Wracał do miejsca, do którego już nigdy nie chciał wrócić.
No dobra, przynajmniej próbował sobie wmówić, że nie chciał. Biała Gwiazda zapewne degradowałaby go do stanowiska ucznia, Jasne Serce przydzieliłby mu Płomiennego Krzewa do patrolu, ale głęboko zakodowana moralność próbowała przekonać Wojowniczego, że nie może w nic uwierzyć, dopóki nie usłyszy drugiej strony.
Tylko jak miałby oszukać swój własny wzrok?
Bryzowa Gwiazda próbowała zabić Nakrapianą Gwiazdę, a mimo to obie liderki milczały na zgromadzeniu, jakby wzajemne podduszenie się wnykami na granicach klanów było u przywódców na porządku dziennym. (Szczerze zastanawiał się, czy tak faktycznie jest, bo w tym przypadku nie tyle, ile przestałby marzyć o byciu liderem, a raczej zostałby prywatnym ochroniarzem Białej Gwiazdy 24/7).
Musiał wierzyć w Bryzową Gwiazdę. Czemu osoba, która pomagała dążyć mu do własnych marzeń, miałaby spróbować kogoś zabić?
Czemu… Czy to było jedyne rozwiązanie, żeby Wojowniczy Mróz pewnego dnia został liderem?
A potem zobaczył tą zapłakaną, mniejszą od niego suczkę, która śmierdziała równocześnie jak największy zbiór zielska, jaki Wojowniczy kiedykolwiek wywąchał i największa wola walki, jaką kiedykolwiek widział i przypomniał sobie, dlaczego pewnego dnia chce opiekować się członkami swojego klanu jako przywódca.
— Masz… masz bardzo ładne stopy — wydukał nieśmiało, całkowicie szczerze machając ogonem na boki. — W sensie wiesz, rozumiesz. Nie takie ładne, że śliczne, tylko takie ładne, że wyglądają całkiem sprawnie. Co prawda nie widziałem ich jeszcze w akcji, ale skoro je masz, to znaczy, że musisz ich jakoś używać. Wiesz, mój tata, znaczy się, Odważny Kieł, był wojennym weteranem, opowiadał mi kiedyś o psie bez nóg, który stał na rozstaju dróg- nie, czekaj, to chyba nie tak szło. W każdym razie też była jakaś rymowanka, i był pies, i stopy, a to zupełnie jak ty.
Rzuciła mu podekscytowane spojrzenie, jakby wcale nie pogubiła się w jego potoku słów.
— Na Gwiezdnych, naprawdę?! Pies jak ja? I co dalej, co dalej, Wojowniczy Mrozie?
Pochylił głowę, żeby stanąć na poziomie Sosnowej Łapy.
— No wiesz, nie pamiętam dokładnie, bo mnie tam nie było, ale…
— Opowiedz, proszę, chciałabym być jak on.
— No to uszy do góry, młoda damo — kogo obchodzi, że dzieliła ich różnica niecałych trzydziestu księżyców — bo to będzie długa opowieść. Znaczy chyba długa, bo może pomyliłem ją z tą drugą opowieścią, o tym, jak Odważny Kieł prawie załamał równowagę czterystu wymiarów, a ta historia już była krótka, ale co tam. No to ten pies był Pieszczochem i… — zamrugał, kiedy Sosenka wzdrygnęła się na wspomnienie o Pieszczochu — ale spokojnie, ty nie musisz być Pieszczochem. Chyba. W sumie to nie wiem, czy to jest kluczowe dla tej historii. Ale nieważne, ważne jest to, że ten Pieszczoszek stracił łapy, nazwijmy go Mini Majk. No i Mini Majk nie miał chyba jednej łapy, Gwiezdni, nie wiem, to chyba też nieistotne, w każdym razie Dwunożni zrobili dla Mini Majka takiego Mini Potwora, który pomagał mu chodzić.
— Potwora?
— Mhm — potwierdził. — Dwa kółeczka, może sznurek i…
— Czyli jednak musiałabym być Pieszczochem? — westchnęła smutno.
— Och, nie! — Rozejrzał się w pośpiechu dookoła, aż w końcu dorwał dwa kasztany o nie do końca okrągłym kształcie i potoczył je w stronę Sosnowej Łapy. — Widzisz? Mamy kółeczka.
Nie wydawała się przekonana. Zamiast tego ponownie oparła smutny pysk na łapach, wpatrując się w legowisko kilka lisich susów obok, w którym spała łaciata suczka, co jakiś czas wstrząsana dreszczami.
Wojowniczy dosiadł się więc do niej. Nagle Bryzowa Gwiazda, Nakrapiana czy nawet Biała przestały być ważne; cały ten galimatias mógł poczekać. Wojowniczy Mróz zawsze miał czas, kiedy ktoś go potrzebował, nawet jeśli jego niewielki, chaotyczny móżdżek pozwalał mu skupić się maksymalnie na okres trzech kremówek na godzinę.
Położył głowę na łapach, ale wzrok niebieskich oczu utkwił w Sosnowej Łapie, jak gdyby widział teraz tylko ją.
— Wiesz co, wcale nie potrzebujemy Mini Majka i jego Mini Potwora.
— Nie potrzebujemy? Czyli nie potrzebujemy też mnie?
— Nie, nie. — Pokręcił głową tak pośpiesznie, że futro Sosnowej Łapy połaskotało go w nos. — Możemy zacząć powoli. Ty będziesz Mini Majkiem, a ja twoim Mini Potworem.
— Wojowniczy Mrozie, chyba nie masz dwóch kółeczek i…
Odwrócił łeb w drugą stronę, ale nie potrafił ukryć już wkradającego się w kącik pyska uśmiechu.
— Uważasz, że ja nie dam rady ci pomóc?
— Nie, ja…
Wyszczerzył się do niej całym zestawem zębów i zaśmiał się wesoło, podnosząc na równe łapy tak szybko, że zrzucił kilka jabłuszek ze spiżarni Manaciego Olbrzyma.
— No, dalej! Idziemy!
Sosnowa Łapa nie była żadnym Mini Majkiem. Uniosła się na przednich łapach, podpierając drżącymi tylnymi i Wojowniczy Mróz pomyślał, że uczennica jest o wiele silniejsza od psa z opowieści.
Przeniesienie Sosnowej Łapy poza legowisko medyka okazało się trudniejsze, niż przejście obok wędrownego handlarza bez zabijania go i kradzieży jego lam (w Minecrafcie, oczywiście, nie żebym na co dzień widział wędrownych handlarzy i ich lamy).
Z każdym kolejnym krokiem Sosnowa Łapa posyłała mu spojrzenie pełne radosnych iskierek, machając wesoło łapą i powtarzając przed pyskiem Wojowniczego Mrozu: „Widzisz? Idę, idę!”. Nie miał serca jej uświadomić, że własnym zadkiem podpierał jej tylne łapy i całą drogę do wąwozu asekurował, ale uznał to za niewinne kłamstwo; ba, nie było to nawet kłamstwem, tylko zachowaniem dla siebie prawdy. Każdy mały krok Sosnowej Łapy, nawet jeśli był wspomagany przez niego, nadal był krokiem.
W końcu stanęli przed krańcem z wąwozem i nawet jeśli ten nie był szczególnie głęboki, to Sosnowa Łapa wstrzymała oddech, chwiejąc się na swoich przednich łapach.
— Wojowniczy Mrozie? — jęknęła, zerkając na niego nerwowo. — Przecież to granice Ventus.
Zamerdał ogonem, jakby to była najoczywistsza odpowiedź na świecie.
— Tak.
Szturchnął ją nosem, żeby poszła dalej, ale mięśnie Sosnowej Łapy jakby zwiotczały, kiedy patrzyła kilka metrów pod siebie.
— Wojowniczy Mrozie, ja… ja nie bardzo chcę spadać i…
— Spadać? — powtórzył. — Eee… myślałem raczej o przejściu.
Ich oczom ukazało się zwalone drzewo, które równo przecinało drogę pomiędzy wgłębieniem a dwoma stronami skarpy. Drugą stronę zajmowały drzewa, gęstniejące z każdym krokiem przed siebie i tym samym swoimi gałęziami ochraniające bezpieczny dom dla psów.
Pozornie bezpieczny.
— Jeśli chcesz, mogę pójść pierwszy — zasugerował Sosence, stawiając pierwszą łapę na korze, która rozsypała się pod jego pazurami i głuchym szeptem potoczyła w dół.
Nie czuł się na tyle, ale miał już blisko sześćdziesiąt księżyców na karku i coraz bardziej zdawał sobie sprawę, że pewnego dnia powinien wydorośleć. Nie wyobrażał sobie siebie jako poważanego wojownika w wieku Odważnego Kła i szczerze mówiąc, miał ochotę wyrzucić całą zawartość swojego żołądka prosto w przepaść na myśl o starości, tym bardziej że czas wiązał się z powolną utratą jego poprzedników, ale jakim przykładem byłby dla swojego następcy? Pewnego dnia pod jego łapą spocznie uczeń. Nie mógłby z dnia na dzień przejść do odpowiedzialnego, rutynowego trybu życia, który wpajali mu od dzieciństwa, ale jeśli komukolwiek, nawet Sosnowej Łapie, będzie w stanie przekazać choćby kawałek swojej naiwnej woli walki…
Postąpił krok naprzód i odwrócił się tyłem do drugiej strony, żeby móc stanąć pysk w pysk z krucho stąpającą Sosnową Łapą.
— No, dalej — zachęcił. — Tylko kawałek.
Pod wpływem wagi dwóch psów gałązki zaczynały się chybotać. Sosenka kroczyła powoli, zachęcana powtarzanym przez Wojowniczego „mamy czas”, ale sierść jeżyła mu się na grzbiecie z każdym kolejnym trzaśnięciem patyczka. Na samym końcu wreszcie Wojowniczy pociągnął ją za skórę na karku, wtaszczając oba cielska na polankę.
— Wilczy Cień mówił, że na terenach Dawnego Domu jest niebezpiecznie — mruczała Sosnowa Łapa, kiedy Wojowniczy Mróz prowadził ją przez polanę prosto do odgłosu strumyka.
— Wilczy Cień?
— Mój mentor! — odpowiedziała, jakby chwilowo zapominając, że powinna martwić się niebezpieczeństwem. — Wiesz, jaki Wilczy Cień jest super? Zabrał mnie w miejsce, gdzie było widać gwiazdy. Chciałam pokazać potem to samo swojemu uczniowi, ale… ale…
— Och, mentor. — Wojowniczy Mróz odwrócił wzrok, kiedy jemu samemu zrobiło się przykro, ale nie dał tego po sobie poznać, a nuż tylko pogorszy to humor Sosnowej Łapie. Czasem zapominał, że uczniowie miewali zdrowe relacje ze swoimi mentorami i zapiekła go zazdrość, ale nie mógł winić Sosenki za coś, na co oni oboje nawet nie mieli wpływu. — Wiesz, też kiedyś chciałem być wojownikiem tak bardzo, jak ty.
— Nie mogłeś być? Przecież jesteś zdrowy.
— Ja… eee… urodziłem się włóczęgą tak jakby. W sensie nie wiem, kim jestem. Rodzice porzucili mnie, jak byłem taką o, wiesz, dzidzią, a znalazł mnie dopiero Odważny Kieł. Więc kiedy dołączyliśmy do klanu… chciałem być najlepszym uczniem. I najlepszym wojownikiem. Mentorem. Liderem. Cokolwiek. Mógłbym być nawet najlepszym medykiem, jeśli tylko Gwiezdni by mnie wybrali. Ale moja mentorka nigdy nie uważała, że będę najlepszy, więc postanowiłem być najlepszy bez niej.
— Och, to smutne…
— Ćśś! — przerwał jej. — Nie widzisz? Udało mi się, jestem najlepszy. — Oboje zachichotali. — Tobie też na pewno się uda.
Mina zrzedła jej z pyszczka dopiero kiedy przestali się śmiać i ujrzała przed sobą połyskującą rzeczkę, która oddzielała ich od lasu.
— Wojowniczy Mrozie, j-ja chyba nie dam rady pływać, bo…
Plusk.
Wpadł do wody, radośnie utrzymując się pod wpływem prądu. Gwiezdni niech dziękują Flumine!, pomyślał, wyciągając szyję w stronę Sosnowej Łapy.
— No, chodź! — powiedział, próbując przekrzyczeć się przez rozbijające się o brzeg fale. — Pomogę ci!
Znał ją marne kilka godzin, a wolałby się utopić w tej cholernej rzece, niż dać jej powód do poddania się.
Sosnowa Łapa wystawiła niepewnie łapę przed siebie. W końcu zamknęła oczy, nabrała powietrza w nozdrza i zamoczyła przednie kończyny w strumyku, aż Wojowniczy Mróz do niej nie podpłynął, podpierając boki i utrzymując ciężar ich obojga nad powierzchnią tak, żeby Sosenka nie wpadła pod wodę.
Na drugim końcu strumienia oparł się przednimi łapami o brzeg i ponownie zaczął wciągać Sosnową Łapę pod górę. Krople wpadały mu do oczu i odbierały oddech, a on pływał coraz słabiej, nie mając siły walczyć z prądem, ale wyszedł na ląd dopiero kiedy Sosenka stała na polance mokra, ale cała.
— Nie wiedziałam, że mogę pływać bez tylnych łap, Wojowniczy Mrozie!
Wypluł wodę.
— Ja też nie.
— Ale tak właściwie, to gdzie idziemy? — Rozejrzała się pomiędzy drzewami.
— Och, nigdzie, to jest koniec.
— Więc przechodziliśmy przez wąwóz i rzekę, żeby zobaczyć… drzewa? — Wzdrygnęła się.
— Eee… tak. Ale patrz, zobaczyłaś je sama! — brzmiał jak pseudomotywująca postać z kreskówki czy innego tam Kubusia Puchatka, ale Sosnowa Łapa, zmoczona, zziębnięta pod wpływem wysychającym na jesiennym wietrze futrze i połowicznie niesprawna, ani trochę nie wyglądała na przekonaną. — No i nie ma tu też gwiazd. Pewnie dlatego, że jest środek południa. Ale przynajmniej mamy góry. Wiesz, Odważny Kieł opowiadał mi, że tam, o, wysoko, są kozy, ludzie przechodzą turystycznie i całkiem podobne to miejsce do lasu. Chciałbym to kiedyś zobaczyć.
— Dobrze mi w mieście — zaśmiała się Sosenka — ale też chciałabym to zobaczyć. Moglibyśmy zobaczyć to razem, ale ja jestem, cóż, niemobilna, a ty nie powinieneś przekraczać granic i w zasadzie ja nie powinnam być aktualnie też tutaj z tobą, ale…
— Hola hola, młoda damo — żachnął się, strzygąc uszami. — Dla przyjaciół mogę wejść nawet na do gardła niedźwiedziowi, co mi po granicach klanów?
Po raz kolejny w swoim życiu Wojowniczy Mróz upewnił się, że rodzina nie była tylko klanem czy nawet więzami krwi.
Wspomniał o rzuceniu się prosto w kły niedźwiedzia, ale w planach absolutnie nie było nadzianie się na cały klan Ventus.
— Sosnowa Łapo, na Gwiezdnych! Szukaliśmy cię wszędzie! — Suczka, wyglądająca praktycznie identycznie jak Sosenka i grzesznie cuchnąca ziołami, obejrzała ją praktycznie pod każdym możliwym kątem, pod jakim można spojrzeć, nie zauważając przy tym nawet obecności Wojowniczego Mroza.
— Przepraszam — wybąkała Sosnowa Łapa, nieśmiało stulając uszy do siebie — byłam na spacerze.
Cynamonowa Pestka, widząc ich dwójkę całą w błocie, patyczkach, strzępach trawy, ociekających wodą i Gwiezdni wiedzą co jeszcze, nie wydawała się ani trochę przekonana.
Wilczy Cień przebił się przez tłum gapiów i oparł głowę na karku Sosenki.
— Sosnowa Łapo, wyczuliśmy zapach obcego na naszych terenach i…
Kilka par oczu zwróciło się w stronę Wojowniczego.
— O, cześć — zaśmiał się niezręcznie.
— Intruz? — syknęła jedna z wojowniczek. — Bryzowa Gwiazda nie potrafi upilnować już nawet własnych terenów?
— Przestań, Dmuchawcowy Locie — warknęła druga, od rudawej znacznie wyższa, wyszczerzając swoje kły. — Nie powinnaś być uprzedzona do liderki.
W tłumie rozpoczął się armagedon i Wojowniczy Mróz był pewien, że to nie pierwszy raz, kiedy wojownicy kłócą się o Bryzową Gwiazdę (swoją drogą, zapominając o tym, że w centrum ich obozu znajduje się obcy, a ich uczennica wróciła ze „spacerku” z kilkoma siniakami).
— Brązowa Blizno — wyjęczał Wilczy Cień, odsuwając się od Sosenki, żeby móc znaleźć kogoś wśród gapiów — czy mógłbyś…
Pies o czekoladowej sierści odsunął się, ale umilkł, nim z jego pyska wydobyła się choćby jedna nuta. Przez tłum przepychała się jasnoruda suka, posyłająca wszystkim dookoła nieprzyjemne spojrzenia, a po drodze nienagannie nadepnęła na łapę swojemu zastępcy i pozostawiła na niej znak w postaci wbitych pazurów.
— Wojowniczy Mrozie, to ty? — zagaiła.
Ktoś za jej plecami wyszeptał jakąś plotkę, ale Bryzowa Gwiazda obrzuciła go spojrzeniem z furią w oczach i nawet Wojowniczy wstrzymał oddech, żeby się nie poruszyć.
— T-to ja — potaknął.
— Chciałam cię widzieć — wymruczała, odgarniając go ogonem od Sosnowej Łapy, jak gdyby Sosenka była gruźliczką. — Musimy porozmawiać na osobności.
Nikt się już nie odezwał; jedynie Wojowniczy Mróz odwrócił się, żeby posłać Sosnowej Łapie bezradne spojrzenie.
<Sosnowa Łapo?>
[2114 słów: Wojowniczy Mróz otrzymuje 21 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz