Mogłem nie mieszkać tu długo, ale szybko nauczyłem się dwóch rzeczy. Ciepły był miłym dzieciakiem. Mech nie był miłym dzieciakiem, był za to dość sprytnym dzieciakiem. To sprawiało, że jego sztuczne uśmiechy był jeszcze zabawniejsze. W większości sytuacji mi nie przeszkadzał. Kręcił się gdzieś po krawędzi mojego wzroku, czasami widywałem go na posiłkach i tyle. Zapewne by tak zostało, ale maluch postanowił wyjść za linie.
Nie miałem zbyt wiele własnych rzeczy, więc byłem do nich bardzo przywiązany. Zioła były moje. Znałem ich ułożenie, znałem ich działanie i nie chciałem, by ktoś wkładał mi między nie łapy i grzebał. To dzięki medycynie byłem bezpieczny. Inne psy mogły być silniejsze albo sprawniejsze, ale ja trzymałem klucz do życia i śmierci w kilku ziarenkach cykuty.
Mech i tak miał szczęście, że nie wziął do pyska niczego bardziej śmiertelnego. Zwymiotował, to już dobry znak, przynajmniej pozbył się części toksyn.
Westchnąłem i odwróciłem się do niego tyłem.
— Lepiej mi powiedz. I tak się dowiem, a tak tylko marnujemy czas. A ty i tak nie masz go zbyt dużo — powiedziałem.
— Uśmiechasz się — mruknął Vergil.
— Nie powiesz mi, że to nie jest zabawne — odpowiedziałem mu w myślach, przeglądając w międzyczasie zawartość na moich półkach.
— Dzieciak w cierpieniu?
— Jakim cierpieniu? Nażarł się pewnie marihuany i teraz mu odbija. Przynajmniej się nauczy, by nie dotykać nie swoich rzeczy.
— Trochę ziół z trzeciej półki. Te najbardziej po lewo — usłyszałem za sobą cichy głos Mcha.
— No proszę! Czyli on jednak umie mówić! Jak dobrze — zawołałem. To jednak nie była marihuana. — Po cholerę jadłeś cyklamene? To nawet nie wygląda dobrze — zapytałem. Dzieciak nie miał na to dobrej odpowiedzi, tylko coś tam mamrotał. — Słuchaj, mogło być gorzej. Wymioty łatwiej sprzątnąć niż odchody! — zawołałem.
— Co?
— Nie couj mi tu, tylko zjedz to — podsunąłem mu zioła pod nos. — I przepłukaj sobie potem pysk wodą. Wypluj na zewnątrz, a nie mi do pomieszczenia. Potem i tak będziesz musiał sprzątać swoje wymiociny, ale z tym nie musisz się śpieszyć. Posiedź sobie, ja zaraz wrócę.
Słyszałem krzyki bólu na zewnątrz i jestem na 90% pewien, że to Ognisty Mak.
To nie był Ognisty Mak, to był Płonący Konar. Całkiem blisko. Złamał sobie łapę, nawet nie wiedziałem jak i niezbyt mnie to obchodziło. Samiec miał jakiegoś pecha do tych urazów, był jednym z moich najczęstszych gości. Na razie jednak pomieszczenie medyka było wciąż okupowane przez Mcha, więc musiałem zająć się nim w naturze.
Ustabilizowałem mu łapę jakimś patykiem, który przywiązałem szmatami z magazynu, a potem kazałem leżeć i się nie ruszać. Słońce miało mu dobrze zrobić, poza tym miał towarzystwo ładnych samic, a wiedziałem, że to mu nie przeszkadzało. Jeszcze sypnąłem mu do pyska trochę ziół przeciwbólowych, bo to nigdy nie zaszkodzi. I tak przed wieczorem miał do mnie trafić i zapewne zostać na dłużej, ale na razie niech się cieszył, że nie musi ze mną siedzieć.
Po drodze zgarnąłem trochę wody i wróciłem do pomieszczenia. Mech nawet się posłuchał, ale może po prostu nie chciał siedzieć w smrodzie i podłoga była w miarę czyta. On wciąż wygląda źle, ale przynajmniej wcelował do wiadra. Magazyn i wszystkie dziwne przedmioty, które się w nim znajdowały, były moim błogosławieństwem.
— Lepiej ci? — zapytałem, przyglądając mu się uważniej.
— Tak — odpowiedział cicho, ale wciąż wyglądał, jakby coś paliło go od środka.
— To dobrze. Nie wiem czego tam szukałeś, ale naprawdę, nie mogłeś zapytać? Jeśli chciałeś się czymś odurzyć, to naprawdę, są lepsze sposoby niż zjadanie pierwszej różowej rośliny, jaką zobaczysz.
— Nie chciałem się odurzyć.
— Pewnie, jeszcze próbujesz mi tu kłamać w żywe oczy. Vergil, powiedz mi, kto wychował to dziecko.
— Czy ty wrzucasz moje imię w konwersacje tylko po to, by jeszcze mocniej zniszczyć twoją i tak już wątpliwą reputację? — zapytał mój głos w głowie.
— Jaką reputację? — zapytałem, tym razem nie siląc się na szeptanie. — Jestem sznaucerem znikąd, który nie sięga nawet do środkowej półki i każe mówić do siebie Peter. I tak mnie ten szczen i połowa Industrii szanować nie będzie, to nie ma co się kryć z moimi dziwnymi nawykami. Prawda Mech? — zwróciłem się do dzieciaka. — Już nie musisz przy mnie udawać, że mnie lubisz albo tolerujesz, to na pewno męczące. Ale musisz wytrzymywać w moim towarzystwie, bo tylko ja mogę was leczyć. Szczerze, to masz naprawdę słabą sytuację. Ja sam ze sobą bym pewnie nie wytrzymał.
<Mech?>
[705 słów, Szara Skała otrzymuje 7 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz