19 lipca 2021

Od Krzaczastej Łapy CD Konwalijkowego Zagajnika

— Jak się nazywasz?
Były to pierwsze słowa, które wypełzły z pyska Krzaczastej Łapy. Pierwsze od początku patrolu, rzecz jasna; nie można było jednak wykluczyć, że równocześnie pierwsze w stosunku do Pajęczego Odwłoku, który przystanął wpół kroku, nie racząc nawet obdarzyć go spojrzeniem.
Gdyby Krzaczasta Łapa i Konwalijkowy Zagajnik tylko wiedzieli o śmierci Malwowego Ogona, pomyśleliby, że jej duch właśnie jest z nimi, bo powietrze przesycone było jadem żmii, wyszedłszy z pyska ucznia.
— Przepraszam? — powtórzył wojownik, zawieszając nos nad śniegiem.
— Jak się nazywasz?
Gdyby jad żmii był wybuchowy, to iskry błyskające w spojrzeniu Pajęczego Odwłoku właśnie spowodowałyby pożar.
— Nie znasz członków własnego klanu?
— Nie takie było pytanie.
— Panowie-... — próbowała przerwać im Konwalijka.
— Pajęczy Odwłok.
— Czy nazywasz się Pajęcza Gwiazda?
Krzaczastej Łapie odpowiedziała cisza, więc on odpowiedział pozostałym skrzypieniem śniegu pod łapami, kiedy ruszył przed siebie, złośliwie omijając Pajęczego.
— Krzaczasta Łapo? — zagaiła Konwalijka. W jej głosie dało się wyczuć coś zupełnie innego od jadu czy ognia, ale Krzaczasta Łapa był niemal pewien, że te parę nut potrafiłoby wysadzić w powietrze cały obóz Flumine, gdyby tylko chciało. Spędził dwadzieścia cztery księżyce na analizowaniu swojego każdego przeciwnika i — choć trochę mu to zajęło — nauczył się nie przeceniać ich możliwości. — Gdzie-...
— Konwalijkowy Zagajniku — podniósł głos, jakby próbował ją przekrzyczeć, co w teorii było zwykłym brakiem szacunku, ale nie dla Krzaka; ogon Konwalijki za to opadł, jeżąc się na każdą wypowiadaną sylabę ucznia — pójdziesz ze mną?
Zabrzmiało to, jak obnażenie jego dumy. Dwoma osobami, przed którymi Krzaczasta Łapa czuł respekt na tyle wielki, żeby zadawać delikatne, acz szczere pytania, byli kolejno Dyniowa Łapa i Irysowe Serce, o ego większym niż ich poziom IQ. Konwalijkowy Zagajnik jednak w niczym mu nie zawiniła; a skoro Nakrapiana Gwiazda zleciła im patrol, to jest: zadanie w minimum duecie, nie zamierzał działać solo, wykluczając od siebie już i tak zbędnego idiotę.
— Co zrobi Nakrapiana Gwiazda, jeśli się dowie, że uczeń rozkazuje przywódcy patrolu? — syknął Pajęczy Odwłok, pozostając w tyle, kiedy Konwalijka postąpiła krok do przodu, zawahawszy się nad każdym ruchem ciała przed zbliżeniem do Krzaka.
— Jak już wrócisz, to ją zapytaj — bąknął, zawieszając rudy łeb nad śniegiem, żeby przez warstwę lodu wyczuć jakikolwiek zapach wskazany przez wojowniczkę.
Usłyszał prychnięcie i drżenie ziemi w odległości kilku metrów, kiedy Pajęczy Odwłok odskoczył, ruszając w drugą stronę.
— Krzaczasta Łapo, nie powinniśmy go tak zostawiać — jęknęła Konwalijkowy Zagajnik, dołączając się krok w krok z Krzakiem. Nie umknął mu kilkucentymetrowy dystans, jak gdyby wojowniczka tylko czekała na nagły odskok, chwycenie zagrzebanego w śniegu patyka i wciśnięcie mu go w oko.
— Nie zostawiliśmy go — westchnął. — Nie powiedziałem mu, że ma z nami nie iść. Sam sobie poszedł.
— Ale… to… eee… kodeks mówi…
— Złapałem.
Woń zakręcała w stronę Ventus, robiła tam fikołka, tańczyła makarenę w powietrzu i wracała do granic z Flumine, jakby Rumiankowa Łapa i Omszona Łapa nie byli jedynymi ćpunami w tutejszych okolicach.
— To Ventus? — dopytała Konwalijka, momentalnie skupiając się na zadaniu.
Krzak wyprostował się, jakby nabrał zupełnie nowej energii. Konwalijkowy Zagajnik może i buzowała empatią większą, niż chęć Aleksa do życia podczas pisania opowiadania przed wyjazdem, ale jej zadaniowość przypominała mu właśnie to, co respektował w dwóch ważnych osobach jego życia.
Dla Konwalijki klan był najważniejszy. Psy, kodeks, granice. Dla Krzaczastej Łapy najważniejsze były zasady i zadania. Nie były to tak odległe od siebie rzeczy, na jakie wyglądały.
— Oba — potwierdził Krzak, wpatrując się w śnieg przed sobą, jakby ślady zapachowe świeciły neonem, ale tak naprawdę to jego wyobrażenia płatały mi figle na tle białego krajobrazu. — Podejrzewam, że samotnicy musieli znaleźć się także na terenie Ventus, skąd zostali przegonieni. Może jakiś uczeń zapędził się za bardzo podczas pogoni i trafił do nas.
Konwalijkowy Zagajnik pokiwała głową w milczeniu, wpatrując się dokładnie w ten sam, martwy punkt.
— Powinniśmy zawracać?
Barki zesztywniały mu niczym skute lodem. Nie zdążył powiedzieć, że powinni to sprawdzić, bo jego przeczucie płata mu figle — ba, pewnie w końcu ze swoim przeczuciem dałby sobie spokój, w końcu logika i wszystkie znaki na niebie wskazywały na to, że niebezpieczeństwo nie istniało — nim Konwalijkowy Zagajnik pchnęła go w bok, szczerząc zęby.
— Krzaczasta Łapo, uważaj!
To był ten zapach. Ventus. Samotnik. Przeplatane tchórzostwem, uczniowską naiwnością i starym, zwietrzałym zapachem Dwunożnych.
Zapach nie był osobami, lecz osobą. Suczką o rudo-czarnej, podpalanej sierści, szczenięcym spojrzeniu i równie szczenięcym uchem, które opadło razem z kolejnym krokiem intruzki, kiedy Konwalijka instynktownie zasłaniała Wodnego własnym ciałem.
Uniósł brew, ze zdziwieniem zerkając to na Konwalijkowy Zagajnik, to na nieznajomą. Co one, do cholery, obie myślały?
Może jednak nigdy nie nauczył się nie przeceniać swoich przeciwników.
— Co robicie na terenach Ventus?! — fuknęła suczka, rozbieganym spojrzeniem starając się przestraszyć Flumine, ale zaraz na jej nos spadł płatek śniegu i ta potrząsnęła głową, żeby go strzepnąć.
— Zaraz, terenach… co? — wyjąkała Konwalijka, zerkając na Krzaka ukradkiem.
Parsknął niezręcznie śmiechem, bo żadna inna odpowiedź nie przychodziła mu do głowy.
— Ven-tu-su — przeliterowała młoda, marszcząc czarny nos. — Wy też jesteście nowi? Nie wiecie co to klany?
Nowi?
Przybrali układ bojowy, jak dwójka żołnierzy, mimo że nigdy wcześniej nie walczyli u swojego boku. Konwalijkowy Zagajnik czuwała okiem nad nieznajomą suczką, a Krzaczasta Łapa pilnował tyłów, które szybko nabrały wyraźnego już zapachu Wietrznych.
— Spalona Łapo! — biały z psów rzucił w eter. Truchtała przy nim druga, brązowa, a oboje razem wyglądali jak duo ptasiego mleczka.
Większy z Wietrznych, wtapiający się w mleczną barwę śniegu, wystawił zęby w stronę dwójki z Flumine. Krzaczasta Łapa odpowiedział mu tym samym, spinając zad w gotowości do skoku. Przeciwnik wyciągnął łapy do przodu, chcąc rzucić się wprzód, ale brązowa suka złapała go za skórę na karku i docisnęła do ziemi.
— Jaśniejąca Łapo — warknęła — co ja ci mówiłam o rzucaniu się na innych? Brzydki piesek.
— Siostrzyczko — wyjąkał, a uczucia w jego tonie wahały się pomiędzy kompletnym poniżeniem a złością.
— Co ja ci mówiłam o moim imieniu? — oburzyła się.
— Pstrokate Skrzydło, psiakość, duszę się!
Puściła go, ale nerwy ani trochę nie zelżały któremukolwiek z Wodnych.
— Ktoś mi powie, co tutaj się dzieje? — fuknęła Konwalijkowy Zagajnik, omiatając Krzaka ogonem.
— Wybaczcie — westchnęła Pstrokate Skrzydło, potulnie pochylając łeb na znak szacunku. Krzaczek rozdzielił się z drugą wojowniczką, dopiero kiedy poczuł, jak jej mięśnie rozluźniają się pod wpływem znaku nadanego przez wojowniczkę. — Spalona Łapa jest u nas nowa. To dopiero jej drugi patrol przy granicy.
Nowa? zaświtało po raz drugi w myślach Krzaczastej Łapy. Był pewien, że zakręcający zapach Ventusamotników (sprytna nazwa, nie?) nie należał tylko do jednej osoby, ale nie odezwał się choćby słowem. Nie powinno go to obchodzić, dopóki którykolwiek z nich nie postawi łapy na jego posesji. Rozejrzał się jednak po pyskach zebranych i dostrzegł najdziwniejszą mieszaninę emocji, z jaką kiedykolwiek się spotkał — Spalona Łapa wyglądała na przerażoną, Jaśniejąca Łapa na zatroskanego i poniżonego, a Pstrokate Skrzydło usilnie unikała ich spojrzeń, żeby tylko nie zdradzić skrywanego przez wszystkich wojowników Ventusu strachu o ich własną liderkę.
<Konwalijkowy Zagajniku?>
[1117 słów: Krzaczasta Łapa otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia i 3 Punkty Treningu]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz