Miał nadzieję, że to koniec. Może była ona głupia. Może on sam był głupi, sądząc, że zgłoszenie sprawy starczy. Liczył na przywódcę Industrii, że ich wyrok będzie odpowiedni i szybko wykonany. Naprawdę, to niemal szczenięce myślenie.
Wyczuł jej zapach na patrolu. Miał dobrą pamięć, wiedział, że się nie myśli. Unosił się w okolicy, jak ponure przypomnienie, że nic nie jest, jak powinno. Jasne Serce ruszył za nim, stawiając delikatnie kroki.
Skupił się na swoich łapach, na tym, jaką siłę miał w mięśniach. Czy czuł dziś ból przy chodzeniu? Czy wszystko było w porządku? Łapa za łapą, łapa za łapą. Poruszył szczęką, upewniając się, że w kluczowym momencie będzie mieć odpowiednią moc. Oddychał płytko, cicho, w wyliczonym tempie.
Usłyszał ją, jeszcze zanim zobaczył. Miał wrażenie, że każdy jej krok był wyjątkowo głośny. Pazury odbijały się o drogę, futro ocierało o krzaki, oddech syczący. Nie miał gdzie się przed nią ukryć, to czekał. Widział zaskoczenie w jej oczach, zanim spróbowała je ukryć.
— To ty.
— Co robisz na naszych ziemiach? — zapytał.
— Nie twoja sprawa, idę do córek — powiedziała i spróbowała go ominąć. Widział napięcie jej mięśni i jak ucho zadrgało, gdy zrobił pierwszy krok.
— Zabiłaś tę suczkę, prawda? — Zatrzymała się.
— Słucham?
— Czyli mam rację. Zabiłaś ją, a teraz przyszłaś na nasze tereny.
To było jedyne logiczne działanie. Suka była niebezpieczna, zabiła jednego ze swoich. Nie mógł pozwolić, by ktoś taki kręcił się po jego ziemiach. Nie czekał na odpowiedź.
Jeśli ktoś zapytałby go, co się stało, nie umiałby odpowiedzieć. Działał automatycznie. Jak na wojnie. Unik, jeśli nieudany, zaciśnij zęby. Wyrwij się z uchwytu. Uderz w czule miejsce: nos, brzuch, oczy, stawy. Nie myśl o bólu, myśl, żeby trafić. Przerwij skórę, zignoruj krew. Była silniejsza, ale on zwinniejszy. Szybciej się męczyła.
Kiedy wreszcie udało mu się zacisnąć zęby na jej miękkiej szyi, nie powstrzymywał się. Opierając jedną łapę na jej ciele, rozerwał jej tchawicę.
Gdy bezwładne ciało upadło na ziemię, położył się obok niego, dysząc ciężko. Przeklął krew i wypluł futro.
Zastanawiał się, co ją do tego doprowadziło. Co sprawiło, że pierwszy raz postanowiła zabić. Jemu też się zdarzyło. Wciąż miewał sny o tym, jak pies błagał go o dar życia. Nie był niewinny, ale nie był niebezpieczny dla Tebebrisu. Niewiele rzeczy było ważniejsze niż bezpieczeństwo klanu.
Podniósł się z ziemi i ruszył powoli. Zwłoki znajdowały się blisko domostw, któryś z dwunogów się nim zajmie.
Na horyzoncie widział psią sylwetkę. Opuścił łeb. Spróbował wyminąć go bez słowa.
— To psia krew — powiedział Płomienny Krzew.
— Tak — odpowiedział. Nie było co ukrywać. Spojrzał na samca. — To nikt z naszych — powiedział, chociaż dla Krzewu to i tak nie miało pewnie znaczenia.
Jasny czuł jego spojrzenie na sobie. Oblizał pysk, czując pod językiem wciąż ciepłą krew.
Umył się powoli, dokładnie, aż jego sierść na powrót stała się biała. Nie mógł pozwolić, by Mleczna widziała go w takim stanie.
Opowiedział przywódczyni, co się stało. Mówił spokojnie, wolno, przedstawiając suche fakty. Ominął to, w jakim stanie znajdowało się ciało. Powiedział, że samica pierwsza go zaatakowała, a on tylko się bronił. Ktoś przekazał informacje Fiołkowi i jej siostrom.
Gdy zapytały, powiedział, że mu przykro. Nawet gdy nie mógł wydusić z siebie nawet odrobiny żalu. Ktoś musi robić czarną robotę.
I tak umarła morderczyni.
Koniec wątku Malwowego Ogona, Fenkułowej Plamki i Jasnego Serca.
Malwowy Ogon umiera.
[531 słów: Jasne Serce otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz