Tak, Jasny miał skryte pragnienie śmierci, wszyscy to wiedzieli. Ale wszyscy przeżyli, poza tymi, co przeżyć nie mieli, więc było w porządku.
— Mogę ci pomóc z tym szkłem — powiedział. Płomienny warknął, ale widać było zmęczenie na jego pysku. Mordowanie jest jednak męczącą aktywnością. Jasny patrzył na niego, analizując, jak bardzo niebezpieczna może okazać się jego próba uprzejmości.
Płomienny warknął głośniej, tym jednym dźwiękiem wyrażając wszystko, co myślał o tym pomyśle.
— Nie będziesz musiał martwić się wizytą u medyka, bo pewnie i tak chciałeś ją ominąć — powiedział. To w jakiś sposób chyba na niego wpłynęło.
— Obiecuję, że postaram się cię nie dotykać — powiedział cicho Jasny. Płomienny nie zareagował, więc nie wiedział, czy uznać to za tak, czy nie. Przynajmniej leżał, to było jakieś ułatwienie.
Jasny podszedł bliżej, nie spuszczając wzroku z jego pyska. Zatrzymał się bliżej samca, niż kiedykolwiek wcześniej. Stanął z boku, żeby Płomienny mógł widzieć, co robił.
Sam od zawsze był osobą lubiącą dotyk. Przytulał swojego ojca, nawet jeśli ten nie odpowiadał. Całował swoje młodsze rodzeństwo w łeb, chociaż oni zaraz się odsuwali. Obejmował młodą Mleczną, która wytrzymywała to przez parę chwil, ale zaraz było to za dużo.
Trafił po prostu do złej rodziny, gdzie dotyk był jego sposobem okazywania miłości i czułości, a oni tego nie rozumieli. Nauczył się iść przez życie, pragnąc ciepła, ale nie naciskając. Wiedział, jak istotne mogły być granice. Widział to u swojej Mlecznej, którą chyba tylko Płomienny przebijał, jeśli chodziło o pilnowanie własnej przestrzeni.
Ten samiec warczał, więc na pewno czyjeś łapy na grzbiecie nie mogły być dla niego przyjemne. Nawet jeśli chodziło tylko o ułatwienie życia.
Musiał spuścić pysk pełen ostrych zębów z oka, by przyjrzeć się ranom. Nie było aż tak dużo odłamków, ale sączyła się krew z ran. Na pewno były nieprzyjemne przy poruszaniu się.
Jasny nachylił się, chwycił największy kawałek w zęby. Nawet wstrzymał oddech, tak na wszelki wypadek, żeby samiec nie musiał czuć oddechu na swojej skórze. Płomienny syknął, warknął, ale nie poruszył się. Jasny wyrzucił kawałek za siebie i uznał to za pierwsze zwycięstwo.
Płomienny nadal zachowywał się, jakby miał go ugryźć, ale ani razu nie wyszedł dalej niż warknięcia. Jasny pracował szybko, żeby jego przyjacielski kanibal mógł jak najszybciej wydostać się z tej sytuacji i pójść jeść małe króliczki, czy co on tam robił.
W końcu dobra passa się skończyła, a może po prostu cierpliwość Płomiennego się wyczerpała. W pewnym momencie odwrócił się z wyszczerzonymi zębami. Jasny odskoczył, ale postarał się szybko zebrać do kupy.
— No już, już. Zaraz zostawię cię w spokoju, tak jak obiecałem — mruknął, nachylając się po raz ostatni nad psem. Nie lubił robić nic po łebkach, ale trudno. Płomienny był zmęczony i resztę ran mógł wylizać sobie sam.
— Nie było tak źle, nie? — zapytał, gdy Krzewik wstał, ale w odpowiedzi dostał prychnięcie. Uznał to za nie. Może za ileś lat zasłuży sobie na dziękuję, albo chociaż na uśmiech.
Zastanawiał się, jak wygląda uśmiechnięty Krzewik. Szczerze uśmiechnięty, a nie w kpinie. Zapewne przystojnie, jak zawsze.
Jasny był psem swoich słów. Obiecał nie męczyć więcej Płomiennego, to starał się nie męczyć Płomiennego. Oczywiście cieszył się, jeśli przypadkiem (tym razem naprawdę przypadkiem) na niego wpadał albo mieli razem patrole. Poza tym pojawiły się inne problemy, jak zamordowanie szczeniaka z Bezgwiezdnych.
Nie chciał o tym myśleć, ale musiał o tym myśleć, bo dwie pierwsze osoby, jakie wpadły mu do głowy, to Płomienny i Krwawy. Był jednak specem w spychaniu wszystkiego w głąb siebie, to i to mógł.
Życie dalej go gnębiło i cała sprawa z Jazgotem... miał syna. Syna, o którym nie wiedział. Syna, który go zaatakował i nie wiadomo co by zrobił, gdyby nie Mleczna.
Ona oberwała gorzej, on jedynie dostał informację, że opuszczanie medyka jest nieodpowiedzialne. Odleżał kilka dni i potem jeszcze kilka dodatkowych, by Mleczna nie była samotna. Zbliżał się jednak czas spotkania z Wilczym Wichrem, a tego nie chciał ominąć.
Tym razem jednak nie znalazł na granicy brata.
— Uszko? — Spojrzał zaskoczony na swoją bratanicę. — Czy coś się stało Wilczemu? — zapytał, a jego myśli już szły w najgorszą stronę.
Wyglądała, jakby miała się rozpłakać.
— Z tatą wszystko w porządku. Czy możemy... czy możemy pójść gdzie indziej? Zanim on tu przyjdzie? Ja... ja nie wiem z kim o tym porozmawiać.
Uszaty Niedźwiedź była w ciąży. Powiedziała mu, to gdy usiedli w jednej z cichych uliczek. Bratanica łkała mu w futro, a on gładził jej futro i myślał, co może dalej powiedzieć.
Była taka młoda. Nie miała przecież nawet piętnastu księżyców. To malec. Ledwo co przestała być uczniem. Rozumiał jej przerażenie. Błagała, by nie mówił nikomu. Jak mógłby, gdy ona pokładała w nim takie zaufanie?
— Cokolwiek wybierzesz, będę cię wspierać — powiedział, obejmując ją ciaśniej.
Pomyślał o Burzy. Pomyślał o swoim synu, o którym wiedział tylko tyle, że matka go nie chciała. Pomyślał o Mlecznej i swoim kuzynie, który odrzucił swoje dzieci w imię wolności i przygód. Jego serce łamało się, patrząc na sunie. Miała całe życie przed sobą, a on czuł, że nie wykorzystał szans, jakie dostał od losu.
— Jeśli takie będzie twoje życzenie, zajmę się nimi — powiedział. Uszaty Niedźwiedź spojrzała na niego zaszokowana. — Powiem, że je znalazłem. Albo spłodziłem z suką z miasta. Zaopiekuję się nimi. To tylko możliwość. Pamiętaj, ty decydujesz.
Uszata potrzebowała jeszcze chwili, by się uspokoić. Miała pozbyć się jego zapachu i przekazać Wilczemu Wichrowi, że Jasny nie czuje się na tyle dobrze, by wychodzić poza tereny.
Nie chciał kłamać bratu, ale to było ważniejsze. Rozumiał już, czemu miał siedzieć u Medyka. Długie podróże nigdy dobrze na niego nie działały, a teraz czuł ból z każdej niezaleczonej rany.
Jeśli wracając, wybrał pójście niedaleko ziem Bezgwiezdnych, to niczyja sprawa. Przechodząc, usłyszał znajomy głos.
— Jasny.
— O Płomyk. Nie jestem pewien, czy kiedykolwiek wymawiałeś moje imię. Kojarzysz?
Samiec nie odpowiedział, tylko wziął głębszy oddech.
— Pachniesz jak suka z Flumine.
— Ty za to świeżo i uroczo jak szczeniaczek — odpowiedział, przewracając oczami, ale nie mógł pozbyć się nutki irytacji z głosu. Nie był w najlepszym nastroju, po rewelacjach Uszatej. — Co tu robisz? Nasze granice z Bezgwiezdnymi są delikatnym terenem. I nie mówię, że narobisz nam kłopotów, ale narobisz nam kłopotów — powiedział, starając się brzmieć radośnie jak zwykle. Chciał zapytać, czy to nie Płomienny jest powodem napięć, a dokładniej jego posiłek ze szczeniaka, ale nie miał aż tak dużego pragnienia śmierci.
<Płomienny Krzewie?>
[1034 słowa: Jasne Serce otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz