24 sierpnia 2021

Od Kolorowego Wiatru CD Koniczynki

— Kolorowy Wietrze, zostałaś przydzielona do porannego patrolu razem z Orlim Klifem i Deszczowym Podmuchem. — Usłyszałam surowy głos Sowiego Pazura. — I przestań przesiadywać tyle u Szarej Skały, poradzi sobie w pracy doskonale bez twojego towarzystwa. Przyjęliśmy cię jako wojowniczkę, nie medyczkę — dodał, nim zdążyłam odpowiedzieć.
— Każdy zasługuje na odrobinę towarzystwa, Sowi Pazurze. Wypełniam swoje obowiązki od razu, kiedy je otrzymam. O ile mnie pamięć nie myli, przesiadywanie z klanowym medykiem nie jest łamaniem kodeksu — odparłam łagodnie, podnosząc się.
Nie odpowiedział. Łypnął na mnie nieszczególnie przyjemnym wzrokiem i oddalił się. Nie miałam mu za złe, że nie darzył mnie sympatią. Niemalże do samego końca był przeciwny przyjęciu mnie do klanu. Wiedziałam, że jedyne, co może mu pomóc zaakceptować moją obecność to czas i moje starania, by nie przynieść Płomiennym kłopotów.
Na początku miałam trudności z reagowaniem na nowe imię. Latami byłam przecież nazywana Autumn. Przestawienie się z dnia na dzień nie było czymś oczywistym. I wcale nie chodziło tu o jakiś bunt lub usilną potrzebę zachowania tego miana. Wszak obiecałam dostosować się do wszystkich klanowych tradycji i zwyczajów. W miarę możliwości przestrzegałam także prośby nierozpowiadania o swoim prawdziwym pochodzeniu i życiu poza klanem. Nie było to mile widziane pośród innych Wojowników, tak utrzymywał zastępca. Starałam się pamiętać o reagowaniu na Kolorowy Wiatr. Kiedy minął pierwszy księżyc mojej obecności na tych terenach, robiłam już to odruchowo. Przyzwyczaiłam się.
Większość klanu reagowała na mnie neutralnie. Sowi Pazur jednak zdawał się żywić uraz do mojej osoby, często niesłusznie się mnie czepiając. Byłam wyrozumiała. Wiedziałam, że potrzebował chwili, aby to przetrawić. Niestety moja przyjaźń z Peterem nieszczególnie tu pomagała. Nie rozmawiałam ze starym przyjacielem o reagowaniu na tę Szarą Skałę dla świętego spokoju, bo doskonale wiedziałam, że jest zbyt uparty, żeby posłuchać. Miałam wrażenie, że to dodawało oliwy do ognia najbardziej. Zastępca stosunkowo często pojawiał się w jego otoczeniu, chyba tylko po to, żeby zdenerwować się za niereagowanie na klanowe miano. Mi się obrywało przy okazji, w końcu jak słusznie zauważył, przesiadywałam z przyjacielem stosunkowo często.
Wojowniczką najlepszą nie byłam, co także drażniło samca. Wiedza medyczna była przeze mnie znacznie szybciej przyswajana, potrafiłam rozróżnić poszczególne rośliny i wiedziałam, do czego ich użyć, aby komuś pomóc. Nie mogłam jednak jej wykorzystywać, bo było to źle postrzegane. To także uważam za głupotę. Na ogół nie wychylam się z takim, a nie innym zainteresowaniem, odprowadzałam raczej potrzebujących do Petera, ewentualnie to jemu podawałam konkretne zioła, jeśli przypadek był nagły i potrzebował szybkiej pomocy. Wiedziałam jednak, że jeśli będzie potrzeba pomóc rannemu, nie zatrzyma mnie żaden kodeks ani funkcja Wojowniczki. Ani Sowi Pazur z marzeniem pozbycia się mnie z klanu.
Patrol przebiegł raczej spokojnie, poza drobnym zgrzytem między dwójką wojowników, z którymi zostałam przydzielona. Przyznam szczerze, że nie spodziewałam się ze strony Orliego tak dużej arogancji w stosunku do Deszczowego. Z drugiej strony, miałam przecież styczność z dużo gorszą, w dodatku wychodzącą bezpośrednio od moich dzieci. I to doświadczenie pozwoliło mi złagodzić sytuację na tyle, by resztę obchodów granic dokończyć w miłej atmosferze.
Patrol dobiegał końca, kiedy zdało mi się, że usłyszałam pisk. Poinformowałam towarzyszy, aby się nie zatrzymywali i pobiegłam sprawdzić, czy aby na pewno mi się nie przesłyszało. I słusznie, ponieważ moim oczom ukazała się scena lisa szarpiącego szczeniakiem. Adrenalina podskoczyła i nie zastanawiałam się nawet, doskoczyłam do drapieżnika. Nie miał zamiaru oddać swojej ofiary tak łatwo. Liczył się czas, każda sekunda gonitwy i walki odbierała dziecku szansę na przetrwanie. W końcu jednak odpuścił i poraniony odbiegł w kierunku jeziora. Chwyciłam nieprzytomne szczenię za kark i pognałam z nim czym prędzej do Petera, modląc się o wystarczający zapas ziół. Łańcuchy tańczyły jak szalone, ale ten znienawidzony, irytujący dźwięk nie był wystarczającym powodem do zwolnienia biegu.
Sznaucer na szczęście wiedział, co robić. Widząc moje spojrzenie, zabrał się natychmiast do pomagania szczeniakowi, a ja — do pomagania jemu.
— Skąd masz dziecko? Podaj mi liście dębu.
Przeleciałam wzrokiem wszystkie nasze zasoby, aby w końcu odnaleźć odpowiedni. Na szczęście klan miał zrobione jakieś zapasy.
— Była trochę za granicami, ale nikogo nie było w pobliżu. Lis się za nią zabrał. Przeżuć?
— Sama w takie upały? Ciekawe gdzie zginęła jej matka. Przeżuj.
Zanim kontynuowałam dyskusję, przeżułam liście, jak prosił.
— Trzeba będzie przeszukać okolice. Lepiej pod wieczór. I zawiadomić Rzepakową lub Sowiego…
— Powiadomić Sowiego o czym? — Wspomniany samiec pojawił się jak na zawołanie.
Czasami zdawało mi się, że mieszkał przy legowisku medyków, żeby tylko poopierniczać Petera, jak tylko usłyszy okazję. Magazyn był przecież całkiem spory.
— O znalezionym szczenięciu. Delikatnie rannym. Samym w okolicy. Wyraźnie wycieńczonym. Zaatakowanym przez lisa. Musiała sporo przejść. — Spojrzałam czule na małą.
— Czy to jest twój powód wcześniejszego powrotu z patrolu?
— Owszem. Jedenaste: Wojownik nie może zaniedbać lub zostawić szczeniaka, który jest poraniony lub w niebezpieczeństwie, nawet gdy należy do innego klanu — zacytowałam kodeks.
Skinął głową. Jak raz nie wyglądał, jakby chciał się mnie pozbyć.
Nie pozbył się też na szczęście młodej, która pierwszą noc w klanie spędziła obok mnie. Dużo spała, potrzebowała solidnie wypocząć po wszystkim, co ją spotkało. Następnego dnia Rzepakowa Gwiazda obwieściła nowego członka klanu — Koniczynkę — i przypisała ją pod moją opiekę. Obawiałam się kolejnego szczeniaka. Wszystkie tak szybko dorastały, a każda strata stanowiła niesamowity ból. Czułam się jednak za nią odpowiedzialna, skoro to ja przyprowadziłam ją na tereny Ognistych.
— Gdzie idziesz, Koniczynko? — zapytałam, widząc, jak młódka zaczyna człapać w kierunku wyjścia z obozu.
— Zwiedzać! — powiedziała dziarsko, a jej ogonek drgnął wesoło.
— Nie powinnaś oddalać się ode mnie bez zapytania. Co, jeśli bym cię nie zauważyła i stałaby ci się jakaś krzywda?

<Koniczynko?> 
[902 słowa: Kolorowy Wiatr otrzymuje 9 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz