Rozdzieliliśmy się za miastem, każdy z nam poszedł swoją ścieżką i to był właściwy wybór. Jak można…?czemu…?!PO CO…?! Nie mogłem zrozumieć, jak Błękitna pozwoliła, żeby to coś ją dotknęło…i jeszcze piszczało z zadowolenia. Na samą myśl o przesuwaniu się ludzkich palców po sierści pyska doprowadzało mnie do wymiotów… A gdyby to był duży Dwunożny i owe ręce zsunęły się na gardło, aby potem zacisnąć je na tyle, że brakowałoby ci oddechu? Nie wolno im ufać, nawet jeśli to głupie i nieporadne dziecko. Co jeśli znalazłby się ktoś z kijem albo z bronią? Też byś była taka potulna, Błękitna?, pomyślałem.
Kij. No właśnie kij, normalna leśna rzecz, którą można gryźć i rzucać na lewo i prawo. Akurat natknąłem się na jedną sztukę, leżał długi i gruby pod drzewem w cieniu. Sierść mi się zjeżyła na karku, właśnie takim mnie okładali przed walką na arenie. Właśnie przez to czułem nienawiść do świata Dwunożnych, jak i ich samych. Są fałszywi i dążą do zaspokojenia swoich potrzeb często kosztem życia niewinnej istoty, a potem wyrzucają, bo ten ktoś się „zużył” albo zdechł.
— Patrzcie na tego słabeusza — usłyszałem za sobą znajomy głos. — Walczysz czy uciekasz?
To tylko moja wyobraźnia, ocknij się idioto. Ścisnąłem mocno szczęki, to wszystko się dzieje w mojej głowie, jego tu nie ma.
— Ostatnią walkę wygrałeś, ale teraz cię zmiażdżę — głos przerodził się w donośny warkot — słyszysz?!
Oglądnąłem się odrobinę za siebie — on tam stał, potężnie zbudowany mastif tybetański, któremu ciekła ślina z pyska, brakowało lewego ucha, oka, miał rozszarpane gardło i brakowało kawałka skóry z klatki piersiowej. Przyjął postawę jak byk i tylko czekałem, aż ryknie gotowy do biegu. Mieliśmy razem ostatnią krwawą walkę, którą ledwo wygrałem, ale poprzysięgliśmy sobie rewanż. Podczas gdy my walczyliśmy na śmierć i życie, nasi niby właściciele również zaczęli się między sobą bić. Dostrzegłem to wydarzenie kątem oka i wtedy zadałem mojemu przeciwnikowi ostateczny cios w gardło. Z racji, że wcześniej usunąłem sobie gęste futro, miałem dostęp do skóry i tętnic, które powalą kolosa na dobre. Przez sekundę zdziwiłem się, że tak potężnie go potraktowałem i jeszcze stał na łapach mimo wciąż cieknącej krwi zewsząd.
Zwróciłem się w jego stronę, wydawał się mogiłą psiego wojownika, któremu wciąż mało walk. Bez zastanowienia ruszył na mnie, a ja na niego. Zderzyliśmy się ze sobą, to było niesamowicie silne zderzenie, bo przecież byłem mniejszy i smuklejszy, a mimo tego miałem wystarczająco sił, żeby pozostać na dwóch łapach. Czułem się znów jak na arenie, tylko że bez widowni. Piach zaczął się unosić w górze, tworząc chmurę pyłu, widzieliśmy tylko siebie naprzeciwko i nic więcej. Próbowałem go przewrócić na plecy, ale wydawał mi się nie do ruszenia. Co chwilę wbijałem mu zęby w szyję, wyrywając kolejne garści futra, nie robiło to na nim kompletnie wrażenia. Nagle uderzył mnie łapą i sam wylądowałem na plecach. Przycisnął mnie do ziemi, jego pysk wykrzywił się w uśmiech, a następnie ukazał wszystkie zęby chcące rozerwać mnie na strzępy. Masywna łapa nie miała zamiaru mnie wypuścić i mogłem go jedynie zmasakrować po pysku. Tak zrobiłem, złapałem jego górną szczękę i coraz mocniej ściskałem, aż usłyszałem pęknięcie. Zdobyłem przewagę, mogłem się uwolnić i przypuścić atak.
— Co ty robisz...? — głos odbił mi się echem.
Przeciwnik znów mnie powalił na ziemię, a raczej… gałąź. Potknąłem się o gałąź. Musiała spaść z drzewa, które było mocno obdarte z kory, a miejscami wypływał z niego sok. Czy ja walczyłem z drzewem i gałęzią? Wszędzie wokół pełno strzępek kory… Nie uznaj mnie za idiotę, pomyślałem.
<Błękitna Stokrotko?>
[576 słów: Płomienny Krzew otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz