Miał wrażenie, że Płomyk kłamie. Zabolało go trochę serce. Myślał, że się przyjaźnili? Płomienny przecież wiedział, że Jasny go zdradzi? Czy i tak mu nie ufał? Pewnie znów się zapędził i zaczął sobie coś wyobrażać. Mimo to postarał się uśmiechnąć. Może rzeczywiście to nie był on. Ta myśl powinna przynosić mu komfort, ale nie potrafił się nawet do tego zmusić.
— No dobra partnerze, będziemy mieć wspólną zbrodnię. Nikt nie widział mordercy, nikt nie słyszał, bo inaczej byłby już znaleziony. Jest szansa, że zostawił po sobie zapach. Potrzebujemy przekonać klan, że nasz kozioł ofiarny jest na tyle niebezpieczny, by to zrobić, a jednocześnie sfałszować dowody jej winy.
— Jej?
— Tak, wrobimy w to Oszroniony Pysk.
Samica była niestabilna, wredna i pozbawiona jakiejkolwiek bliskiej rodziny. Jej rodzeństwo zmarło w czasie epidemii, nie posiadała partnera ani rodzeństwa. Nikt nie będzie tęsknić.
Nie mógł powiedzieć, że był całkowicie pozbawiony wątpliwości, ale na to nie miał zbyt wiele czasu. Każdy dzień zbliżał ich do nieuniknionego. Bezgwiezdni przecież nie odpuszczą.
Jakiekolwiek działania musiały jednak poczekać, bo przyszło do niego nowe zadanie — rodzicielstwo. Jasny prawie przestał widywać się z Płomiennym, zbyt zajęty pilnowaniem czterech maluszków. NIby takie drobne, spokojne, a wystarczyło na minutę któregoś spuścić z oka i już miało się problem. Nie pamiętał, by on był taki ruchliwy w ich wieku.
Nie mógł powiedzieć, że był całkowicie pozbawiony wątpliwości, ale na to nie miał zbyt wiele czasu. Każdy dzień zbliżał ich do nieuniknionego. Bezgwiezdni przecież nie odpuszczą.
Jakiekolwiek działania musiały jednak poczekać, bo przyszło do niego nowe zadanie — rodzicielstwo. Jasny prawie przestał widywać się z Płomiennym, zbyt zajęty pilnowaniem czterech maluszków. NIby takie drobne, spokojne, a wystarczyło na minutę któregoś spuścić z oka i już miało się problem. Nie pamiętał, by on był taki ruchliwy w ich wieku.
Udał się po mięso do pokoju głównego, gdy spotkał po drodze Płomienny Krzew. Czy on stał się jeszcze wyższy? Jakim sposobem. Jasne Serce uśmiechnął się promiennie. Nie minęło wiele czasu, ale stęsknił się za tym ponurym pyszczkiem.
— Płomyczku! Ty jeszcze nie widziałeś moich maluchów, prawda? Chodź, przedstawię ci je. No chodź Mordko, chodź. Przeżyjesz parę minut w towarzystwie dzieci!
Najbardziej zaskakujące było to, że Płomienny naprawdę za nim poszedł. Niechętnie i powoli, ale wspinał się po schodach do żłobka. Zazwyczaj gdzieś tu siedziała jeszcze Fiołek ze swoją dwójką, ale teraz zniknęła. Jasny preferował takie chwile. Lubił młodą samiczkę, ale wolał przebywać tu tylko ze swoją rodziną.
Najbardziej zaskakujące było to, że Płomienny naprawdę za nim poszedł. Niechętnie i powoli, ale wspinał się po schodach do żłobka. Zazwyczaj gdzieś tu siedziała jeszcze Fiołek ze swoją dwójką, ale teraz zniknęła. Jasny preferował takie chwile. Lubił młodą samiczkę, ale wolał przebywać tu tylko ze swoją rodziną.
Potoczek siłował się z Pajączkiem. Powój siedział z boku, marząc łapą po zakurzonej podłodze, a Iskierka podbiegła do niego od razu, jak tylko przeszedł przez próg.
— Cześć tato — powiedziała, a on pochylił się, by dotknąć ją nosem w czubek głowy. Jego dwaj bardziej energiczni synowie byli tuż za nią, wpadając jeden na drugiego, by sprawdzić, który pierwszy tu dobiegnie. Tylko Powój został z tyłu. Jasny skinął na niego głową, żeby podszedł bliżej.
— Kto to? — zapytał Potoczek, już mierząc Płomiennego wzrokiem. Zapewne myślał, czy uda mu się namówić starszego samca do pojedynków, nie był pewien czy to taki dobry pomysł.
— Płomienny Krzewie, to moje dzieci. Potoczek, Pajączek, Powój i Iskierka. Dzieci to jest… — zawahał się, a do jego głowy wpadł bardzo zły pomysł. — Wujek Płomienny.
— Nie mówiłeś, że mamy wujka! — zwołał Pajączek. — Chcesz się z nami pobić? — Płomyk wydał z siebie dźwięk, który niezupełnie był warknięciem, ale też nie był przyzwoleniem. Jasny wyciągnął łapę, żeby powstrzymać go przed podejściem bliżej.
— Hej, hej, a co ja mówiłem o dotykaniu innych psów.
— Tylko jeśli powiedzą, że możesz — podsunęła Iskierka.
— Zapytałem przecież.
— A on nie powiedział tak.
— Ale nie powiedział też nie! — Jasny zaśmiał się na to i poczochrał mu sierść na łbie.
— Kto wygrał ostatnim razem? — zapytał. Oba maluchy upierały się, że to on był zwycięską. Jasny uśmiechnął się szeroko. Obiecał, że jak będzie miał chwile, to pokaże im obu, jak się walczy.
Zapomniał, jak przyjemna jest zabawa ze szczeniakami. Iskierka i Powój raczej nie byli zainteresowani w udawanych bijatykach, ale pozostała dwójka zdecydowanie za nich nadrabiała.
Chłopcy odbiegli, a Iskierka posłusznie poszła za nimi szukać skarbów, do pokazania Płomiennemu. Był pewien, że Płomiennego nie obchodzą żadne ich skarby, jak również, że same przedmioty były bezwartościowe, ale dzieci znalazły zajęcie. Przeglądały góry starych przedmiotów, które miały służyć im za zabawki.
Chłopcy odbiegli, a Iskierka posłusznie poszła za nimi szukać skarbów, do pokazania Płomiennemu. Był pewien, że Płomiennego nie obchodzą żadne ich skarby, jak również, że same przedmioty były bezwartościowe, ale dzieci znalazły zajęcie. Przeglądały góry starych przedmiotów, które miały służyć im za zabawki.
— Hej Skarbuńku — zwrócił się do Powoja. — Przypilnujesz, żeby za bardzo nie nabałaganili? — zapytał.
— I tak ich nie powstrzymał — westchnął. Jasny popchnął go lekko do przodu. Samczyk niechętnie, ale podszedł do rodzeństwa.
Patrzył, jak cała czwórka stoi obok siebie i rozmawia. Czuł, jak jego serce rośnie o dwa rozmiary. Przysiadł koło Płomiennego. Samiec nie warknął na niego od razu, może dlatego nie zarejestrował, obok kogo się znajduje. Trącił go barkiem, chcąc zwrócić na siebie uwagę. A potem doszło do niego, że to jest Płomienny Krzew. Płomienny Krzew. Dotyk. Złe połączenie. Odsunął się, zanim samiec jeszcze zdążył warknąć.
— Przepraszam, zapomniałem się. No dobra, co sądzisz o maluchach? — zapytał.
—… istnieją — odpowiedział Płomyk, a Jasny prychnął śmiechem.
— Tak, nie da się zaprzeczyć. Lubię je. Pewnie dlatego, że są moje, ale naprawdę je lubię.
Płomienny nie miał na to odpowiedzi. Mruknął coś tylko, ale jego milczenie nigdy tak naprawdę nie przeszkadzało Jasnemu. Opowiedział mu o tym, jak musiał zaprowadzić ostatnio Potoczka do medyka, bo podrażnił sobie oczka. O tym, jak ostatnio Iskierka utknęła pomiędzy szafkami, bo chciała szybciej przejść. O tym, jak Pajączek próbował gonić mysz i przez to przewrócił Powoja. Były jeszcze malutkie, a już miały talent do kłopotów.
Płomienny nie miał na to odpowiedzi. Mruknął coś tylko, ale jego milczenie nigdy tak naprawdę nie przeszkadzało Jasnemu. Opowiedział mu o tym, jak musiał zaprowadzić ostatnio Potoczka do medyka, bo podrażnił sobie oczka. O tym, jak ostatnio Iskierka utknęła pomiędzy szafkami, bo chciała szybciej przejść. O tym, jak Pajączek próbował gonić mysz i przez to przewrócił Powoja. Były jeszcze malutkie, a już miały talent do kłopotów.
— Proszę, to dla ciebie wujku — powiedział Pajączek, stojąc dumnie z przodu ich niewielkiej grupy. Długo debatowali, ale ostatecznie zdecydowali się przekazać piękny prezent. Czerwoną puszkę.
— Nazywa się Spleśniały Kamień. Przypomina nam ciebie! — zawołał radośnie Potoczek. Jasny zaczął kasłać, ukrywając swój śmiech. Płomyk patrzył na prezent ze zmrużonymi oczami, jakby czekał, aż ten go zaatakuje.
— Dziękuje — powiedział w końcu i brzmiało to jak najmniej szczere podziękowanie na świecie. Jasny i tak uśmiechnął się do niego promiennie.
— Jestem z ciebie dumny — powiedział cicho, by maluchy nie usłyszały.
— Oszroniony Pysk chciała nam ją zabrać — powiedziała Iskierka. To brzmiało niepokojąco.
— Kiedy tu była? — zapytał.
— Zanim ty wróciłeś. Chciała zabrać nam rzeczy, bo mówiła, że u niej będą wyglądać lepiej. Ale potem się wkurzyła i warknęła i sobie poszła — powiedział radośnie Potoczek. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak poważna to mogła być sytuacja. Oszroniona wparowała do żłobka i chciała zabrać rzeczy szczeniakom, kto tak robi.
Z drugiej strony, jakaś część jego umysłu przypominała mu, że wszystko perfekcyjnie się składało. Fiołek wróciła i od razu poprosił ją, by posiedziała z jego dzieciakami. Patrzyła podejrzanie na Płomiennego, ale nie skomentowała jego obecności. Jasny opuścił swojego… przyjaciela? Znajomego? Swojego kogoś, a następnie pobiegł szukać samicy. Kręciła się w okolicy wejścia do budynku. Los naprawdę musiał go kochać.
— Czemu zaatakowałaś moje dzieci? — zapytał. Gdzieś tu kręciły się psy. Podejdą, jeśli zacznie być interesująco.
— Nic nie zrobiłam twoim dzieciom, odwal się — odpowiedziała i spróbowała odejść, ale zastawił jej drogę. Była większa, ale ignorowała patrole od dawna, zdążyła się zapuścić.
— Czemu chciałaś skrzywdzić dzieciaki.
— Nie wiem, o co ci chodzi.
— Nie uciekniesz ode mnie.
— Odwal się.
— Powiedz mi, czemu…
Skoczyła na niego. Na to właśnie czekał. Co jak co, ale bójka zawsze przyciągała uwagę.
Spróbowała uderzyć go łapą, ale Jasny odskoczył. Nawet nie myśląc wiele, kopnął ją jedną z tylnych łap. Samica syknęła i spróbowała odpowiedzieć, tylko po to, by zaplątać się o własne łapy. Nie tak to miało wyglądać. Na jego szczęście, samica wyszczerzyła kły, Wiedział, że wygląda na agresorkę. On starał się zachować spokój i trafił prosto w jej brzuch, jeszcze raz, odpychając od siebie. Musiało wyglądać, że się broni, nawet jeśli jej naprawdę to nie szło. Ledwo drapnął ją pazurami tym razem. Szczęście się jednak odwróciło i gdy jego kły nawet nie dały rady jej drasnąć, poczuł ostre pazury na swoim boku. Nie zdążył nawet odskoczyć. Popłynęła jego pierwsza krew.
Potem najwyraźniej oboje zaczęli odczuwać zmęczenie, ciosy nie lądowały, do momentu, aż nie udało mu się wbić pazurów w jej poduszkę łapy. Wiedział, że to niewielki uraz, ale zdecydowanie bolesny. Samica syknęła i na chwile była na tyle rozproszona, że dał radę jej uniknąć. Zaraz jednak poradziła sobie lepiej. Ciepła krew spłynęła po jego karku.
Stali naprzeciw siebie, oboje dysząc, już ciężko. Wtedy usłyszał za sobą znajome warknięcie.
Stali naprzeciw siebie, oboje dysząc, już ciężko. Wtedy usłyszał za sobą znajome warknięcie.
— Hej Płomy...ienny Krzewie — powiedział, przypominając sobie, że nie są sami. Jego bliska znajomość z samcem sprawiała, że był obiektem plotek. Teraz potrzebował, by wszyscy patrzyli na niego i widzieli ofiarę sytuacji. Nie mógł pozwolić, by jego plan rozpadł się przez kilka niepotrzebnych kroków.
Płomienny warknął jeszcze raz. Chciał się odwrócić, by zobaczyć, na kogo skierował swoje mordercze, ale bardzo ładne, spojrzenie, ale spuszczanie wzroku z Oszronionego Pyska było złym pomysłem.
— Przykro mi, jeśli zburzyliśmy twój spokój. Wasz spokój tak właściwie. — Wskazał łbem na psy, obserwujące sytuacje. — Musieliśmy rozwiązać sprzeczkę.
— Oskarżyłeś mnie o…
— Zaatakowałaś moje dziecko!
To jedno kłamstwo było gorzkie na jego języku. Wiedział, że było konieczne. Poczekał, aż samica w końcu zorientowała się, w jakiej sytuacji się znajduje. Postawiła uszy i wyprostowała się. Dopiero wtedy sam zmienił pozycje, uśmiechnął się uprzejmie i potrząsnął futrem. Wiedział, że dzięki temu krew jeszcze bardziej zaplami jego białe futro. Nie czuł się nawet porządnie ranny, ale Oszroniona dobrze trafiła — płytkie, ale krwawienie było spore.
— Opanuj swoją agresję następnym razem — powiedział. — I nie wyżywaj się na dzieciach.
Samica warknęła. Jasny odwrócił się do niej tyłem i zaczął odchodzić. Inne psy też straciły zainteresowanie po ich małej sprzeczce. Najważniejsze, by zasiać ziarno zwątpienia. Psy już nie przepadały za Oszronioną, a raczej lubiły Jasnego. Starał się być miły, miał dzieci i żadnego powodu, by kogoś krzywdzić. Usłyszał, że Lisek już ciągnie samice za sobą. Niechętny, ale gotowy wypełniać swoje zadanie.
— Teraz musisz zachowywać się jak wzorowy wojownik — mruknął, gdy przechodził obok Płomyka. — Oszroniona musi zachować tytuł najbardziej niestabilnego psa w klanie.
<Płomienny Krzewie?>
[1529 słów: Jasne Serce otrzymuje 15 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz