Jasny zawsze był dumny i wiedział, że będzie dumny z wyborów jego dzieci. Jednocześnie był ojcem. Który ojciec nie chciałby mieć dziecka medyka?
— Czy ja kiedyś mówiłem ci o mojej mentorce? — zapytał.
— Nie, chyba nie…
— Nazywała się Beżowa Koniczyna. Umarła dawno, dawno temu. Była bardzo silna i mądra. Uważała, że każdy powinien wiedzieć co nieco o kwiatkach. Nawet powtarzała, że każdy wojownik powinien raz na jakiś czas pójść do Medyka i posłuchać o roślinach.
— Brzmi miło.
— Była miła. Bardzo ją lubiłem.
Bezowa Koniczyna cudem dożyła jego mianowania, dręczona przez chorobę. Żałował, że nie mógł mieć z nią chociaż ciut więcej czasu, na pewno miałaby jakieś porady, które mogły wyjść tylko z pyska Beżowej.
— Lubienie kwiatków to nic złego. Nie każdy musi być przecież dzikim, dzielnym wojownikiem. Klan potrzebuje wszelkiego rodzaju psów. Może akurat twoim przeznaczeniem nie jest bycie wojownikiem, a medykiem? — Oczka Pajączka aż się rozświetliły.
— Naprawdę? Myślisz, że mogę być medykiem? Ja?
— A czemu nie. To cię interesuje, a ty jesteś mądry i pracowity, na pewno dasz radę.
Patrząc po uśmiechu Pajączka, chyba zrobił coś dobrze. Tymczasowo temat ucichł, ale zbliżał się magiczny szósty księżyc i mianowanie. Jasny rozmawiał o tym trochę z Białą Gwiazdą, ale niewiele. Kiedy Pajączek zapytał, czy może iść z nim na patrol, nawet się nie kłócił. Wcześniej już zabierał pozostałe dzieci, czasem całą grupę. Był sprawny, a sytuacja na tyle spokojna, że nawet się o nie nie bał.
Rozmawiali o wszystkim i o niczym, aż nie doszli do granicy z Bezgwiezdnymi. Tam zauważył znajomy kształt.
— Dzień dobry Bobrze — powiedział Jasny uprzejmie. Spotkał go parę razy, gdy obaj mieli patrol po swoich stronach granicy. Był miłym, młodym samcem.
— Dzień dobry Jasne Serce. Dziś masz ze sobą małego towarzysza — powiedział, wskazując na malucha.
— Dokładnie. Mój syn, Pajączek.
— Czy ty wciąż jesteś szczeniakiem? — zapytał niewinnie. Na szczęście Bóbr nie zdawał się chować urazy.
— U nas jest tylko jedno imię.
— Tłumaczyłem ci to kiedyś — przypomniał Jasny. — Bezgwiezdni…
— A, dobra, dobra, pamiętam — odpowiedział maluch, wciąż radośnie merdając ogonkiem. Jasny wiedział, że wszystkie dzieci mają w sobie jakiś poziom bycie słodkimi, ale jego były lepsze.
— Widzę, że z twoimi oczami już lepiej — zauważył. Ostatnim razem, gdy widział Bobra, były one całe czerwone. Samiec od razu przyznał, że je sobie podrażnił. Ta jego szczerość kiedyś miała go zgubić, Jasny był tego pewien. Pies już na początku, przy pierwszym spotkaniu powiedział, że chociaż jest dla niego uprzejmy, to mu nie ufa. Jasne Serce czuł to samo, ale wiedział, że takich rzeczy się nie wypowiada na głos.
— Tak, na szczęście. Medyk się tym zajął.
— Ten mój malec może sam zostanie uczniem Medyka — powiedział Jasny, nie mogąc się powstrzymać.
— Gratulacje — odpowiedział Bezgwiezdny. Jasny uznał, że to dość pogadanek, bo Pajączek wyglądał na lekko zażenowanego. Pożegnali się i, jak już odeszli kawałek od granicy, Pajączek się odezwał.
— Lisi Wrzask mnie nie chce.
— Słucham. — Jasny aż się zatrzymał. — Jak to cię nie chce?
— Podsłuchałem, jak rozmawiał z Ciemnym Kłem, że nie chce mieć żadnych uczniów.
— Skarbeńku, nie słuchaj go. Lisek bywa wrednym ch… chrabąszczem, ale każdy medyk ma w końcu mieć ucznia. Jeśli Gwiezdni powiedzą tak, to ty nim zostaniesz. A coś czuje, że chcą. Będziesz najbardziej wojowniczym medykiem, jakiego widział świat!
<Pajęcza Łapo?>
[526 słów: Jasne Serce otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia, Bóbr zostaje wyleczony]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz