4 sierpnia 2021

Od Krzaczastej Łapy — „Smacznej kawusi, udław się” [przygoda#24]

 What do you think at that, L?
Zimą, mniej-więcej w czasie śmierci Malwowego Ogona, możliwe, że przed nią, przed zgromadzeniem i przed bitwą z Industrią
Ku swemu przerażeniu, z podobieństwa do matki Krzaczasta Łapa zdawał sobie sprawę dopiero, obserwując ją z boku.
Tylko jej rude włosy drgały pod wpływem przeciągu w obozie, wietrznie wpadającym przez wybite okna porą nagich drzew. Siedziała jak posąg, zapewne jednej z tych osobistości, które psy najbardziej lubią obsikiwać. Krzak miał wrażenie, że nie poruszyłaby się, nawet gdyby Pajęczy Odwłok, charczący jej właśnie do ucha, naplułby jej prosto w pysk.
Wyłączył się gdzieś na początku tej rozmowy. Pajęczy Odwłok zdawał zastępczyni relację z patrolu, znaczy się „patrolu”, bo w pewnym momencie relacja stała się jedynie żywym kurwieniem na niesubordynację Krzaczastej Łapy. Poczuł się, jakby był w cholernym przedszkolu i ktoś właśnie usadowił go na karnym jeżyku, bo przecież Pajęczy Odwłok nie mógł być poważny, ważąc się z takim przejęciem narzekać, jakby wredny nastolatek był najgorszym występkiem w jego życiu starszego już psa. Krzaczek, w bezpiecznej odległości kilku metrów, od kiedy wrócił z patrolu, wydawał się lustrzanym odbiciem Irysowego Serca. Wiatr wtłaczający się przez okno omijał jego futro, a jedynym znakiem, że uczeń jest żyjącą istotą, był ruch jego gałek ocznych, kiedy obserwował każdy centymetr ciała swojej matki.
Pajęczy Odwłok zapomniał z kim i o czym rozmawia.
— Syn Bezgwiezdnego — bąknął — pewnie we krwi ma to, że nawet w życiu nie dotknął tafli wody.
— Że co, proszę? — zapytała Irysowe Serce, mrugnąwszy prawdopodobnie po raz pierwszy od piętnastu minut.
— O-och, Irysowe Serce, nie bierz tego do siebie, to…
— Klematisowy Korzeń jest Wodnym jak każdy z nas.
W żyłach Krzaczastej Łapy na nowo zagotował się jad. Nie obchodziło go to, że Pajęczy Odwłok wytknął mu brak umiejętności, ba, wytknął mu przed zastępczynią, nie obchodził go też zarzut, że ojciec tak naprawdę nie jest Wodnym. Jedyne, o czym myślał, to o tym, że matce nawet przez pysk nie przeszło bronienie go.
Irysowe Serce bez słowa wodziła wzrokiem za synem, kiedy ten stanął tuż obok Pajęczego Odwłoku, mierząc go takim spojrzeniem, jakby matka centymetr dalej w ogóle nie istniała.
— Dzisiaj — syknął. — Zachód słońca.
— Umawiasz się na randkę? — odwarknął Pajęczy.
— Nie, na pool party, do cholery.
— Krzaczasta Łapo — Irysowe Serce podniosła głos, a Krzaczek zauważył mimowolne skrzywienie na jej pysku — jest pora nagich drzew, to nie jest dobry pomysł.
— To nie była propozycja. To było stwierdzenie.
Rysa nie patrzyła na niego w sposób, jakby bała się swojego syna i Krzak zaczynał podejrzewać, że suka boi się jedynie samej siebie. Miał wrażenie, że gdyby jako dziecko przyszedł do niej cały we krwi, ta tylko ukucnęłaby przy nim i zapytała tym swoim wiecznie surowym i spokojnym głosem: „Kochanie, co zakopałeś w ogrodzie?”.
Prawdopodobnie zabijał samego siebie, żeby Irysowe Serce była z niego dumna.
 
Krzaczasta Łapa nie chodziłby na pool party. Zapewne nie chodziłby na żadne party — byłby tym dziwnym dzieciakiem, zawsze cichym, który ma niepokojąco dużą wiedzę, jeśli chodzi o broń palną. Gwiezdnym dziękujcie, że psy nie mają do niej dostępu i nie posiadają kciuków przeciwstawnych, inaczej ten cichy, autystyczny dzieciak, mógłby szepnąć ci przypadkiem na ucho: „Nie wchodź dzisiaj do obozu Industrii”.
Leonis jeden wie, co on planował. Napędzała go chęć zemsty na Malwowym Ogonie, a wraz z każdym nagłym wzrostem jego gniewu, rana na łapie paliła żywym ogniem, jakby sama domagała się pochłonięcia twórczyni w swoje płomienie. Mijały sezony, ale on tylko zbierał siły, żeby te nie opuściły go, jeśli Malwowy Ogon wyjmie z rękawa jeden z tych swoich beznadziejnych sposobów na oszukanie najgłupszych psów w klanie.
Krzaczek nie był głupi. Był niezręczny towarzysko, ryzykował wszystkim, żeby dopiąć swego, miał zawyżone poczucie własnego ego i na etapie uczniowskim dążył do tego, żeby położyć cię na ziemię samym naciskiem swojego pazura. Wszystko, co planował, było idiotycznie ułożone i równie cepowato logiczne, mimo że każdy jego ruch napędzany był suchą potrzebą wyładowania własnego gniewu i impulsem.
Nie był głupi, a mimo to robił kompletnie głupie rzeczy, które traktował tak śmiertelnie poważnie, jakby od tego zależało jego życie.
Zresztą; czy kąpiel w lodowatej wodzie w środku pory nagich drzew nie była rzeczą, którą można podpiąć do etykiety „od tego zależało jego życie”?
— Posłuchaj, nigdy nie parałem się morsowaniem — bąknął Pajęczy Odwłok, ze zmarszczonymi brwiami zanurzając koniuszek łapy w rzece, pomiędzy której falami pływały odłamki kry.
Krzaczasta Łapa zignorował go.
— Posłuchaj — przedrzeźniał go, jakby to był szczyt jego umiejętności komunikacyjnych — umówimy się na zakład, dobrze?
— To — Pajęczy Odwłok wskazał na rzekę — nie jest już zakładem?
— Może i jest. Ale każdy zakład powinien mieć swoją cenę, nie? — Przeciągnął się, jakby wyzwanie wcale go nie stresowało, choć w głębi duszy yoga przed morsowaniem była jedynie próbą rozluźnienia napiętych tremą mięśni. Wygra to, choćby miał utopić złośliwego starucha. — Jeśli wygram, poręczysz za moją sprawę przy Nakrapianej Gwieździe.
— Jaką sprawę?
— To nie jest obecnie istotne. — Wzruszył ramionami. — Najwyżej wtajemniczę cię, kiedy już wygram.
Nawet z dzielącej ich odległości Krzaczasta Łapa usłyszał zgrzyt zębów przeciwnika na akt jego arogancji.
— A kiedy ja wygram?
— Nie obchodzi mnie to. Choćbyś kazał popełnić mi seppuku na oczach całego klanu, zrobię to, jasne?
Coś w spojrzeniu Krzaczastej Łapy — bijąca z jego ślepi szczerość i pewność siebie, zapewne — skłoniło Pajęczego Odwłoka do odwrócenia pyska.
Chwilę później oboje zanurzyli się w mroźnej toni.
Krzak przeszył szok, który z jego płuc wyrzucił równocześnie całe powietrze, jak i zapas pewności siebie. Był przygotowany na wiele rzeczy — nawet na gniew ojca po zajebaniu mu hot doga — ale nie na to.
Nie mógł oddychać i, szczerze mówiąc, nie odważył się nawet spróbować. Wszystkie jego mięśnie, cząsteczki i atomy zdrętwiały, zapadając się w zimową zmarzlinę. Tylko mózg przesyłał do siebie sygnały, nakłaniające go do niczego poza ucieczką.
Nawet Krzaczek był słabszy od instynktu przetrwania. Zamachnął się łapami, instynktownie, jak szczenię łapie się mleka matki, mimo że nawet nie otworzyło jeszcze oczu. Po omacku próbował znaleźć jakikolwiek punkt, który dałby mu żyć jeszcze przez chwilę, przez sekundkę, wyrywając go z objęć strachu, paraliżu i mrozu. Szpony wczepiły się w mulistą ścianę strumyka, a opuszczające go siły pozwoliły przytrzymać się i łapczywie wyciągnąć szyję poza taflę.
Żył. Instynkt przetrwania przyćmił mu wszystko. Nie obchodziło go nic, nawet to, czy wygra, albo czy jest daleko w tyle za Pajęczym Odwłokiem, bo zwyczajnie żył. Przez wszystkie sezony nigdy tak jak teraz nie zdawał sobie sprawy z tego, jak mało brakowało, żeby pozbawić go ostatniego tchu.
Gdzie trafi po śmierci? Zabił psa. Złego. I w praktyce nawet nie psa, co ducha, parszywą duszę z Infernum, która żywiła się jego poczuciem gniewu i zemsty, myśląc, że Krzaczasta Łapa jest na tyle głupi, żeby dać na sobie żerować. Mimo wszystko go zabił, ale jego wyrok był istotą moralnie podlegającą dyskusji, a kto, do jasnej cholery, miałby osądzać go z jego czynów, jeśli nie on sam?
Próbował złapać się gruntu poza rzeką, ale spotkał się jedynie z oszronioną trawą. Nie mógł wyjść na brzeg. Wtedy się podda.
Nie podda się, nawet jeśli Malwowy Ogon oblepi go tysiącem węży i jeszcze większą ilością ran po kąsaniu. To właśnie robią wygrani, prawda?
Odepchnął się przednimi łapami od brzegu i pysk ponownie skrył pod wodą. Krótką chwilę, podczas której jego serce prawdopodobnie się zatrzymało, a przynajmniej metaforycznie, zajęło mu przyzwyczajenie się do kolejnego ataku szoku. Tylne łapy miotały się chaotycznie pod wpływem prądu, aż w końcu przybrały równomierny bieg, podobny do tętentu jego serca.
Bum, bum, bum.
Słyszał tylko swoje łapy przecinające fale i szum krwi w uszach, ale odważył się otworzyć oczy nawet pogrążony w tej pustce.
Musiał zamrugać kilkukrotnie, aby przyzwyczaić się do nowego stanu.
Nie było to wcale a wcale piękne, jak opisują dramatyczne chwile lepsi pisarze. Przez wodę nie widział prawie nic, a nawet jeśli by coś ujrzał, to ostatnim, nad czym by się zastanawiał, byłoby piękno. Wstrzymanie oddechu kosztowało go siły i samokontrolę, a szum w uszach był tykającą bombą do omdlenia.
Zew pochłonął go na tyle, że dopiero po dłuższej chwili zdał sobie sprawę z otaczającego go wiru. Podczas gdy on delikatnie, jakby tańczył, poruszał łapami przez prąd, ciemniejący punkt młócił taflę przed sobą. Na początku Krzaczasta Łapa pomyślał, że to Pajęczy Odwłok jest już daleko z przodu, szaleńczo waląc łapami w wodę, żeby płynąć dalej. Później zdał sobie sprawę, że szary punkt, mimo przerażającej wręcz siły woli, ciągle pozostaje z tyłu.
Nie pomylił się tak bardzo, bo szarym punktem był Pajęczy Odwłok. Ciągnącym się do gruntu rzeki, burzliwie kłapiąc zębami, jakby chciał zagryźć niewidzialnego wroga.
Statystycznie 90% klanu — z Pajęczym Odwłokiem włącznie — uważało Krzaczastą Łapę za skończonego skurwysyna. Krzak praktycznie w ogóle o tym nie myślał; to prawda, denerwowało go, że Flumine zbyt łatwo go ocenia, ale nie postrzegał się za jednostkę ani dobrą, ani złą. Był sobą i reagował tak, jak instynkt mu każe.
Nawet jeśli instynkt kazał mu pomóc wrogowi, co było dziwaczną nowością w jego życiu.
Pajęczy Odwłok kłapnął kłami w jego kierunku, kiedy Krzak podpłynął za blisko. Nic dziwnego, kiedy ktoś, kto prawdopodobnie życzył ci śmierci i ma złowieszczą aurę zwyrodnialca, zaczyna majstrować ci przy szyi. Krzaczasta Łapa był jednak kompletnie wytrącony z równowagi zarówno instynktem, zimnem, szumem, jak i impulsem, więc nie zważał nawet na zębiska przy tętnicy, własnymi kłami próbując rozerwać plastikowy odpadek, który zaczepił się o roślinę przy gruncie rzeki i ciągnął wojownika do tyłu. Siatka nie puszczała, ciągnąc się w paszczy Krzaczka jak na złość, a Pajęczy Odwłok przestawał go kąsać, co, o, ironio, wcale nie oznaczało nic dobrego.
Szarpnął tak, że Pajęczy Odwłok mimowolnie zakaszlał, nawet pomimo braku powietrza w płucach.
Krzak spanikował, kiedy nie ustąpiła. Ciało Pajęczego ciążyło mu w pysku, a przed powiekami zaczęły poruszać się ciemne iskierki. Ostatnim pomysłem, który przyszedł mu do głowy, Krzaczasta Łapa podpłynął do dna, wściekle orząc je naprzemiennie pazurami i kłami.
Roślina odpuściła pod jego atakiem. Krzaczek wypchnął cielsko wojownika ponad taflę, rzucając się żarliwie w stronę brzegu, żeby woda wypchnęła Pajęczego na ląd.
Nie wiedział, co robi, kiedy wypłynął. Ostatnim pytaniem, które błądziło mu w myślach, było: „Jaka może być różnica pomiędzy sześcioma a siedmioma minutami?”.
 
Kiedy odzyskał przytomność, znowu nie czuł ciała i przez moment był pewien, że nadal znajduje się pod wodą.
Zdanie: „W Infernum rany się nie goją” chodziło za nim jak mantra, zupełnie jakby podświadomość podpowiadała mu, gdzie skończy. Pomyślał, że być może psy na ziemi nie wiedzą wszystkiego i tak naprawdę oprócz niezagojonych ran, Infernum zachowuje też pełne okoliczności śmierci, jakby chciało już bez przerwy w tę i z powrotem męczyć cię ciągłą śmiercią. Będzie topił się już do końca świata, myślał.
Poczuł, jak coś spadło mu na nos i kichnął mimowolnie.
Nie, wróć. Jednak żył. Po prostu jest trochę dramatyczną suką.
Uniósł niemrawo łeb, dostrzegając pokrywające go płatki śniegu na futrze. Obok, w odległości być może kilku centymetrów, leżał nieprzytomny Pajęczy Odwłok. Nie miał siły sprawdzić, czy żyje. Mógł tylko podnieść się na wszystkie cztery łapy, skostniałe do szpiku, chwycić czarne ciało za skórę na karku i iść przed siebie po omacku w stronę obozu, nie zważając na to, czy niesie w pysku trupa, czy ledwie żyjącą istotę.
Zresztą, czy dla Flumine zrobiłoby to różnicę? Z czymkolwiek nie wróci, uznają go za skurwysyna. Jeśli Pajęczy Odwłok przeżyje, uznają, że próbował go zabić. Jeśli przyprowadzi nieboszczyka, uznają, że go zabił.
Zaledwie kilka chwil, kiedy Krzaczasta Łapa przekonał się, jak kruche jest życie, sprawiło, że jego osobliwa kruchość zaczęła mu być obojętna.
 
Jak się później okazało, zemdlał kolejny raz po drodze, już niedaleko obozu. Nie pamiętał ani momentu taszczenia Pajęczego Odwłoku, ani nawet zemdlenia, a kolejne kilka dni spędził w transie, nie mając pojęcia, czy śni na jawie, czy po prostu umarł. Nie czuł nawet dotyku Rumiankowej Łapy na karku, kiedy podtrzymywało mu głowę, żeby Podgrzybkowa Sierść mógł wlać mu przygotowaną ziołową miksturę do pyska. Nie czuł, że Irysowe Serce kilka razy dziennie przychodziła z kolejną wygrzebaną ze śmietnika i własnego legowiska płachtą, żeby okryć go po tak skrajnym wychłodzeniu. Nie wiedział też, że obok ogrzewa go drugie, równie słabe ciało, i że przez te kilka dni krzątali się wokół niego różni, kaszlący pacjenci Podgrzybkowej Sierści i Rumiankowej Łapy.
Nie wiedział też, ile minęło, od kiedy po raz kolejny otworzył boleśnie ciążące powieki.
— Pff — usłyszał chrapliwy szept gdzieś przy uchu — więc żyjesz. Już myślałem, że jesteś słabszy ode mnie.
— Mhmm.
Mówienie do kogokolwiek po obudzeniu powinno być obostrzone przepisem prawnym.
— Wygrałeś.
Uśmiechnął się, tak słabo, jakby robił to z przyzwyczajenia, mimo że widok uśmiechającego się Krzaka był równie rzadki, co naturalnie zespawnowanej różowej owcy w Minecrafcie. Nie odpowiedział niczym.
 
„Nakrapiana Gwiazdo? Możemy porozmawiać?”.
„Tak, chodzi mi o Malwowy Ogon. Z Industrii, tak”.
„Chciałbym… chciałbym poręczyć za Krzaczastą Łapę. Miał rację. Ta suka jest szalona. Na własne oczy widziałem, jak próbuje kogoś zabić w ten sam sposób, co Krzaka”.
„Myślę, że… wypowiedzenie wojny Industrii będzie idealną sposobnością, żeby Malwowy Ogon dopadła sprawiedliwość”.
[2082 słowa: Krzaczasta Łapa otrzymuje 20 Punktów Doświadczenia+10 i 4 Punkty Treningu] 
This is my perfect victory!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz