5 czerwca 2021

Od Jazgotu CD Dymu — zgromadzenie klanów

Jazgot siedział na wzgórzu, nerwowo drobiąc łapą w ziemi. Mógł sobie na to pozwolić, w końcu nikogo innego nie było w okolicy. W myślach nazywał to miejsce już swoim, chociaż nie powinien wspominać o tym na głos. Psy z klanów na pewno by się obraziły, że jakiś bezgwiezdny próbuje przywłaszczyć sobie miejsce. 
Szpieg, tak? Tego chciał od niego Dym? Dobrze, niech mu będzie. Jazgot w końcu i tak opowiedziałby mu wszystko, co się tu przydarzyło. Nie było powodu, by zachowywać rozmów ze zgromadzenia tylko dla siebie. W jakiś sposób był dumny z tej roli, ale ukryte to było pod warstwami stresu i strachu.
W końcu, jeden po drugim, klany zaczęły się pojawiać. Nikt nie skomentował jego obecności. W Flumine brakowało Klematisa, znowu. Jazgot nie był w stanie powiedzieć, czy nieobecność dawnego lidera bardziej go uspokoiła czy zirytowała. Planował ukrywać się przed światem do końca swoich dni?
W Ventusie brakowało Nieuchwytki, ale do tego niemal się przyzwyczaił. Nie widział jej od tak dawna, że w jego głowie znajdowała się w tej samej kategorii, co martwi. Jeśli nie chciała z nim kontaktu, nie mógł nic z tym poradzić. Industria przyciągnęła za sobą Malwowy Ogon, której sama obecność sprawiała, że czuł się niekomfortowo. To nie był dzień, w którym chciał się kłócić. Liczył, że samica postanowi zamilknąć, ale jednocześnie w to nie wierzył.
W końcu przybyli też oni. Tenebris. Klan wiedziony przez Białą Gwiazdę, a za nią szła zastępczyni o zniszczonym pysku. Gdzieś tu wśród nich mógł być morderca. Może patrzy właśnie na niego. Z trudem powstrzymał dreszcz. Stałe pytanie znów zabrzmiało w jego łbie, ale starał się je ignorować. To nie była pora, by myśleć o ojcu.
W końcu odezwał się pies z Industrii. Jazgot pamiętał go. Nie był liderem, ale zachowywał się jak jeden z nich. Przywódczyni jego klanu miała jakiś problem ze sobą, ale była dla niego miła i niegdyś Jazgot pomógł jej w czasie epidemii. Miał nadzieje, że wszystko będzie z nią w porządku.
— Bez przedłużania — powiedział i spojrzał na samice. Ona nie wydawała się chętna do rozmowy. Jazgot spojrzał po pozostałych przywódcach. Nikt się nie odezwał. Uznał to za znak.
Wiedział, że powinien zrobić to delikatnie. Temat był trudny i powinien być poruszony z odpowiednią wrażliwością. Nie miał jednak doświadczenia w przemawianiu na takie tematy.
Postanowił mówić wprost.
— Nasz szczeniak wszedł na tereny Tenebrisu i został zamordowany — powiedział. — Myślę, że to jeden z tematów, które warto byłoby omówić. Nie znam się na kodeksie, ale zapytałem się kilku osób i wiem, że mordowanie jest zdecydowanie niedozwolone przez niego.
Nie potrzeba było geniusza do tego wniosku, ale rzeczywiście odbył kilka rozmów o kodeksie z psami z klanu. Chciał zrozumieć, dlaczego inni tak ich traktują. Nie dostał odpowiedzi na te pytania, ale przynajmniej wiedział więcej.
—  Szczeniak? Jaki szczeniak? Sowi, gdzie moje dzieci?! —  wrzasnęła przywódczyni Industii i Jazgotowi zrobiło się aż przykro, że wywołał u niej taką reakcję.
— Zostały w obozie — powiedział zimnym tonem, próbując uspokoić sukę.
Jazgot wrócił wzrokiem do Białej Gwiazdy. Samica pozostawała spokojna i opanowana na tyle, że Jazgot niemal sam się uspokoił.
— Zajmuję się już tą sprawą. Szukam sprawcy, który gdy tylko uda mi się go znaleźć, zostanie w trybie natychmiastowym wydalony z klanu — wyjaśniła spokojnym tonem. Uśmiechnął się do niej uprzejmie i kiwnął łbem, starając się ukryć swoje napięcie. Usłyszał, że Malwowa coś mamrocze pod nosem, ale nie na tyle głośno, by ktoś inny zwrócił na to uwagę. 
—  Wierzę - powiedział do przywódczyni. — Jednakże wolałem usłyszeć to na własne uszy, jak również poinformować inne klany o sytuacji. Wierzę głęboko w wasze zdolności znalezienia sprawcy. W końcu niebezpiecznie jest mieć mordercę dzieci wśród swoich.
— Sowi, może jednak wrócimy, boję się…
— Nic się nie stanie. Zostali z innymi wojownikami. Uspokój się. — Niepokój Rzepakowej Gwiazdy o szczenięta był w jakiś sposób uroczy. Z drugiej strony odciągał uwagę od tematu, co trochę Jazgota denerwowało. Chociaż na moment zdobył uwagę zgromadzenia i nikt nie szczerzył na niego kłów. Chciał go wykorzystać najlepiej jak mógł.
— Tak, masz rację — powiedziała Biała Gwiazda, po czym skinęła na niego łbem. Widocznie nie przejęła się rozmową psów z Industrii. On zapewne też nie powinien.
Też odpowiedział jej kiwnięciem. Prawie lubił tę samicę, chociaż istniała szansa, że ukrywała wśród swoich mordercę dzieci. Gdyby nie to, naprawdę by ją lubił. Nie chciała go ukatrupić za sam fakt bycia bezgwiezdnym, jak zapewne chciało wielu. Chciał wierzyć w jej sprawiedliwość, ale nie mógł. Nie, gdy jego rodzina była gotowa iść na wojnę. 
Rozsiadł się wygodniej i czekał, czy będzie miał jeszcze szanse naturalnie wrócić do tematu. Najważniejsze, by wszyscy usłyszeli. Potwór z Tenebrisu zabił niewinne szczenię Bezgwiezdnych. Niech każdy wie, kto tu jest winny, a kto cierpi.
Malwowa musiała oczywiście się odezwać. Jazgot zdusił jęk, gdy tym razem przemówiła na tyle głośno, że nie dało się jej zignorować. 
— Czy są jacyś świadkowie, którzy widzieli śmierć szczeniaka? — zapytała. Jazgot postarał się zabrzmieć tak szczerze, jak pozwalało mu zaciśnięte gardło.
— Owszem, dziękuję za zainteresowanie.
— W takim razie, świadek mógłby opisać sprawcę — odezwał się jeszcze jakiś inny pies.
— A czy ten świadek był psem z k l a n u? — dodała Malwowa, bo nie potrafiła się zapewne powstrzymać. 
— Chciałbym zauważyć — odezwał się jeden z rudzielcy z Flumine. Wyglądał jak Klematis. Jazgot starał się nie zastanawiać, czy było tam jakieś powiązanie — że Tenebris, rzecz jasna, jak każdy klan, nie mogłoby wydać członka własnego klanu. Jedynym świadkiem zatem może być Bezgwiezdny, ale najwyraźniej śmierć szczeniaka nie jest tak ważna, skoro nie raczyli się tu pojawić.
Chciał wierzyć, że ich pytania wynikały z dobroci serca i prawdziwego zainteresowania, ale nie potrafił. Miał wrażenie, że zainteresowanie w oczach psów zmieniło się w ocenę. Każdy tylko czekał, by wbić mu ostrze w grzbiet. Wziął głęboki oddech i przez chwile zastanawiał się, jak przedstawić sprawę. Każde słowo było dla niego jak krok po zamarzniętej wodzie. Jeden zły ruch i zakończy się to tragedią.
— Owszem, jednakże nasz świadek widział, jak szczenię zostało rozszarpane na kawałki na jego oczach.  — Nie chciał zdradzać za wiele. Morderca mógł przecież chcieć uciszyć świadka. Kiedyś Chwast będzie gotów, a wtedy dowiedzą się wszystkiego. — Każdy, kto mierzył się ze śmiercią, a sądzę, że wielu to tu przeżyło, wie, jakie to traumatyczne zdarzenie. — Zastanawiał się, ile z tych psów było tu, gdy Ciemna Gwiazda upadał? Ilu pamięta Płonący Zachód? Ilu opłakało Szkarłatny Bluszcz.
— Poza tym na dziecku dało się też wyczuć zapach. Biała Gwiazda współpracuje z nami, starając się z całych sił znaleźć sprawcę. Nie chcemy w końcu niepotrzebnych oskarżeń i rozlewu niewinnej krwi. A co do naszej... niewielkiej obecności. Zostało uznane, że jestem odpowiednim przedstawicielem Bezgwiezdnych i obecność większej ilości naszych członków nie jest konieczna, do omówienia spraw.
— I nawet nie jesteś zastępcą — dodał rudzielec. Zdecydowanie był pomiotem Klematisa.
— Nie, nie jestem — zgodził się. Bo zastępca nie przyszedł, bo ma dzikie plany, a przywódczyni nie ruszy się z blokowiska. — A jednak uznano, że jestem kompetentny.
Jazgot chciałby kiedyś przyjść na zgromadzenie z innymi Bezgwiezdnymi. Prawdziwa delegacja, może nawet dziesięć psów, chociaż nie wierzył, że Leonis przyjdzie. Będą mogli staną razem w kręgu i nikt nie będzie mógł ich wyrzucić. Do tego było jeszcze daleko, wiedział to, nie był głupi. Poza tym prawie każdy Bezgwiezdny pochodził z klanu. Czy ich dawni przyjaciele będą umieli zachować się cywilizowanie? A nawet jeśli, to kto powinien pójść? Może udałoby się namówić Rudzika, w końcu on nie miał powiązań? Może szczenięta, gdy już dorosną? Laurencego, bo rozluźni atmosferę? 
Musiałby o tym porozmawiać z Miękką, ale znał już odpowiedź. Był w końcu tylko wojownikiem, co on tam mógł wiedzieć o czymkolwiek? 
— No cóż, zastępcą nie jest, aczkolwiek gada całkiem sensownie — powiedział pies z Industrii, a gdyby Jazgot miał ciut mniej samokontroli, pewnie by się speszył. Wojownik się nie peszy. 
Pies, który już wcześniej się odzywał, postanowił dalej go wypytywać. Liderka Industrii ciągle mamrotała coś do swojego zastępcy, ale udało mu się to ignorować.
— Czy szczeniak, o którym mówisz, opisał może sprawcę? Jeśli nie, wypadałoby to zrobić.
Jazgot musiał zagryźć język, żeby nic niepotrzebnie nie palnąć. Rudzielec o błękitnych oczach też tu był i postanowił nie być cicho. 
— Skoro jakiś szczeniak z Bezgwiezdnich przyszedł na nasze tereny to logiczne, że ich wina jest niedopilnowanie.
Jazgot powiedziałby o nim coś niecenzuralnego, ale nie mógł, bo był wśród innych. Dlatego nazwał go przeklętym chujem tylko w myślach. 
— Dokładnie, dobrze mówisz ee… wojowniku z Tenebris — dodała Malwowa, a Jazgot musiał wziąć głębszy oddech, zanim zaczął mówić. Spokój był najważniejszy. 
— Opis pasuje do więcej niż jednego psa. Jak również jest to sprawa delikatna. Nie możemy przecież wejść na tereny Tenebrisu i żądać wydania sprawcy. Pies, który złamał prawo, podlega pod władze Białej Gwiazdy. Jedyne co możemy zrobić i co zresztą zrobiliśmy, jest poinformowanie jej o wszystkim, co wiemy i liczenie na jak najszybsze i pokojowe rozwiązanie sprawy.
Musiał odpowiedzieć na komentarz rudzielca, ale jakaś samica zdążyła pierwsza syknąć do niego o niezjadaniu dzieci. To było miłe. 
— Owszem, niedopilnowaniem było naszą winą — powiedział i te słowa bolały, gdy przechodziły przez jego gardło. — Ale, jak mówi tutaj samica, nie sądzę, by klanowe prawo mówiło cokolwiek o rozrywaniu dzieci na strzępy.
Chciał namalować im porządny obraz zdarzenia. To nie było czyste zabójstwo, tylko morderstwo pełne okrucieństwa.
Spiął się, gdy rudzielec podszedł bliżej. Oczy śledziły ruchy samca, by być gotowym do obrony. To okazało się niepotrzebne, bo Krwawy Zew postanowił tylko mocniej kpić z sytuacji.
— Miej oczy szeroko otwarte, on tutaj jest — powiedział, tak by nikt nie mógł go usłyszeć.
— Mógłbyś się ze mną nie spoufalać? — Jazgot odsunął od niego pysk, nawet nie ukrywając zniesmaczenia. Śmierdział jak śmierć. 
— A jeśli można wiedzieć... Jak mniej więcej wyglądał morderca? — zapytała Malowowa, bo ona zawsze musiała pytać. Tym razem był jej jednak wdzięczny, bo odwróciła na moment jego uwagę. 
— Skąd mam wiedzieć? Mogę tylko się domyślać — powiedział rudzielec i Jazgot miał ochotę przewrócić oczami, bo to oczywiście nie było pytanie do niego. Nadal jednak siedział za blisko, a poza tym trzeba było zachować powagę. Nie mógł tylko zrozumieć, czemu Krwawy Zew postanowił zaostrzać tylko problemy międzyklanowe. Co to mu dawało.
Jazgot czuł wielką potrzebę walnięcia go w pysk.
— Wolałbym, by pozostało to między nami a Białą Gwiazdą — powiedział, patrząc na samicę. — Nie chcemy niepotrzebnych oskarżeń. W końcu opis, jak mówiłem, pasuje do wielu psów. Byłoby słabo, gdyby morderca wyglądał na przykład jak ty. Od razu zaczęłyby się niepotrzebne podejrzenia.
— Rozumiem - powiedziała powoli i wyraźnie — Mam nadzieję jednak, że morderca w Tenebris szybko się znajdzie.
Brzmiała nawet szczerze. To było zaskakujące. Jazgot podziękował w duchu, gdy zastępczyni Tenebrisu, wyraźnie zirytowana, zapytała, czy nie ma innych tematów. A potem Krwawy Zew wypowiedział to przeklęte imię. 
— Może Jasne Serce pasuje do opisu?
Nie słuchał już, co oni tam dalej mówili.
Jazgot, twój ojciec nazywa się Jasne Serce, pochodził z klanu Tenebris.
Który z was? Który z nich to Jasne Serce. Przecież nie wspominałby o nim, gdyby samca tu nie było.
Patrzył po członkach Tenebrisu i nawet nie przejmował się, na jak spanikowanego musiał wyglądać.
Ten z tyłu? Ten biało-czarny? Brązowy? Czarny? Który z was przeklęte kundle był ojcem? Chciał wykrzyknąć to pytanie, ale zagryzł język.
Krwawy tylko starał się nim potrząsnąć. Naciskał i czekał, jaka będzie reakcja. Kłamał, na pewno kłamał, ale ten strach już wcześniej siedział w sercu Jazgota. A co jeśli. A co jeśli będzie musiał skonfronotwać się z samcem, który dał mu życie, bo ten odebrał je Szyszce. Co jeśli?
I który z nich był Jasnym Sercem? Który, który, który…
Zgromadzenie zakończyło się bez odpowiedzi na jego pytanie.
Szedł na ciężkich łapach, a każdy krok ściągał go mocniej do ziemi. Nie miał pojęcia, jak udało mu się dojść do domu. Chciał pójść na cmentarz, ale to było dziecinne. Nie mógł się tam ciągle ukrywać.
Nikt nie czekał na niego. Wiedział, że Kasztan na pewno próbował, ale nawet on był już w głębokim śnie. Jazgot położył się obok mentora, wiedząc, że i tak nie da rady się wyspać. Postarał się złapać chociaż parę minut drzemki. Nie potrafił nawet się odprężyć odpowiednio mocno, bo pod powiekami widział Mordercę.
Czy świat naprawdę był tak okrutny? Czy naprawdę będzie zmuszał go do myślenia nad tym? Rudzielec kłamał, musiał kłamać tylko po to, by zdenerwować Jazgota. A mimo to nie mógł spać. Już wcześniej się tego bał, teraz nie potrafił pozbyć się myśli z głowy.
Jakimś sposobem udało mu się usnąć na parę chwil, bo obudziło go słońce. Cykuta zachowywał się jakoś przyjemniej niż ostatnio, nawet usiadł obok niego. Jazgot dowiedział się, że Leonis znalazł i wyciągnął z niego pasożyta, który od dłuższego czasu przeszkadzał psu w funkcjonowaniu. 
Na posiłku udało mu się złapać spojrzenie Dyma. Samiec bezgłośnie wskazał mu, by poszedł za nim. Jazgot posłuchał, przepraszając tylko Kasztana, że tak szybko musi iść.
— Jak było? — zapytał się Dym.
— Nie tak źle — odpowiedział, siadając przy ścianie. Postarał się powtórzyć wszystko, co padło na zgromadzeniu. Prawie wszystko. — Wtedy rudzi… Krwawy Zew postanowił do mnie podejść. 
— Dlaczego? 
— Nie wiem, dla efektu. Zaczął szeptać, że morderca jest tu na miejscu. Kazałem mu się odsunąć, bo to wyglądało podejrzanie.
— Mówił coś jeszcze?
— Nie — odpowiedział Jazgot, nawet nad tym nie myśląc. Kłamstwo nawet nie smakowało gorzko na języku.
Wiedział, że powinien wspomnieć o komentarzu Krwawego Zewu, nawet jeśli ten był rzucony bez głębszego zastanowienia. Dym mógł uwierzyć w jego słowa, mógł zacząć działać, a wtedy…
Nie mógł mu przecież powiedzieć prawdy. To nie był dobry moment, by ujawniać powiązania z Tenebrisem, o których sam do niedawna nie widział. Kasztan wiedział, to starczyło. Musiał to załatwić. Musiał zobaczyć pysk tego, który mógł być mordercą i wymienić dwa zdania. Ale nie teraz, nie w tym momencie, gdy mieli tak dużo na głowie.
Dym wydawał się usatysfakcjonowany. Wyszedł, mówiąc, że musi iść na trening z Pumą. Zaproponował Jazgotowi dołączenie, ale ten odmówił. Próbował walczyć z Pumą. Była dla niego za wolna, jej uderzenia za słabe. Potrzebował z kimś powalczyć, ale nie potrafił znaleźć odpowiedniego partnera.
Chciałby uderzyć Krwawego Zewa. Nawet Malwowy Ogon nie wywoływała w nim takiej reakcji. Chciał przerysować pysk rudzielca pazurami i usłyszeć dźwięk łamanej kości. To były złe myśli i postarał się z nich jak najszybciej otrząsnąć. Krwawy Zew był irytujący, ale nie był tym, który zabił Szyszkę. Nie mógł się na nim wyżywać. 
Irytowało go, że Dym nie dzieli się z nim wszystkimi informacjami. Rozumiał to, ale nadal irytowało. Jazgot miał być jego psem na posyłki, biegającym na zgromadzenia i wykonującym zadania. Przynieś, podaj, nie pytaj. 
— Nikogo nie rozpoznałeś? — zapytał Dym.
— Kojarzę parę psów stamtąd, ale z nikim nie miałem bliższych kontaktów. Trzymali się z dala ode mnie, zapachy się mieszały. Musiałbyś włożyć nos w czyjeś futro, by rozpoznać mordercę.
— Trzeba będzie porozmawiać z Chwastem — westchnął samiec. — On najwięcej wie.
— Poczekajmy jeszcze. To jest… — Obraz martwego Płonącego Zachodu mignął mu przed oczami. — niesamowicie trudne dla niego. Jeśli przed kimś się otworzy, to nie przed tobą czy Miękką, a przed Laurencym. Kiedy ja pierwszy raz zobaczyłem trupa, byłem niewiele młodszy od niego, a nie mogłem o tym mówić przez całe księżyce. Nie wyobrażam sobie nawet, jak to jest, widzieć kogoś bliskiego rozszarpanego na kawałki ma twoich oczach.
— Opisałem ci psy ze zgromadzenia, ale nadal nie wiem, czy to cokolwiek nam da. Krwawy wyraźnie chce zamieszać we własnych szeregach i nie wiemy czemu.
— Tak, tak, zdaję sobie z tego sprawę — Dym pokręcił łbem. Widać było zmęczenie w jego sylwetce. 
— Hej Dym — powiedział łagodnie, uśmiechając się do samca. — Wiesz, że nie jesteś w tym sam, nie? Mogę nie zgadzać się z tobą, ani z Miękka, ale nie chce, żebyś przepracował się na śmierć. Nikt tego nie chce. Jeśli będziesz mnie potrzebował do czegokolwiek, to będę męczył Pyła i Wianka, żeby ze mną walczyli.
Poklepał samca po łapie i poszedł w kierunku wyjścia z budynku.
 
<Dym?>
[2577 słów: Jazgot otrzymuje 25 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz