Epidemia zakończyła się już naprawdę dawno temu. Cynamonowa Łapa stała się Cynamonową Pestką, nowe szczeniaki przyszły na świat — z lepszym lub gorszym skutkiem — nawet pory roku zmieniły się, choćby to raz. Mimo to Owsianka wciąż czuła jej piętno na sobie, jakby zimny oddech na karku. Zerkające zza rogu. Ciągle chodziła lekko obolała po zachorowaniu, jakby nie do końca wyzdrowiała, mimo że przecież nic jej nie było. Sprawdzała to wiele razy, bez skutku. Była kompletnie zdrowa. Mimo to nie ważne jak długo tego by nie powtarzała, sobie czy też innym, Manaci Olbrzym ciągle kręcił się koło niej. Jakby lekko zdenerwowany, wręcz nadgorliwie upewniając się, że suczka czuje się dobrze.
— Malutka!
Na przykład teraz.
— Malutka, mam dla ciebie te zioła! Zobaczysz, poczujesz się po nich, jakbyś była szczeniakiem, nie żebyś była staruszką. Co to, to nie! Oczywiście, że są trochę gorzkie do przeżucia, ale musisz wytrzymać, po nich będzie ci lepiej, obiecuje. Przecież bym ci nie wciskał kitu, wiesz o tym!
Cynamonowa Pestka wsłuchiwała się w donośny głos Manaciego Olbrzyma, wbijając wzrok w garstkę liści, jaką położył przez nią. Jej niewyspany wzrok potrzebował chwili, by dostrzec, co tam się w ogóle znajduje. Ostatniej nocy miała naprawdę duże problemy ze snem. Jej łeb pękał z bólu, a całe posłanie śmierdziało, w bardzo dziwny i wręcz obcy sposób. Jakby nie była u siebie. Wpierw myślała, że to tylko jej urojenia, choć może coś się zrodziło w główce Owsianki i teraz to czuła, ale inne psy też jej to wytknęły. Nie miała zielonego pojęcia, co to mogło być, a z każdą chwilą myślała, że wie coraz mniej. Jej łóżko przecież było świeże, niedawno zmienione. Nic tam nie gniło, a legowiska innych były normalne. Coś tutaj było naprawdę nie tak i Pestka musiała to rozgryźć.
Teraz jednak wpatrywała się w ziółka, które przyniósł dla niej Manat. Dopiero paru sekundach wpatrywania się w nie bez słowa, wzięła je do pyska, powoli rzucając. Skrzywiła się od gorzkiego posmaku. Otrzepała się po chwili, jakby chciała usunąć w ten sposób nieprzyjemny smak, który mimo wszystko ciągle rozlewał się po jej kubkach smakowych.
— Nie kłamałeś, że są gorzkie — mruknęła, dalej się wykrzywiając. — Nie mogę uwierzyć, że zmuszamy inne psy to jedzenia ich, ledwo ja umiem je przerzuć — mimowolnie zachichotała pod nosem, machając lekko ogonem.
Manat się zaśmiał.
— Owsianko, mówiłem ci to już wiele razy! Lekarstwa mają leczyć, nie smakować dobrze.
— Nie obraziłabym się, gdyby nie smakowały jak coś, co mnie zabije.
— Nie przesadzaj Malutka, nie jest tak źle. — Pies polizał ją delikatnie w czoło, przyglądając jej się przez chwilę. — Ale ty powinnaś naprawdę się przespać! Wyglądasz, jakbyś całą noc biegała dookoła. Co robiłaś? Noc jest od spania, myślałem, że to wiesz!
Pestka zmrużyła oczy. Manat mówił naprawdę za dużo jak na jej powoli wyłączający się mózg. Czuła się okropnie, jakby wypiła z pięć energoli i właśnie kofeina jej się kończyła, zostawiając za sobą skorupę istoty, która kiedyś podobno była żywa. Chciałaby się po prostu położyć i usnąć, ale nie powinna! Przecież jej zadaniem było bycie medykiem, a nie spanie cały dzień. Nie była Kaczym Pluskiem czy Jaskółczą Burzą. Była sobą! Cynamonową Pestką, która przecież zwykle wypełniała zakątek medyczny w Ventus swoim śmiechem i krzątaniem się z jednego kąta do drugiego.
A teraz nie potrafiła nawet ustać prosto. Padła przed siebie, zamykając oczy. Nim jednak runęła pyskiem o siano, jej wybawiciel, Manaci Olbrzym, podstawił pod nią swoje cielsko, robiąc z siebie poduszkę.
— Chyba jednak nie wiesz, od czego jest noc, co? Chodź, zaniosę cię do twojego legowiska i się prześpisz, bez snu nie dasz rady pracować i pomagać innym. Pamiętaj, najpierw dbaj o siebie, a potem dbaj o innych! Inaczej niedługo sama skończysz pod moimi łapami i nieważne jak bardzo cię kocham, to nie chciałbym cię wyciągać od Gwiezdnych.
Gdyby Pestka to słyszała, pewnie powiedziałaby, że szczerze nie może doczekać się spotkania z Gwiezdnymi, kompletnie ignorując, jak źle może to brzmieć. Nie chodziłoby w tym o to, że Owsianka przedwcześnie chce skończyć 5 metrów pod ziemią, nie. Kocha życie, kocha swój klan i kocha Manaciego Olbrzymia, więc nie chce ich zostawiać tak szybko. Ma tak wiele planów i marzeń, które chce spełnić. Najzwyczajniej w świecie, myśl o tym, że mogłaby poznać któregoś z gwiezdnych piesków, wypełniała ją takim szczęściem jak serwer pon, gdy ktoś powie penis podczas grupowego oglądania filmów. Nie zrozumcie mnie źle. Dobrze jest cieszyć się z różnych rzeczy, jednak posiadanie chęci spotkania martwych przedstawicieli innych psów z twojej dziwnej religii, jako największe marzenie, może prowadzić... Co najmniej dziwnych sytuacji. Na szczęście młoda medyczka nie miała żadnych szkodliwych planów. Mimo to jej obsesja na punkcie gwiezdnych była nie raz zwyczajnie niepokojąca.
Owsianka nie raz próbowała podzielić się z innymi swoimi marzeniami. Robiła to już tak właściwie od szczeniaka. Opisywała wiele swoich teorii na temat tego, jak spotkanie z Gwiezdnymi może wyglądać. Czego może się dowiedzieć i w jak oczywisty sposób przodkowie przekażą jej informacje. Mogła robić to godzinami, bez przerwy. Większość jednak zbywała to jako dziecięce marzenia, mówiąc, że każdy młody medyk ma podobne myśli. Część wręcz kazała jej skupić się na swojej nauce. Ciągłe słyszenie takich rzeczy, najprawdopodobniej zabiłoby jej marzenia i wielkiego ducha, jednak mamy Cynamonowej Pestki wraz z Manatem byli przy niej, wspierając ją ich całymi sercami. Suczka nie mogłaby chyba wymarzyć sobie lepszych opiekunów.
Młoda medyczka jednak wciąż spała i raczej nie miała zamiaru zbyt szybko się budzić. Wtulona w grzbiet Manata, smacznie sobie spała, nie zwracając uwagi na to, że była przenoszona do swojego legowiska. Pestka nie obudziła się nawet, gdy medyk ją na nie ostrożnie położył, chcąc, by suczka się wyspała. Miał cichą nadzieję, że tym razem nic jej nie obudzi, pozwalając jej spać. Nie mógł po prostu, patrzeć jak ta była ledwo żywa, a mimo to próbowała wciąż wykonywać swoje obowiązki. Chciał się nią zająć, najlepiej jak tylko umiał, obiecał to sobie.
— Dobranoc Malutka — mruknął cicho, liżąc ją ostatni raz po głowie.
Siedział jeszcze chwilę przy niej, upewniając się, że ta na pewno spała. Nie mógł jednak zostać u niej cały dzień, ktoś musiał siedzieć i zapewniać opiekę medyka w sforze. Podniósł się powoli i odszedł.
Sen Pestki był dość nudny. Leżała po prostu na polanie, grzejąc się w słońcu, ptaki śpiewające nad jej głową. Pełny brzuch i żadnego bólu. Same nudy, o wiele bardziej by wolała, żeby działo się coś tam ciekawego. Na przykład koniec świata albo jakaś powódź! Wszystko byłoby ciekawe niż coś tak idealnego, bez skazy. Owsiance nie zależało na czymś takim, chciała być kimś ważnym i mówić ważne rzeczy. Nie chciała mieć snów, że nic ciekawego się nie działo. Nikt nie chciałby słuchać medyka, który nie ma ciekawych snów.
Choć może ten sen nie był do końca stracony. Jeden z ptaków, zleciał na dół z drzewa, lądując tuż przed pyskiem Cynamonowej Pestki. Zdziwiło ją to. Gdy ten zatrzepotał skrzydłami, podniosła się i odsunęła, a dziób jej nowego towarzysza otworzył się, wydając z siebie dźwięki. Nie wydobyło się z niego jednak ćwierkanie, lecz popiskiwanie. Nie było to piszczenie psa, szczeniaka, tego była pewna. Znała te odgłosy zbyt dobrze przez pomaganie dla matek ze szczeniakami, ostatnio dla Cedrowego Deszczu. Już miała się odezwać, jednak się przebudziła. Wyrwana ze snu, potrzebowała chwili na zrozumienie, że jest w swoim legowisku. Nie miała jednak nawet chwili na zastanowienie czy ktoś ją tutaj przyniósł, czy może doszła tutaj o własnych łapach.
— Cynamonowa Pestko!
Ktoś ją wołał.
Nie kojarzyła tego głosu, był szczerze dość cichy, jednak ktokolwiek to był znał jej imię, a to dla niej wystarczyło. Podniosła się i przeciągnęła, powoli idąc do miejsca, skąd usłyszała to wołanie. Przeciskała się przez kąty i zakamarki stajni, w które nawet edgy dzieciaki, próbujące schować się przed zatroskanymi rodzicami, się nie zapuszczają. Kurz kręcił jej w nosie, a pajęczyny przyklejały się do futra. Nie było to przyjemne, tak właściwie to było to wszystko poza przyjemnym. Próbowała się otrzepać z całego syfu, który był w powietrzu. To jednak to tylko pogorszyło całą sytuację, wbijając cały kurz do góry, prosto do jej nosa. Zaczęła kichać i kichać i kichać. Kichała ciągle, przez dobre parę minut. Dopiero po chwili się uspokoiła, a do jej uszu doleciało znajome piszczenie. Było teraz niedaleko, naprawdę niedaleko.
Znalazła dwa, wytarmoszone kociaki, które wyglądały jak przeciągnięte przez śmietnisko co najmniej parę razy. Całe brudne i śmierdzące, kuliły się w kącie, widocznie przestraszone. Rozejrzała się dookoła, szukając wzrokiem ich matki, jednak do jej nosa doszedł pewien zapach, którego wcześniej nie rozpoznała. Zatęchły i ciężki, wisiał tutaj w powietrzu. Zapach śmierci. Szybko połączyła dwie kropki, rozumiejąc, co się stało. Te kociaki były sierotami, ich matka umarła, a one zostały tutaj same, na pastwę losu i głodu. Były za małe, by samemu coś sobie upolować.
Czuła do nich dziwne przywiązanie. Nie wiedziała, czy to zwykła empatia, czy też głębsze uczucie, wręcz utożsamianie się, z powodu tego, że sama straciła swoje mamy, które przecież tak bardzo kochała. Widziała w ich oczach to przerażenie, które pojawiło się w jej oczach, gdy się o tym dowiedziała. Musiała im pomóc, to było dość oczywiste. Podsunęła się do nich powoli, starając się ich nie przestraszyć. Kociaki patrzyły się tylko na nią swoimi dużymi oczami.
— Hejka kociaki, wezmę was ze sobą, okay? — zamruczała. — Będziecie bezpieczne, obiecuje wam.
Miauknęły jej tylko w odpowiedzi.
Musiała je w jakiś sposób stąd wynieść. Nie widziało jej się chodzenie w tę i z powrotem trzy razy, zostawiając kociaki same. Przeniesie ich razem, na raz byłoby najlepszym rozwiązaniem, jednak... I wtedy to zobaczyła. Drewniane wiaderko, takie jak to, w którym kiedyś się bawiła z Manacim Olbrzymem. Uśmiechnęła się delikatnie i polizała kociaki po głowach, tak jak robił jej mentor. Chciała im zapewnić podobne uczucie bezpieczeństwa, jakie czuła przy nim. Delikatnie złapała kociaka za kark, wkładając go do wiaderka. Wpierw zareagował strachem, piszcząc. Widać było, że wolałby być ze swoim rodzeństwem, dlatego Owsianka jak najszybciej umieściła drugiego kotka w wiaderku. Wtedy trochę się uspokoili, wciąż jednak ta sytuacja wciąż była dla nich nowa.
W drodze powrotnej bardziej skupiła się na pilnowaniu kociaków niż na brudzie i pajęczynach. Chciała się upewnić, że są bezpieczne pod jej opieką. Gdy tylko doszła do obozu, postawiła wiaderko z kociakami tuż koło swojego posłania.
— Pestko?
Oczywiście, że Manat przyszedł.
— Co tam masz Malutka? — Uśmiechnął się ciepło, podchodząc powoli do wiaderka. — Przekonałem cię w końcu do jabłuszek? Wiedziałem, że mi się uda. Wiesz, przyszedłem zobaczyć czy już wstałaś, spałaś naprawdę długo, powinnaś spać o wiele więcej.
— Wiem, wiem Manacie! Ale mam ci teraz coś innego do pokazania. — Kiwnęła na wiaderko. — Zobacz co znalazłam — zachichotała.
Medyk zerknął do wiaderka, patrząc się na dwie puchate kulki przez chwilę. Cynamonka nie potrafiła odczytać emocji z jego pyska.
— To kociaki? Skąd je masz Owsianko? Nie mów mi, że je komuś ukradłaś, mówiłem ci, kradnięcie dzieci to nie jest dobry pomysł.
— Tak! Sierotki, ich matka musiała umrzeć, niestety. Manacie, możemy je zatrzymać?
<Manaci Olbrzymie? Możemy, prawda?>
[1779 słów: Cynamonowa Pestka otrzymuje 17 Punktów Doświadczenia + 10 za przygodę, zostaje wyleczona]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz