19 lipca 2021

Od Jazgotu CD Lucerny

Dzień zapowiadał się zwyczajnie. Powinien się przyzwyczaić, że nie istniało coś takiego jak zwyczajny dzień, bo wszystko kończyło się źle.
Miot Cykuty był niespodzianką dla nich wszystkich, ale Bezgwiezdni umieli szybko przyzwyczajać się do zmian. Miękka tylko przechyliła łeb i życzyła powodzenia. Przeniesiono koce i maluchy zdawały się jakoś funkcjonować.
Jazgot starał się być pomocny, czy Cykuta tego chciał czy nie, więc pilnował kurdupelków, jak miał tylko czas i przyniósł trochę rzeczy z miasta, żeby nie były pozbawione zabawek. Jak już otworzą oczy oczywiście. Lubił robić za niańkę, a nie podejrzewał, że kiedykolwiek będzie mieć własne.
Nie chciał tego przyznawać przed dzieciakami, ale jego ulubieńcem chyba była Lusia. Może to dlatego, że przez długi czas była jedynym szczeniakiem, którego potrafił rozróżnić spośród nich.
Dlatego właśnie, gdy Pokrzywka poinformowała go, że Lusia wciąż nie wróciła, ruszył od razu. Zapach był słaby, ale znał tereny na tyle dobrze, by wiedzieć, gdzie ciekawski szczeniak by się udał.
— Lusia! — krzyknął, nie chcąc wchodzić w głąb wysypiska. Jak zaczną się szukać po jego zakamarkach, to nie znajdą do nocy.
Zamiast odpowiedzi słownej, usłyszał kroczki małego szczeniaczka. Małego szczeniaczka, który nie wyhamował i wpadł na niego.
— Ał — jęknął.
— Przepraszam — powiedziała, potrząsając łebkiem.
— Nie szkodzi, ale Lusia, strasznie długo cię nie było.
— Naprawdę? — zapytała, patrząc na słońce. — O, naprawdę.
— Mhm. Malutka, narobiłaś nam stracha. Następnym razem powiedz komuś, gdzie idziesz, dobrze? Gdybyś wyszła poza nasze tereny, nawet przypadkiem, wiesz, jak ciężko byłoby cię odnaleźć? A co gdybym nie znalazł cię, aż będzie ciemno?
Lusia wyglądała, jak zbity psiak. Przynajmniej wydawało jej być szczerze przykro. Zastanowił się chwile. I tak już było późno, parę minut nikogo nie zbawi. To nie tak, że Cykuta się martwi.
— No dobra, to pokaż mi, co tam budowałaś. — Ależ on był słabym psem.
— Naprawdę? — Oczy suni rozszerzyły się, a ogon zaczął machać na wszystkie strony.
— Naprawdę, naprawdę. Przyszedłem taki kawał drogi, to chyba zasługuje, by zobaczyć twoje dzieło. Chyba że wolisz zachować je w ta…
— Nie, nie, nie! Chodź, oprowadzę cię po wszystkim. — I maluch pognał, zanim Jazgot zdążył się zastanowić, o jakim wszystkim mówił. Truchtał za Lusią, gdy ta zasuwała przez wysypisko.
— To bardzo ładna konstrukcja — powiedział, rozglądając się. Niezupełnie rozumiał, czemu postanowiła zrobić metalowemu psu prowizoryczny pokoik, ale dzieci są dziwne. Wiedział to, sam był bardzo dziwnym dzieckiem.
— Dziękuje — odpowiedziała Lusia, dumnie patrząc na swój plastikowy las.
— Może nauczysz mnie robić takie rzeźby, co? — zapytał, trącając łapą… kwiatka? Drzewo? Nie był pewien, co to miało reprezentować. Usłyszał za sobą, jak mała głośno wciąga powietrze.
— Naprawdę? 
— Pewnie. Ja talentu nie mam, ale ciężką pracą mógłbym nadrobić, prawda?
— Tak pewnie! Ja ci wszystko pokaże!
— Świetnie. — Uśmiechnął się szeroko. — Ale w takim wypadku zawrzyjmy umowę, dobrze? Nie będziesz chodzić na wysypisko beze mnie albo kogoś innego dorosłego.
— Dobrze Jazgot.
Zadowolony, popchnął ją nosem w kierunku wyjścia. Zastanawiał się, czy suczka dotrzyma słowa. Wiedział doskonale, jak bardzo wysypisko ciągnęło. Te szalone przedmioty, niezrozumiałe maszyny i dziwne zapachy. Raj dla każdego, kto miał w sobie chociaż trochę odwagi i ciekawości. Dobrze przynajmniej, że suczka znalazła sobie własne miejsce. Każdy potrzebował swojego ulubionego kąta, gdy spędzało się cały czas z innymi psami w jednym budynku. Jego był cmentarz, jej mogło być wysypisko.
Nie udało się maluszkowi trafić na dobrego ojca. Chyba nikt nie miał wątpliwości, że cykuta jest, delikatnie mówiąc, niezbyt dobrze dobranym rodzicem. Jazgot niepokoił się o dzieciaki, ale widziała, że chociaż czasem Laurency ma na nie oko. Zastanawiał się, czy jest to lepsza, czy gorsza sytuacja, niż ta, w której on się znalazł. Nie kochający cię ojciec kontra brak jakiegokolwiek do wieku nastoletniego.
Najważniejsze było, żeby dzieciaki nauczyły się opierać na bezgwiezdnych. To była jedyna droga, którą widział, więc oni musieli dać im tyle wsparcia i uczucia, ile mogli.
Może poprosi Lusie, żeby zbudowała mu coś do postawienia obok legowiska? Na pewno się ucieszy. Dzieciak miał zaraźliwy uśmiech i jak tylko zaczynała się szczerzyć, Jazgot nie mógł powstrzymać ciepła w sercu. Oby świat za mocno jej nie skrzywdził.
— O czym myślisz? — zapytała samiczka, przechylając swoją małą główkę.
— O zgromadzeniu — skłamał gładko. — Zbliża się wielkimi krokami.
— Co to zgromadzenie — zapytała.
— Taka noc, gdy wszystkie klany…
— O patrz, motylek! 
— Bardzo ładny. Zgro...
— Myślisz, że gdzie leci? Ma ładne skrzydła. W kropki. Podobają mi się — powiedziała, odwracając się do Jazgota ogonem. Otworzył pysk, ale ostatecznie nic nie powiedział. Uśmiechnął się tylko i przewrócił oczami.
— Luśka, do domu, następnym razem możemy poszukać, gdzie siedzą motylki. — Sunia wciąż patrzyła w jego stronę, ale ostatecznie odwróciła się. — Twoje rodzeństwo na pewno się martwi. Jaszczurka pytała się, gdzie jesteś.
— A ty masz rodzeństwo? — zapytała, idąc za nim krok w krok. Czekał, aż zobaczy jakiś ciekawy kamień i znowu się rozproszy. Tymczasowo uwaga była jednak na nim.
— Nie.
— Dlaczego?
Bo nie żyją. Zmarli, zanim otworzyli oczy po raz pierwszy. 
— A nie wiem, tak się złożyło — odpowiedział. — Lubisz swoich braci i siostry? — zapytał, korzystając z tego, że wciąż na niego patrzyła. 
— Pewnie. Ale nie martw się, ciebie też lubię — odpowiedziała. Jazgot zaśmiał się i poczochrał futro na jej łbie.
— Dzięki. 
Szli dalej we względnej ciszy, bo Lusia próbowała złapać konika polnego w swoje łapy. Jazgot obserwował jej zmagania, chociaż w głowie analizował, jak sam podszedłby do zadania. Nie przewidywała jego drogi, to był błąd, ale chociaż dobrze się bawiła. W końcu zwierzątko uciekło jej już zupełnie z pola widzenia.
Lekko zawiedziona wróciła do jego boku.
— Hej Jazgot, a pójdziemy tam? — zapytała, wskazując w kierunku północnej granicy. 
— Pewnie, ale jutro. — Lusia popatrzyła na niego smutnymi oczkami. — Możesz mnie obudzić i z samego rana pójdziemy, gdzie tylko będziesz chciała, okey?
— Nawet przed śniadaniem? — upewniła się.
— Pewnie. Upoluje nam coś po drodze.
Było warto obudzić się nawet przed wschodem słońca, jeśli szczeniak dzięki temu byłby szczęśliwy.
A przynajmniej tak myślał, gdy w nocy nawiedziły go zwyczajowe koszmary i udało mu się ponownie zasnąć dopiero tuż przed pojawieniem się pierwszych promieni. Lusia obudziła go ciągnięciem za ucho, a on podniósł się z legowiska z jękiem. Umowa to umowa.
— Dobra Luśka, co chcesz robić?
<Lusia?>
[Punkty niewpisane]
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz