28 czerwca 2021

Od Szarej Skały CD Miodowej Łapy

— Wiesz, dlaczego się przegrzałem?
— Jeśli powiesz, że to dlatego, że jesteś gorący, zostawię cię.
— ...wcale nie chciałem tak powiedzieć — prychnąłem, przewracając się na grzbiet. Niestety, nawet ja nie byłem silniejszy od temperatur. W końcu musiałem się poddać i powiedzieć moim pieskom, że robię sobie urlop. Nie miałem ucznia, któremu mógłbym powierzyć zadania, więc złapałem dwóch wojowników i dałem im listę obowiązków. Planowałem tylko, że zniknę na dwie lub trzy godzinki, ale nie ufałem moim pacjentom za gorsz. Jedna osoba miała pilnować Plamki, jej bandy dzieci i patrzeć co jakiś czas na Konara. Druga siedzieć z Kropelkową Bryzą i to było zadanie znacznie gorsze.
Bardzo kochane szczenię, przypominało mi moją dawną znajomą, kompletna idiotka. Mówiłem to z sympatii. Według Vergila byłem tym samym poziomem idioty. Więcej szczęścia niż rozumu, a najwięcej to ciekawości. Tylko tym razem suka była w naprawdę okropnym stanie. Paskudnym wręcz, więc miała się nie ruszać o krok z mojego legowiska. To drugie zadanie dałem Iskrzącej Łapie po namowach Stopowej Ścieżki, najlepszego dziecka, jakie tu było. Iskra chciała się wykazać, bo podobno już powinna być wojownikiem, ale cośtam cośtam. Nie było to interesujące. Potrzebowałem po prostu kogoś, kto upewni się, że moja pacjentka nie zrobi nic głupiego.
Moja pacjentka zrobiła coś głupiego. Moja pacjentka została kurde zamordowana. Kiedy usłyszałem te słowa, znajomy dreszcz przebiegł mi po karku, zanim nie przypomniałem sobie, że tu miałem świeży stary. Oczywiście, to idzie bez pytania, nie zrobiłem nic maluchowi. Mieli tutaj własnych morderców, tego najgorszego sortu — pozbawionych honoru i szacunku do życia.
Nie wtrącałem się w tę całą sprawę — to nie było ani moje miejsce, ani nie miałem odpowiedniej pozycji do tego. Jeszcze ciut za krótko tu byłem, ciut za mało wiedziałem i ciut za mało mi ufali, by móc się wychylać. Jednak cała sprawa zirytowała mnie lekko, bo cała praca z leczeniem Kropelki poszła na marne. Potrzebowałem zająć się czymś innym.
Powiedziałem Rzepakowej, że wychodzę poza tereny, a wszystkie sprawy do mnie należy mówić Stopowej Ścieżce. Ona potem przekaże mi niezbędne informacje.
Zdecydowanie to było zbyt kochane dziecko, by być tak samotnym. Już za stara, bym mógł adoptować, ale to nieistotne. Chętnie siedziała ze mną w medycznym i słucha o ziołach. Pewnie częściowo z grzeczności, ale trudno. Miałem do kogo pysk otworzyć, więc byłem zadowolony. Oczywiście poza Vergilem, ale Verg był zupełnie inną sprawą.
Aktualnie tylko narzekałem mu na głupotę członków mojego klanu. Naprawdę lubiłem swoje imię. Było moje. Uparcie dążyłem do tego, by się go nauczyli. Naprawdę rozumiałem, dlaczego kwestia nazewnictwa była taka ważna. Naprawdę. Niby dlaczego tak się upierałem, by zostać Peterem w każdym nowym miejscu? Wiedziałem, że jeszcze ich wytrenuje, ale na razie się wnerwiałem. Nie spodziewałem się, że będę mieć widownię.
— Błagam cię, przestań męczyć dzieci — powiedział głos w mojej głowie.
— Pierdol się — odpowiedziałem w myślach.
Młodzik zachowywał się, jakby co najmniej ducha zobaczył. Musiałem wytężyć swój słaby słuch, żeby w ogóle zrozumieć, co on tam mówi. Jeszcze głosik mu drżał, jakby się mnie bał. Jeżeli ktoś mnie nie znał, spojrzał i stwierdził, że jestem straszny, to ta osoba zdecydowanie ma jakiś problem.
— Rozmawiam — odpowiedziałem mu na pytanie — i trochę szukam medykamentów. Zapewne nie widziałeś. Złote kwiaty, malutkie, ale rosną przy drzewach. — Dzieciak pokręcił głową. — No trudno. Pomocny nie byłeś.
— D-do jakiego klanu p-pan należy? — zapytał. Ach tak, oczywiście, najważniejsze pytanie dnia.
— Industrii — odpowiedziałem. — Jestem medykiem — dodałem i nie było co ukrywać dumy w moim głosie. To poważna robota, istotna i niełatwa. Miło było czuć ciężar obowiązków na swoim grzbiecie.
Rudy szczeniak patrzył na mnie, patrzył i się nie odzywał.
— Podsłuchiwałeś, to wiesz, jak się nazywam — powiedziałem, a szczeniak przynajmniej wyglądał na lekko zażenowanego byciem przywołanym, jeśli można to tak nazwać. — Mi też przydałyby się jakieś informacje.
— N-nie powinienem z tobą... z panem rozmawiać. — Przewróciłem na to oczami.
— Ale już to i tak robisz. No więc?
— Jestem Mio-miodowa Łapa. Z Flumine — powiedział. Czyli miałem rację, że jeszcze dzieciak. Biedaczyna, wydawał się taki niepewny, jakbym miał mu do gardła skoczyć.
— A co do mojej jednoosobowej, z twojej perspektywy, rozmowy — przypomniało mi się, że właściwie wcześniej o to pytał. — Dyskusja przejdzie w następujący sposób: powiem, że rozmawiam z istotą, która częściowo opętała moje ciało. Ty się przestraszysz lub powiesz, że to niemożliwe. Zmartwisz się moim zdrowiem psychicznym. Ja powiem, że nie ma po co, bo on naprawdę istnieje. Ty powiesz, znowu, że jestem szalony. Tak to się skończy, więc przyspieszyłem proces. A teraz Vergil powiedz cześć! Vergil mówi, że miło cię poznać.
— Nieprawda, wcale się nie odezwałem — odpowiedział mój towarzysz niedoli. Był wyjątkowo cichy przez całą rozmowę, to dobry znak. Nie widział w nim dostatecznego zagrożenia, by mnie o tym informować i był na tyle zainteresowany, by słuchać.
Dzieciak stał i patrzył. Musiał lubić to robić, jednak miałem nadzieję, że mógłby znaleźć sobie też inne zajęcia. To musiało być nieco nużące.
— Chodź, poszukasz ze mną roślinki, będziesz wiedział czego nie jeść — powiedziałem i ruszyłem, nie czekając na niego.
— Mógłbyś nie zdradzać swoich morderczych tendencji wszystkim wokoło? — zapytał Vergil.
— Oj daj mi spokój — odpowiedziałem, ale tak miał racje, szukałem rośliny trującej.
Nigdy nie byłem fanem trucizn. Ciągle nie jestem. Uważałem, że to była tchórzliwa droga zabijania, ale czasem trzeba zrobić coś sprzecznego z zasadami. Małe zabezpieczenie nikomu nie zaszkodzi. Nikt w klanie nie znał się na nich za dobrze, upewniłem się, więc mogłem być spokojnym.
— Hm? Szczeniaku, idziesz ze mną czy będziesz tak stał? — zapytałem, odwracając się.
— M-mentor k-kazał mi tu zostać — powiedział i chyba pierwszy raz podczas tej rozmowy zabrzmiał niemal pewnie. Tylko niemal.
— Co oznacza tu? — Młody spojrzał na niego zaskoczony. — Tu, siedząc na tyłku w jednym punkcie? Czy może tu, pomiędzy drzewkami? Jeśli to drugie, to nie ma problemu. Nie mam zamiaru wyprowadzać cię nigdzie daleko. Ale, jakby nie patrzeć, jesteś wyższy. Przydasz mi się. Też nie mam wiele czasu, zanim nie będę wracać do klanu.
Młodzik patrzył na mnie niepewnie. Vergil obstawiał, że nie pójdzie, ale Vergil gówno wiedział. Widziałem w oczach Miodka moment, jak się łamie. Czekałem cierpliwie, aż w końcu się odezwie.
— M-mogę pomóc, a-ale tylko trochę — powiedział w końcu, na co ja uśmiechnąłem się szeroko.
— I to chciałem usłyszeć. To chodź, idziemy Miodek. — I tym razem przynajmniej dzieciak dotrzymał mi tempa. — Lubisz Gwiezdnych? — zapytałem. On spojrzał na mnie jak na wariata, którym i tak uważał, że jestem.
— C-co t-to za pytanie?! — zawołał.
— A bo jestem niewierzący — powiedziałem. — Nie zrozum mnie źle. Myślę, że istnieją, ale nie rozumiem, czemu akurat wasze duchy miałyby mieć specjalną moc, a nie czyjeś inne.
Miodek wyglądał, jakby miał dostać zawału. 
<Miodek?>
[1082 słowa: Szara Skała otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia i zostaje wyleczony]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz