18 czerwca 2021

Od Omszonej Łapy CD Pszczółka

— Omszona Łapo, cholera jasna, dopiero co wyszedłeś od medyka! — krzyknął ktoś, widząc pędzącego przez tereny Industrii ucznia.
To była prawda. Mech dopiero co wyszedł od medyka, a teraz, ignorując jego zalecenia, biegł na swoją kolejną wyprawę, ignorując także wszelkie krzyki zdrowego rozsądku jak i innych członków swojego klanu. Gdyby jego brat teraz go zobaczył, pewnie dostałby opierdol od góry do dołu, zwłaszcza po tym jak skończyła się ostatnia jego wyprawa. A jak ona się skończyła? Na pewno nie tak jak była zaplanowana.
Nasz kochany Omszona Łapa, prawie się utopił w głupiej, nie aż tak głębokiej, kałuży tak jak swój wnerwiający brat przy ich pierwszej, rodzinnej wycieczce, tuż pod okiem ich matki. Jasne, że się do tego nikomu nie przyznał. Gdy Sowi Pazur go nękał o odpowiedź, wybełkotał coś o małym jeziorku. Nie był pewien czy mentor i przyszywany ojciec, domyślił się tego co gówniarz chciał ukryć. Pewnie tak, jednak Mech wolał o tym nie myśleć i żyć w słodkiej niewiedzy. Bo jest taki zajebisty.
Szczeniak tylko odwrócił łeb w stronę wojownika, pokazując mu język i wracając do biegu. Matka byłaby na pewno z niego dumna, jakby się o tym dowiedziała.
Kolejną prawdą było to, że nowo upieczony uczeń miał szalony plan, zresztą jak zwykle. To nic nowego, w głowie tego małego debila ciągle się pojawia pomysł, za pomysłem. Jeden gorszy od drugiego, a każdy w pewnym sensie, tak samo egoistyczny. Jego ostatnia mała wycieczka do Ventus, skończyła się, tak jak się skończyła. Prawie wpadł we wnyki, dostając w gratisie opierdol od obcego wojownika. Nawet status jego matki go nie uratował, zniewaga. Gdyby jednak tak o tym pomyśleć, mogło się to skończyć o wiele gorzej. Mógł tę nieszczęsną łapę równie dobrze stracić w metalowym uścisku pułapki. Czy dostałby wtedy nowe imię? Stracona Łapa, cholera, jak to brzmi. Nawet ten przeklęty przydomek „Łapy” jest nagle znośny dla jego uszu. Jakże krawędziowo, taki poziom, jest chyba idealny dla tego pana mroku i zniszczenia. Jakie mogłoby być następne? Stracony Pazur? Nie. Na pewno nie. Jeszcze pomyślą, że został nazwany po psie, którego, pożal się boże, ma nazywać teraz ojcem, a na dodatek mentorem. Jakby nie mógł się tego wszystkiego nauczyć samemu. Stracony Krok? Stracony Krok. To brzmi już lepiej, o wiele lepiej. Tajemniczo, wręcz idealnie. Tylko to sobie wyobraźcie, co czujecie gdy słyszycie to imię, Stracony Krok? Właśnie. Wszystkie szczeniaki by przed nim drżały ze strachu, a on, śmiałby się tylko pod nosem.
Wróćmy jednak do Omszonej Łapy — bo niestety tak się jeszcze nazywa. Wkurzało go to przeokropnie, chciałby wykrzyczeć do nieba, co sądzi o tym głupim systemie nadawania imion, jednak chyba nawet on ma dość oleju w głowie, by tego nie robić. Mimo że cholernie by już chciał zostać wojownikiem, dostać swoje prawowite i ostateczne imię, by móc nosić je z dumą — jak naszywkę z MCR, która na pewno by się znalazła na kurtce gdyby taką miał, ale psy z klanów nie noszą kurtek — nie może przyśpieszyć tego procesu. Mimo to nie chce być uważany za gówniarza, który nie potrafi się sobą zająć, a przydomek „Łapy” wręcz wymusza to na innych. Bo to tylko uczeń. Przecież przemierzył już tak wiele, własnymi małymi łapkami, na pewno więcej niż ktokolwiek w jego wieku! A teraz właśnie, zmierzał na kolejną, długą podróż. Znowu obrał kierunek na tereny Ventus, tym razem uważając o wiele bardziej na pułapki między swoimi łapami, kompletnie chyba porzucając plany zostania Straconym Krokiem. Może będzie inna okazja.
Serce wyrywało mu się prawie z piersi na myśl o tym co mogło się stać.
Wtedy to dostrzegł. Dach stadniny, do którego było idealne wejście zrobione z pudeł, beczek i słomy. Mech nawet zignorował deszcz, który powoli zaczynał lać się z nieba. Że też wcześniej nie dostrzegł tych chmur, które nadciągały. Nie musiał długo czekać, by ściana deszczu runęła na ziemię, sklejając jego szorstkie futro razem, wypełniając jego uszy szumem i tworząc błoto pod jego łapami.
Ciepły nigdy by tutaj nie wytrzymał.
Jasne, że nie da się pokonać dla głupiego deszczu. Nie jest swoim głupim bratem, który najchętniej schowałby się za nogą ich matki albo Sowiego Pazura, czekając, aż wyjdzie słońce, błoto zniknie, a kałuże wyschną. Mech kochał zagrożenie i właśnie w coś takiego się pakował. Powoli, ale z wielką determinacją, wspinał się to na drewniane pudła, po boku beczki, odpoczywając czasem na miękkim stogu siana. Deszcz zalewał mu oczy, ale ten piął się dalej, mimo wszelkiemu niebezpieczeństwu. Był tak cholernie pewny siebie, może nawet zbyt pewny siebie. Głupi uśmiech gościł na jego pysku przez cały czas, nie znikał nawet wtedy gdy Omszona Łapa ześlizgiwał się z powierzchni, w którą próbował wbić swoje pazurki. Oczywiście, ze się nie podda, nie teraz gdy jest już tak daleko.
Kto by się domyślił, że jego starania się odpłacą.
Kiedy tylko stanął wygodnie na skraju dachu, mógł obserwować zapierający dech w piersiach, wiejski krajobraz. Nawet mimo tej ulewy wszystko wyglądało tam tak pięknie i magicznie, jak wyciągnięte z opowieści, któregoś ze starszych wojowników, na temat ich starego domu w lesie. Tak bardzo chciałby się tam znaleźć. Wręcz niekończące się pola, które sięgały horyzontu, nigdzie nie było śladu miasta, magazynu czy jego legowiska, usytuowanego zaraz obok tego należącego do Ciepłej Łapy. Był tylko on i świat.
— Kim jesteś?
I kimkolwiek była ta piszczałka pod spodem.
Mech leniwie spojrzał w dół, wbijając wzrok w małą kulkę futra, stojącą pod stajnią. Szczeniak, oczywiście, jakże by inaczej. Czego innego mógłby się spodziewać? Głos dzieciaka brzmiał, jakby ten był na skraju płaczu. Żaden prawdziwy wojownik nie wydusiłby z siebie czegoś takiego, zwłaszcza przy spotkaniu nieznajomego na swoich terenach.
— Zejdź stamtąd, nie mogę cię przegonić, jak tam jesteś! — krzyknął, a jego ogon zmienił się w małe śmigiełko.
— Ty chcesz mnie przegonić? — zawołał prześmiewczo, nie ruszając się z miejsca.
— Tak, a co?
— Tak, że będzie ci ciężko. Wyglądasz na takiego co dopiero wyturłał się spod nogi matki — parsknął.
— Wcale nie! — szczeniak tupnął nogą, marszcząc swoje brwi. — Złaź stamtąd! Już!
Mech westchnął. Dopiero tutaj wszedł, zobaczył to wszystko, a teraz jakiś mały kurdupel, wypierdek, każe mu schodzić na dół. Szybko jednak uznał, że tak właściwie, może się to skończyć dość ciekawie. Więc czemu nie? Najwyżej pośmieje się ze szczeniaka.
— Dobra mały, daj mi chwilę — mruknął Mech, rozglądając się.
Powoli i ostrożnie zszedł na dół, mimo wszystko uważając, by sobie nie skręcić karku. Deszcz ciągle bezlitośnie uderzał w niego, ziemię i wszystko dookoła, nie mając żadnego zamiaru przestawać. Omszony musiał przyznać, zaczynało go to powoli denerwować.
Stanął w końcu pysk w pysk, ze szczeniakiem, który tak śmiało go zawołał. Dopiero wtedy dostrzegł stan, w jakim ten dzieciak się znajdował. Cały naburmuszony, ze wzrokiem jakby miał się zaraz rozbeczeć, zwołując uwagę całego klanu. Tylko tego mu brakowało.
— A ciebie co ugryzło?
— Wcale nie jestem mały — szczeniak wycedził to przez zęby, ostro akcentując końcówkę każdego słowa.
Mech przeleciał go wzrokiem. Czy na pewno patrzył na tego samego psa? Może ten szczeniak miał jakieś urojenia?
— Żartujesz sobie, nie? — zaśmiał się Omszona Łapa, mrużąc oczy. — Jesteś mniejszy niż ja gdy się urodziłem. Dawno nie widziałem takiego kurdupla jak ty.
To był moment, w którym Mech wiedział, że zjebał. Szczeniak natychmiast się rozbeczał, odwracając się i biegnąc do środka stajni na złamanie karku. Nie uważał na nic. Ślizgał się w błocie i kałużach, a jego krótkie nóżki mu wcale nie pomagały. Wyglądał, jakby próbował tańczyć balet na lodzie, mając masło zamiast butów. Omszony szybko ogarnął, że jeśli nie chce stać się wrogiem numer jeden jakiejś wściekłej matki, powinien w tym momencie zatrzymać tego gówniarza przed dobiegnięciem do niej. Wbrew pozorom, nie miał jeszcze ochoty robić sobie wrogów, chciał jeszcze kiedyś móc się pojawić na terenach Ventus.
W paru susach znalazł się przy szczeniaku, łapiąc go zębami za skórę na karku i szybko odciągając na bok. Ten, szybko zaczął się szamotać i piszczeć, jakby ten go torturował. Dobrze, że nie ogarnął, tego, że może krzyczeć. Schował się z nim w jednym z drewnianych pudeł, w końcu uciekając od tego przeklętego deszczu. Nawet Mech miał go dość, ciężar wody, jaki na nim zalegał był coraz bardziej uciążliwy. Dlatego, tylko gdy jego zdobycz przestała się szamotać i wiercić na wszystkie strony, puścił go, otrzepując się.
— Za kogo ty się uważasz?! — wybuchł szczeniak, patrząc na niego z wyrzutem.
— Słuchaj szczeniaku... — parsknął Mech, trochę obniżając swój, łeb, by być na równi z niższym rozmówcą.
— Jestem Pszczółek.
— Cokolwiek, słuchaj...
— Teraz ty powinieneś się przedstawić, tak to działa.
Czy on może się zamknąć, kurwa mać?
— Omszona Łapa.
— Nie jesteś z naszego klanu! Co ty tutaj robisz? Nie powinno cię tu być — pisnął Pszczółek.
— Nie jestem. A ty powinieneś być w żłobku. Jakie masz na to wyjaśnienie, kurduplu?
<Pszczółek?
Czuję, że to początek cudownej przyjaźni.>

[1416 słów: Omszona Łapa otrzymuje 14 Punktów Doświadczenia i 2 Punkty Treningu]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz