Zanim zobaczył samca, poczuł jego zapach. Zatrzymał się w połowie kroku i rozejrzał uważnie. Dopiero po chwili zauważył błyszczące oczy w trawie.
— Hej kochaniutki? Trochę niebezpiecznie jest tu się kręcić — powiedział, schodząc z dzieciaczka i klepiąc go dwa razy w łapkę.
— Nie przeszedłem przez granicę — odpowiedział. Jasny wziął głęboki wdech. Wonie się tu mieszały, trudno mu było powiedzieć, czy dzieciak miał rację. — Ale dlaczego zbliżyłeś się tak bardzo? — zapytał. Nie musiał raczej mówić, co chodziło mu po głowie.
Często patrolował okolice Bezgwiezdnych, wiedząc, że są to ziemie niebezpieczne. Nie wysyłano tu już Krwawego Zewu albo Skalnego Potoku bez powodu. A Płomienny Krzew to zdecydowanie nie mógł mieć tu samodzielnych patroli.
Jasne Serce nie dzielił się z nikim swoimi przypuszczeniami, ale jeśli miałby wybrać jedną osobę, odpowiedzialną za morderstwo, jego wzrok kierował się w stronę przystojnej mordki Krzewika. Nie chciał o tym myśleć. Wywoływało to u niego zbyt wiele sprzecznych uczuć, by chcieć się nimi zajmować. Podobno rozmowa jest zawsze rozwiązaniem, ale jakoś nie był w stanie wyobrazić sobie pogadanki z Płomiennym, która nie skończyłaby się kłami na gardle. A tak dobrze im szło.
Wiedział, że to było złe podejście. Chciał służyć przykładem, a w tak okropnej sytuacji nawet nie próbował interweniować. Jak na prawdziwego syna Tchórzliwego Ogona przystało. Dobrze, że Mleczna nie próbowała go jeszcze pytać o opinię na temat całej tej sprawy.
— Zbierałem zioła, by przekazać je naszemu medykowi — powiedział w końcu. Jasne Serce nie dziwił się, że zachowywał taką ostrożność nawet w słowach. Nie próbował zbliżyć się, bo to tylko zainteresowałoby bardziej samczyka. Usiadł na ziemi, aby wydawać się mniej niebezpiecznym.
— Brakuje wam jakiś, na pewno nasz medyk nie miałby nic przeciwko. W końcu wasz… Leonis był kiedyś jednym z Ciemnych. — Niemal powiedział złe imię, ale ugryzł się na szczęście w język. Wiedział, że niektóre psy nadal używały dawnych imion, mówiąc o bezgwiezdnych. Z jednej strony rozumiał sentyment, z drugiej strony wydawało mu się to niepotrzebnie nieuprzejme. To tak jakby przezywać wojownika dalej szczenięcym imieniem, bez jego zgody.
— Nie trzeba. To jedynie na drapanie. Sam postanowiłem przynieść, bo zużył sporo na mnie — pies mówił wolno, a Jasny uśmiechnął się w odpowiedzi. Zastanawiał się, czy pies wierzył w jego uśmiech.
— Cieszę się, że wszystko u was w porządku.
— Tak, z pewnością — odpowiedział psiak, a jego ton zabrzmiał nieco ostrzej. Jasne Serce przypatrzył mu się lepiej. Ile mógł mieć księżyców? Na pewno był młodziutki. Musiał znać zabitą suczkę. Czy była jego przyjaciółką? Siostrą? Dreszcz przeszedł po jego kręgosłupie.
— Ja cię tu pouczam, a sam przecież też głupio robię, kręcąc się tu samemu — zaśmiał się.
— Nie zrobimy wam nic bez powodu — odpowiedział dzieciak.
Oj kochaniutki, pomyślał, powód już jest, teraz pytanie, kto coś dalej z tym zrobi.
— Miło się z tobą rozmawiało, a jeszcze milej było cię poznać — powiedział Jasny radośnie. Nie usłyszał nic konkretnego w odpowiedzi, tylko jakieś ciche mamrotanie. Jakaś cząstka jego czekała, aby poczuć pazury na swoim grzbiecie. Oczywiście, to nie nastąpiło.
Jasny nie łudził się, że mała rozmowa cokolwiek zmieni. Pies pewnie wspomni o tym w jednym zdaniu, może w dwóch. Nawet jeśli wszyscy członkowie Tenebrisu uśmiechnęliby się radośnie i przeprowadzili najprzyjemniejsze rozmowy, nic by to nie zmieniło. Westchnął cicho.
Narobili sobie wrogów. Nie chciał z nimi walczyć. Wiedział, że byłby w stanie to zrobić, ale nie chciał. Znał te psy. Mógł już minąć szmat czasu, ale Jasny nie zapominał. Pamiętał mianowanie Ciernia na ucznia, gdzie udało mu się przepchnąć do pierwszego rzędu. Pamiętał Ikrę, która syczała na nich za każdym razem, gdy próbowali zakłócić jej święty spokój. Te psy były częścią jego przeszłości, ich przeszłości. Jeśli obowiązek go wezwie, to go wykona, ale gdyby tylko mógł…
Pokręcił łbem. Niepotrzebne myślenie. Powinien martwić się o klan, a nie o własne sumienie. Nie wiedzieli dużo o stanie bezgwiezdnych. Z tego, co mówił ten młodzik, nie ucierpieli prawie podczas epidemii. Mieli na pewno mniej członków, ale duża część populacji Tenebrisu była stara. Nie wierzył w przegraną swojego klanu, ale na pewno ponieśliby straty.
Ich reputacja już ucierpiała. Nikt nie chciałby wspomagać klanu, który ma wśród swoich mordercę dzieci.
Jego myśli od razu poszły w stronę Industrii. Miał szczególną sympatię do tego klanu. Nie, sympatia to złe słowo. Raczej szczególne, nieokreślone uczucia. Kiedyś znał stamtąd samicę. Nazywała się Wieczorna Burza. Pamiętał, że miała złote oczy i futro, które wyglądało pięknie w słońcu. Przypominała mu iskrę, która jeszcze przez moment unosiła się w powietrzu, zanim miała zniknąć.
Nie znał stamtąd nikogo innego, a mimo to Industria wywoływała u niego… uczucia. Dowiedział się więcej o szalonej samicy, Malwowym Ogonie, tak się nazywała, dowiedział się o tym na zgromadzeniu. Od razu poczuł, jak jego żołądek się zaciska. Ta suka miała dzieciaki wśród nich. Miała dzieci w Tenebrisie, myliła bezgwiezdnych z quintusem i planowała morderstwa. Nie wiedział co z tym zrobić.
Nie powinien wtrącać się. To nie była przecież jego sprawa. To nie był nawet jego klan. I pewnie zignorowałby to wszystko, gdyby znowu nie wpadł na Malwowy Ogon. Tym razem szła z inną suczką. Młodziutka, urocza, pewnie nie miała nawet skończonych trzydziestu księżyców. Jasny obserwował to z krzaków i zapewne powinien pójść za samicami, ale tego nie zrobił. Wracając z patrolu, nie mógł wyczuć ich zapachu.
Byli na krawędzi wojny. Lepiej było od razu zacząć naprawiać relacje z innymi klanami, zanim jeszcze ta się rozpęta. Tak przynajmniej to sobie tłumaczył. W głębi serca wiedział, że prawda była ciut bardziej egoistyczna. Nie chciał, by ta samica zbliżała się do jego terenów. Wydawała się być niebezpieczna, na dodatek powiązana z ich szczeniakami. Nie potrzebowali więcej kłopotów. Przynajmniej nie tego typu.
Na granicy Industrii spotkał go jakiś pies. Nie rozpoznawał go ze zgromadzeń, ale to nie było problemem. Chciał tylko, by przekazana została wiadomość.
— Nazywam się Jasne Serce, wojownik Tenebrisu. Chciałbym porozmawiać z waszym przywódcą. Mam podejrzenia co do jednej z waszych wojowniczek, Malwowego Ogona.
<Malwowy Ogon?>
[959 słów: Jasne Serce otrzymuje 9 Punktów Doświadczenia, Dmuchawiec zostaje wyleczony]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz