Świat raz po razie udowadniał mu, że nie warto być miłym. A Jazgot był głupi. Jazgot był po prostu durny i zamiast zostawić psa w spokoju, postanowił mu pomóc i wejść na tereny klanu, który nie ma powodu go nie załatwić.
Przynajmniej Krzemienny Pazur nie był taki zły. Trochę sykliwy, ale bronił go przed pobratymcami. Bronił go przed Szramą i to zabolało najbardziej. Najpierw odeszła bez pożegnania tak jak Klem. Potem nawet się do niego nie odezwała. Nie, żeby musiała, ale wyobrażał sobie bzdurnie, że znaczył dla niej ciut więcej. Była przy nim od momentu narodzin. Patrzyła, jak dorasta. Zajmowała się nim do cholery, znała go przecież, a teraz zachowywała się, jakby był pierwszym lepszym intruzem. Czy naprawdę myślała, że wpadłby tu, by ich szpiegować? Tak mało mu ufała?
Nie wyrywał się. Nie było powodu. Znajdował się na cudzych terenach i był otoczony przez wrogo nastawione psy. Czy miał tu jakichkolwiek sojuszników? Na pewno mógł wykluczyć z listy Szramę. Manaci Olbrzym zawsze był dla niego bardzo miły. Może Kaczy Plusk się za nim wstawi. Na niewiele więcej mógł liczyć, ale Krzemienny Pazur był dziką kartą. Liczył trochę, że samiec mimo wszystko się za nim wstawi.
Bryzowa naprawdę przypominała Miękką z wyglądu. Nawet gdyby chciały, nie mogłyby ukryć swojego pokrewieństwa. Liderka rzadko mówiła o swojej przeszłości w Ventusie. Tylko, gdy była bezpośrednio zapytana i akurat miała dobry dzień. Zdecydował się nie podnosić tego tematu, na niewiele może mu się zdać. Wszedł do pomieszczenia, mijając po drodze sale medyka. Zastanawiał się, czy udało się zmyć plamy krwi Płomiennego Zachodu. Zapewne nie powinien się nad tym zastanawiać. Zostali w pomieszczeniu w czwórkę: on, Krzemienny Pazur, liderka i ruda suka. Gdzieś z tyłu głowy, pojawiła mu się myśl, że może byłby w stanie ich pokonać. Nie mógł być tego pewien, ale pycha czasem przez niego przemawiała. Nie teraz na to czas, teraz trzeba było się skupić. Uśmiechnął się uprzejmie do liderki.
— Czemu tu jesteś, szpiegu? — zapytała. Powstrzymał się przed skrzywieniem. Nie lubił jej głosu, brzmiał za bardzo jak skrzypienie podłogi w kościele.
— Nie jestem szpiegiem. Nazywam się Jazgot. Przyszedłem tutaj przypadkiem. Chciałem nazbierać trochę ziół, ale po drodze wpadłem na jednego z waszych wojowników. Był ranny. Postanowiłem mu pomóc, a potem…
— A potem pozwiedzać tereny innego klanu? — przerwała mu.
— Nie, a potem zawrócić. — Bryzowa aż cała się nastroszyła.
— Jesteś chyba idiota, że myślisz, ze ci uwierzę! Taki wypłosz jak ty nie przynosi nic dobrego — warknęła. — Chcesz ukraść naszych nowych rekrutów, co? Po moim trupie — wycedziła przez zęby. Jazgot poczuł się jak na zgromadzeniu. Znowu czuł na sobie spojrzenia milczących obserwatorów, a Bryzowa odgrywała rolę Malwowego Ogonu, tylko miała większą władzę.
— W żadnym wypadku, nie chcę nikogo kraść. Jestem tylko zwykłym wojownikiem, który…
— Nie przerywaj mi — warknął. Nie przerwałem ci, przemknęło mu przez myśl, ale ugryzł się w język, zanim powiedział coś niepotrzebnie. Miękka mówiła, że słowa mają moc. Trzeba pilnować, co się mówi i jak się mówi.
To była liderka. Niezaprzeczalnie szalona i równie niezaprzeczalnie niebezpieczna, ale posiadająca tu pełnię władzy. Jakiekolwiek plany, które łączyły się z poproszeniem o dobre słowo od członków jej klanu, odsunął w niepamięć. Przecież zdanie innych psów z Ventusu nie będzie jej obchodzić. Wyglądało na to, że już zafiksowała się na idei, że Jazgot chce zabrać jej “rekrutów”.
— Przyszedłeś tutaj i myślałeś, że możesz wpaść i paradować po naszych ziemiach? Czy ktoś ci pomógł się tu dostać? — Spojrzała nad jego łbem, pewnie na Krzemiennego.
— Nie, nikt mi nie pomagał, nie było w czym — powiedział. Nie chciał, by Krzemyk miał przez niego jakieś kłopoty, skoro tylko znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie.
— Nadal to utrzymujesz? Pewnie twój klan przestraszył się naszej potęgi i wysłał cię, żeby nas osłabić! — niemal zaśmiał się na tę myśl. Żeby Miękka wysłała kogokolwiek, by zrobił cokolwiek, za dużo aktywności jak na nią.
— Bezgwiezdni pozostają na uboczu, nie chcą mieć nic wspólnego z sytuacją w klanach — odpowiedział spokojnie. — Ja tylko udawałem się na dworzec…
— Przestań mi kłamać — syknęła.
To nie była Miękka. Mogły być siostrami, ale tam, gdzie na jedną działały logiczne argumenty, tam druga zdawała się być na nie całkowicie głucha. Nie mógł narazić Bezgwiezdnych. On nie jest istotny, byle Ventus nie wyżył się na jego klanie. Wierzył, że Bryzowa byłaby do tego zdolna. Potrzebował szybko wymyślić coś, co spodoba jej się bardziej niż prawdziwy powód.
— Tak naprawdę przyszedłem, bo zakochałem się w Krzemyku — przynajmniej to zaskoczyło samice. Nie odważył się spojrzeć na Krzemiennego Pazura. — Zobaczyłem go na zgromadzeniu kilka księżyców temu. I… starałem się zapomnieć, naprawdę. Bardzo się starałem, ale nie mogłem. Wiedziałem, że Krzemyk pewnie nawet nie zdaje sobie sprawy z mojego istnienia. To było desperackie, ale wiedziałem, że muszę chociaż spróbować. Dlatego wymyśliłem ten powód, że muszę poszukać ziół. Nie spodziewałem się, że spotkam go tak szybko. Na dodatek, gdy starałem się pomóc innemu psu. — Spojrzał na Bryzową swoimi wielkimi oczami. Liczył, że wygląda szczerze, jak głupi młodzik, który skierował swoje uczucia w niewłaściwą stronę. Głupi, niegroźny młodzik. — Przepraszam, że wprowadziłem tyle zamieszania po prostu… po prostu nie mogłem się już dłużej opierać.
<Krzemienny Pazurze?>
[833 słów, Jazgot otrzymuje 8 punktów doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz