Jasne Serce wszedł do ruin, ciągnąc za sobą kawał mięsa.
— Chciałbym powtórzyć, że ten pomysł mi się nie podoba.
— Wiem wujku — westchnęła. Podsunął jej kawałek mięsa pod nos. Maluch pokręcił łbem i obróciła się na bok z jękiem.
— Wszystko w porządku?
— Nie, boli mnie od rana — odpowiedziała, a ciało, jak na zawołanie, zadrżała. Spojrzała na niego przerażona. — Jasny?
— Tak?
— To chyba już.
Jasne Serce nie przeklinał, był dobrze wychowany.
— O kurwa.
Czasem były wyjątki.
Jasne Serce nie interesował się nigdy medycyną. To nie był specjalnie ciekawy dla niego temat. Zawsze chciał walczyć jak jego wujek, chciał być silniejszy i mocniejszy niż ktokolwiek w klanie. Jeżeli coś mu się działo, szedł do medyka, a on magicznym sposobem sprawiał, że wszystko było lepsze. Teraz naprawdę, naprawdę żałował.
O porodach wiedział bardzo niewiele. Jedynie, że suki bolało, a szczenięta wychodziły między łapami. Nie chciał uczestniczyć w żadnym z nich, ale wybór miał niewielki. Uszko skrzyczała go, gdy zaproponował, że pobiegnie po medyka.
Po pierwszym zrobiło się trochę łatwiej, bo już wiedział, co się dzieje. Główka drugiego pojawiła się po dziesięciu minutach i nieustanne powtarzanie “Pchaj, pchaj” sprawiło, że niedługo później wyszedł dzieciak. Z trzecim poszło jeszcze łatwo, to czwarty źle się ustawił i Jasny przez moment zaczął niepokoić się, że nie uda się go wyjąć. W końcu, po Gwiezdni wiedzą jak długim czasie, cała czwórka ssała mleko matki.
— Wszystko w porządku? — zapytał niepewnie, przechylając lekko łeb.
— Kiedy będziesz mógł je zabrać? — spytała. Nie otworzyła oczu od momentu porodu.
— Ja… nie wiem, kiedy tylko chcesz. Kochaniutka, musisz chwile odpocząć…
— Dobrze, to ty pójdź po coś, by przenieść szczeniaki. Ja tu poczekam.
Nie chciał jej tu samej zostawiać. Mimo to, ostatecznie, westchnął, pocałował ją w głowę i wybiegł na poszukiwanie czegokolwiek przydatnego. Wrócił szybko z koszykiem. Kiedy wszedł z powrotem, Uszko patrzyła na dzieci i nie potrafił nawet określić, jakie uczucia widzi na jej pysku.
— Co z imionami…
— Nie obchodzą mnie, po prostu… zajmij się nimi dobrze, okey? Obiecujesz mi to?
— Przysięgam Uszaty Niedźwiedziu, przysięgam.
Jej łapy jeszcze się trzęsły, ale dała radę wstać na tyle, by go przytulić. Była taka malutka, młoda, nie mógł uwierzyć, że to jej się przydarzyło. Mamrotała coś w jego sierść, ale nie umiał nawet rozróżnić słów. Objął ją jeszcze mocniej, chcąc przekazać jej całe wsparcie i miłość bez słów.
Wsadził całą czwórkę do koszyka i złamał go za ucho. Szedł powoli, przez moment śledząc Uszko, by upewnić się, że jest w stanie sama iść. Dzieci. Miał kolejne dzieci. Wiedział, na co się decyduje, oczywiście, ale...
Wsadził całą czwórkę do koszyka i złamał go za ucho. Szedł powoli, przez moment śledząc Uszko, by upewnić się, że jest w stanie sama iść. Dzieci. Miał kolejne dzieci. Wiedział, na co się decyduje, oczywiście, ale...
Usłyszał grzmot za sobą i zanim zdążył dotrzeć do kryjówki, lunął deszcz. Mokre futro przykleiło mu się do nosa i musiał powstrzymać się przed potrząśnięciem łbem. To dałoby małym szczeniaczkom pierwsze zawroty głowy.
Bezpiecznie skryty, spojrzał do koszyka. Trzech synów i jedna córka, jak jakieś dziwne deja vu z przeszłości. Trącił nosem jednego z nich, a szczeniak pisnął cicho i odwrócił pyszczek do brata.
— Przynajmniej wszystkie macie inne kolory. Nie będzie problemu z rozpoznaniem — powiedział łagodnie, aby jego głos odwrócił ich uwagę od burzy. Nie był pewien, czy w ogóle mogą ją słyszeć. Spojrzał na rudego.
— Jako jedyna przypominasz kolorem ojca, wiesz? Możesz być moim małym problemem. Ale nie martw się i tak was wszystkich kocham — uśmiechnął się i przeniósł wzrok na brzeg koszyka. Mały pająk próbował dostać się do środka. Jasny delikatnie zepchnął go na ziemi.
— Chyba chciał się do ciebie dostać, wiesz — powiedział do brązowego szczeniaka. — Myślisz, że to znak, Hm? Pajączek to całkiem niezłe imię, co sądzisz Pajączku?
Rozejrzał się wokoło. Siedział pod maleńkim daszkiem, gdzie zwykle stały śmieci dwunożnych. Niewiele tu widział.
— A ty, szarutku? Też powinieneś mieć jakieś ładne, mocne imię, żeby do ciebie pasowało. Co powiesz na Powój? O zobacz, o rośnie tam!
Ślepe szczenię nie odpowiedziało, tylko wtuliło się w nogę Pajączka.
— Jeszcze wy. Czarnulku, nawet nie wiesz, jak bardzo przypominasz mojego brata. Nie mam pojęcia, co się z nim stało, ale chciałbym wierzyć, że żyje. Jak ci się podoba imię Wartki, hm? Nie, Wartki nie. A Potok? Potoczek? Co sądzisz Potoczku. Dla mnie jest bardzo ładne.
Potoczek. Szczenie pozwoliło dotknąć się nosem w odsłonięty brzuszek. Jasny uśmiechnął się nieco mocniej.
Potoczek. Szczenie pozwoliło dotknąć się nosem w odsłonięty brzuszek. Jasny uśmiechnął się nieco mocniej.
— I jeszcze jesteś ty, mała samiczko. Zdradzę ci coś, twoje imię miałem już zdecydowane. Moja kuzynka nazywała się Skoczna Iskra, a twoja… starsza siostrzyczka niegdyś była Iskrzącą Duszą, przed nieprzyjemnym wypadkiem. Tak sobie myślałem, że miło byłoby mieć jeszcze jedną Iskierkę, nie sądzisz.
Iskierka, Potoczek, Pajączek i Powój. Jego dzieci. Miał wiele dni, by przyzwyczaić się do myśli, że znowu będzie musiał się kimś opiekować. Nadal zdawało się to niemożliwe, nawet jeśli przykrył dzieciaki kocykiem i ciągle czuł ich zapach. Były realne. Były tu. Nie miał drogi odwrotu, nawet jeśli by pragnął taką znaleźć.
Kiedy doszedł w okolice domu, jego uścisk na koszyku zacisnął się mocniej. Uniósł łeb wyżej i przygotował się na rozmowę. Pierwszy zauważył go Wojowniczy.
— Hej Jasny — powiedział młody samiec. Nie mógł odpowiedzieć werbalnie, więc tylko zamachał ogonem.
— Co tam masz? — zapytał i Jasny pozwolił mu odsłonić koszyk. Nie musiał czekać długo na reakcję. — O GWIEZDNI TY MASZ DZIECI!
— Może ciut ciszej? — poprosił, chociaż wszyscy w okolicy już wiedzieli. Odłożył koszyk na ziemię.
— SKĄD MASZ DZIECI! JAKIE ONE UROCZE!
— Obudzisz je — powiedział, nawet jak było za późno. Dzieci na nowo zaczęły się ruszać, piszczeć i zwracać na siebie jeszcze większą uwagę. Odsunął się trochę, pozwalając samcowi zajrzeć do środka.
— One są piękne. I cudowne. Ten mnie dotknął! Mogę go nazwać?
— Są już nazwane — wytłumaczył spokojnie.
— Skąd je masz? — zapytał Wojowniczy, nawet nie odrywając wzroku od czterech malutkich kuleczek.
— Urodziłem — zażartował, ale młodzik tylko pokiwał łbem. Potem przyszła fala.
Nie wszyscy przychodzili z wielkimi uśmiechami, jak Wojowniczy, ale patrzyli z zainteresowaniem. Dostał kilka pytań, na które nie chciał odpowiadać. To było jak wyćwiczony rytuał. Uśmiechaj się, śmiej, machaj ogonem, nie odpowiadaj, powtórz.
Plotki szybko się rozniosły, ale udało mu się skryć w legowisku pod pretekstem uśpienia maluchów. Wyjął dzieci z koszyka i położył na stercie koców. Będzie musiał chociaż na jakiś czas przenieść się tu, nie zostawi ich samych. Uważał to za trochę ironiczne, że wnuki jego brata na nowo wyładowały w starym klanie.
— Skąd je wziąłeś? — Mleczna nie silił się na uprzejmości.
— Są moje — odpowiedział, nie podnosząc łba. Były takie malutkie. Takie spokojne. Pewnie szybko to się zmieni, gdy zejdzie z nich szok bycia narodzonym.
— Ukradłeś je komuś?
— Nie ukradłbym szczeniąt, Kochaniutka. Mam ich wystarczająco dużo z tobą i Wojowniczym. —
Mleczna prychnęła. Słyszał jej kroki na twardej posadzce. Stanęła metr za nim, jakby bała się podejść bliżej. Miał na końcu języka słowa zachęty, ale powstrzymał się. To jeszcze nie był ten moment.
— Powiedz mi prawdę Jasny.
— Nie mogę. — Widział zdradę w jej oczach i już chciał zacząć przepraszać. — Obiecałem.
— Obiecałeś wiele rzeczy, na przykład szczerość.
To zabolało, miało zaboleć. Któryś z dzieciaków pisnął i widział, jak ucho Mlecznej poruszyło się.
— Są z rodziny. Tyle mogę ci powiedzieć na teraz. Potem wytłumaczę ci wszystko bardziej. — Nie wyglądała na pewną, ale ostatecznie pokiwała łbem, jakby przegrała walkę i musiała się poddać. — Muszę iść pogadać z liderką.
— Pewnie chcesz, żebym je pilnowała. — Chciał, ale wiedział, że naciskanie jest złym pomysłem.
— Jeśli byś mogła.
— Niech nie zabierze ci to za dużo czasu — zastrzegła. To najlepsze, na co mógł liczyć, więc uśmiechnął się i ruszył do wyjścia.
— Wojowniczy będzie niedługo. Będzie pewnie płakał, ale nie zwracaj uwagi.
— Idź już.
Nie poszło źle, mogło być gorzej. Wiedział, że ostatnimi czasy jego relacja z Mlecznym Okiem była napięta. Każdy zaliczał wzloty i upadki w kontaktach z dzieckiem, zwłaszcza gdy to było już dorosłe. Nic nie było kompletnie zniszczone. Mieli już na tyle dużo okazji, by ustalić, jak bardzo są dla siebie ważni, że Mleczna nie powinna mieć wątpliwości. Wiedziała, że Jasny ją kocha, jak własne, pierworodne dziecko. Pilnował, by zawsze informować ją, jak bardzo dumny jest z niej i jej poczynań. Oczywiście, czasem jego słowa do niej nie dochodziły. Czasem coś im nie wyszło i zamiast miłej rozmowy, kończyło się na kłótni. To było naturalne.
Wiedział, że mimo tej całej maski spokoju i powagi, bardzo łatwo było ją zranić. Nigdy nie udało mu się w pełni naprawić jej samooceny i mogła być naruszona przez każdy drobiazg. Na przykład bolało ją, jak widziała naturalną bliskość, jaka wytworzyła się między nim a Wojowniczym. Była bardziej sykliwa niż zwykle i drażliwa na punkcie swojego pyska. Teraz dodawał jej jeszcze więcej zmartwień wraz z przyjściem szczeniąt. Wierzył w nią, wierzył w nich, że uda im się wszystko wyciągnąć na właściwe tory. Jednak nie mógł tego robić teraz, wszystko po kolei.
Biała Gwiazda wychodziła od medyka. Nie był pewien, czy to dobry pomysł, podchodzić teraz do niej. Nie chciał tego odkładać, żeby doszło do niej więcej plotek.
— Słyszałam, że przyniosłem nam wszystkim pięć niespodzianek — powiedziała.
— Cztery. Chyba że o którymś nie wiem. Ale tak. Przyniosłem ze sobą dzieci.
— Czy… to twoje potomstwo — Biała Gwiazda wydawała się czuć trochę niekomfortowo. To było zrozumiałe, ale pytanie miało sens. Jako lider też wolałby wiedzieć, skąd przybywają mu nowi członkowie.
— Tak — odpowiedział gładko, bo ta część jeszcze nie była kłamstwem. — To, umm… ciut niekomfortowe. Zdarzało mi się spotykać z pewną suką w mieście. Nie planowaliśmy… po prostu tak wyszło. Ona nie chce dzieci ani mieć z nimi cokolwiek wspólnego, więc wziąłem je ze sobą.
Czuł odrobinę wstydu, że tak okłamuje Białą Gwiazdę. Ona zdawała się być naprawdę wspaniałą osobą, ale obietnica była obietnicą. Jeżeli taka będzie wola Uszatego Niedźwiedzia, zabierze ze sobą informacje o dzieciakach do grobu. Już mówienie Mlecznemu Oku było łamaniem zasad, ale to wiedział, że musi zrobić, jeśli nie chce zupełnie stracić szacunku w jej oku.
— Nie oceniam cię Jasne Serce — powiedziała. Zastanawiał się, czy to prawda.
— Dziękuję. — Uśmiechnął się mimo to. — Nie zajmowałem się nigdy takimi maluchami. Gdy dostałem Mleczne Oko pod swoje skrzydła, najgorszy okres miała już za sobą — zażartował. — Można powiedzieć, że idę w twoje ślady tylko wolniej. Masz jakieś porady, od samotnej matki do samotnego ojca?
<Biala Gwiazdo?>
[1656 słów: Jasne Serce otrzymuje 16 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz