Trening z Drzazgą zakończył szybciej, niż powinien. Samica nie była na to zła, ale Jazgot i tak przeprosił ją wielokrotnie. Polowali na szczury, bo te małe gnojki były znacznie sprytniejsze i zwinniejsze, niż się wydawało. Jeden nawet prawie podrapał Drzazgę w pysk, ale samicy udało się odpowiednio szybko odskoczyć. Był z niej dumny.
Miał wrażenie, że nagle stała się znacznie lepsza, niż kiedyś. Jakby ominął jakiś okres, ale może to był tylko wynik dorastania. Była odpowiednio zwinna, by dorwać gryzonia. Jazgot pozwolił jej zjeść zwierzynę od razu, zamiast nosić do kupy w blokowisku. Zasługiwała na to.
W ogóle miało go nie być na tym patrolu, ale nie mógł powiedzieć nie Rudzikowi. Młody samiec i tak coraz rzadziej z nim rozmawiał, więc korzystał z każdej szansy utrzymywania pozytywnych relacji. Teraz trafił do Medyka, więc Jazgot przejął jego obowiązki. Rozstał się z Ostrokrzewem przy granicy z Tenebrisem. Szybciej mogli okrążyć teren, a Jazgot wiedział, że jakby co sobie poradzi.
Spodziewał się zbłąkanych kundli, spodziewał się nawet Mordercy, nadchodzącego z ciemnością. Spodziewał się, wielu rzeczy, ale nie Nieuchwytki. Patrzył się na nią jak na ducha. To nie tak, że całkiem zapomniał, ale po prostu nie zdarzało mu się pamiętać.
— Była epidemia — odpowiedział spokojnie, powoli. Epidemia. To jeszcze przed śmiercią Szyszki, niedługo po odejściu Klema. Niemal jak w innym życiu. To było, zanim znał prawdę o matce. — Musiałem zbierać zioła, by mój klan miał czym się leczyć. Spędziłem na tym całe księżyce.
— A potem?
A potem była matka i prędzej zjadłby cykutę, niż zaczął opowiadać jej o tym w tym momencie. Miał za dużo na głowie. Za dużo myśli, za dużo problemów i zdecydowanie za dużo win, by teraz pozwalać sobie na martwienie się nią.
Nieuchwytka nie była jego odpowiedzialnością. Drzazga była. Lusia. Bezgwiezdni. Był już dorosłym psem, prawie tak starym jak Kasztan, gdy ten go przygarnął.
A świat był trudny. Był skomplikowany, ponury i trudny, a on chciał zapewnić swojej rodzinie jak najlepsze życie. Nie mógł martwić się o każdego dawnego znajomego, o każdego psa, którego spotkał na swojej drodze.
— Potem były inne rzeczy. Ważniejsze. Uznałem, że skoro do tej pory się nie spotkaliśmy, prawdopodobnie nie żyjesz. Nie planowałem wchodzić na tereny Ventusu, tylko po to, by się o tym przekonać. Mieliśmy dostatecznie dużo problemów, nawet bez kolejnych zepsutych kontaktów z innym klanem.
— Ale Jazgot — brzmiała tak smutno, ale niemal nie słuchał jej słów. Czuł, jakby mówiła do innego Jazgota. Tego zagubionego szczeniak, którego widziała na zgromadzeniu i którego on zostawił dawno za sobą.
— Nieuchwytko — przerwał jej, jego głos poważny i zimny. — Znaliśmy się trzy księżyce, gdy byliśmy szczeniakami. Minęło ich prawie trzydzieści. Nie jesteśmy i nie byliśmy przyjaciółmi, tylko dziećmi, które nie miały z kim pogadać. Przykro mi, ale nie znasz mnie, a ja nie znam ciebie. Pomogę ci, jeśli czegoś ode mnie potrzebujesz i tyle mogę ci obiecać.
Czuł się jak gnój, łamiąc jej tak serce, ale nie mógł też kłamać. Znajomość z Nieuchwytką była krótka i przyjemna, ale dla niego została w przeszłości. Teraz musiał patrzeć przed siebie, a nie za i szukać kolejnych powodów, dla których był złym psem. Ich miał aż nadto.
<Żałobna Pieśni?>
[514 słów: Jazgot otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia, a Drzazga 2 Punkty Treningu, Rudzik zostaje wyleczony]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz