, ja naprawdę się o ciebie martwię i bardzo nie chciałbym, żebyś skończył źle, przeze mnie albo cokolwiek innego, poważnie. Nie będę już uczył cię tańca, wiesz? Tak sądziłem, że to może źle się na tobie odbić. Jak tylko odzyskasz siły, zabierzemy się za poważny trening, ponieważ chcę zrobić z ciebie dużego, mężnego psa — dokładnie takiego, jakim jestem ja! — Patrząc z perspektywy czasu, Chwast wziął do sobie do serca aż nazbyt dosadnie, bo Laurencemu w żadnym razie nie chodziło o dziedziczenie gejostwa; nie zająknął się jednak, kiedy nastał odpowiedni moment na Chwastowy coming-out, co jest zupełnie nieodpowiednim na ten moment tematem. — Znajdziesz sobie jakąś bogatą psicę, albo psa, jeśli wolisz i będziesz żyć lepiej od nas wszystkich, taki przystojny będziesz. A jaki zapach będzie się za tobą niósł! Tak czy inaczej, szefie, gdy tylko staniesz o własnych łapach, przypakujemy trochę i weźmiemy się za trening tak, jak nigdy dotąd.

Nie wzięli się, chociaż Chwast miał się już całkiem nieźle, a gorączka ustąpiła.
— Hej, Chwast. — Szczenię uniosło spojrzenie na Laurencego. — Masz ochotę na imprezę?
Chwast nie miał ochoty na imprezę, ponieważ pokręcił przecząco pyskiem, gasząc wszelki entuzjazm rozgorzały w sercu Lauriego. Starszy Bezgwiezdny usadził swój majestatyczny tyłek nieopodal przewalonego pniaka zewsząd obłażonego przez mrówki i inne zjawiska pogodowe, a Chwast zatoczył się i stanął tuż obok — patrząc na mentora dużymi, znudzonymi oczami.
— No przepraszam, Chwast, że tak to wygląda, ostatnio nie mam siły i wszystko jest takie… szare i…
Wziął głęboki wdech. Laurency nigdy nie był smutny. Laurency zawsze cieszył się z najmniejszych drobnostek, miał na pysku uśmiech szerszy niż jamnik długi. Laurency nie mógł być smutny, kiedy przepędzał posępność innych psów. Słońce nie zachodzi.
Chwast podszedł bliżej. Bezgwiezdny potraktował to jako zachętę do kontynuowania.
— Cztery dni temu Mlecz wyszedl na polowanie i od tamtego momentu nikt go nie widział. Nikt nie wie, gdzie jest mój Mlecz. — Rozłożył łapy w nieporadnym geście. — Boję się o niego, Chwaścik, i nie wiem, co mógłbym zrobić, żeby go znaleźć, bo, sam wiesz, to byłoby głupie, tak szybko tracić syna. Mlecz jest taki młody! Ma całe życie przed sobą, może założyć rodzinę, znaleźć sobie chłopaka, albo odwrotnie, nie wiem, ja najpierw go przygarnąłem, potem zacząłem coś tam, coś tam ze światłem mojego życia, Panem Chmurką, swoją drogą Pan Chmurka to też skomplikowany temat i muszę ci o nim opowiedzieć, Chwaściku, bo mam wrażenie, że jesteś jedynym psem, którego jako tako, przez nogę, kolano, z przymrużeniem oka obchodzi to, co mam do powiedzenia, bo, kto wie, może w moich słowach ukrywa się jakaś prawda życiowa. Tak, pewnie, ukrywa się, Chwastie! Nie pie-... nie siłuj się z sukami i zostań gejem, to najmądrzejsze, co możesz zrobić. Słuchaj mnie, słuchaj. — Laurency spuścił łeb i jęknął cicho. — Widzisz tamten krzak? — Niemrawo uniósł kończynę, wskazując na rosnące nieopodal owoce. To bez. Pamiętaj, żeby nigdy nie jeść bzu, prawdopodobnie umrzesz. Tamto to maliny. Przynieś mi maliny, od nich przynajmniej nie umrę.
Przyniósł maliny. Laurency wpakował je do pyska, przegryzając łzy.
— Pójdziesz ze mną i poszukamy razem Mlecza?

<chwastourency?>
[1634 słowa: Laurency otrzymuje 16 Punktów Doświadczenia, a Chwast 2 Punkty Treningu]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz