akcja dzieje się przed mianowaniem Dyni
Kilka uderzeń wystarczyło, żeby niewychowany szczeniak w końcu się poddał. Nigdy nie widziałem bardziej pewnego siebie psa niż ta pokraka, śmieszyło mnie to, że podjął się walki ze mną. Mały, niedoświadczony, ślepy… prychnąłem cicho, zamarzyło mu się być wojownikiem. Jakbym chciał, to jednym kłapnięciem szczęk pozbawiłbym go życia, z resztą co to za życie, jak on nie wie, jak wygląda teren wokół…
Zostawiłem obolałego futrzaka i złapałem moją upolowaną zdobycz w zęby. Smaczna woń mięsa wypełniła mi nozdrza, od rana nic nie jadłem, więc głód brał górę. Inny pies na moim miejscu pewnie już miałby ślinotok do ziemi i trząsłby się z podekscytowania, bo za chwile zapełni się brzuch takimi smacznymi kąskami, że szkoda gadać. Ja się nauczyłem cierpliwości, najpierw trzeba znaleźć przytulne miejsce z dala od innych futrzaków. Kiedyś niektórym udało się podkraść mi pożywienie, nie byłem jeszcze wystarczająco uważny i dominujący, aby walczyć o swoje… Teraz nikt nie jest w stanie nawet spojrzeć w moją stronę, inaczej napotka oczy płonące gniewem i mówiące jasno, żeby nie wtykać nosa nie w swoje sprawy.
Rudzielec w końcu podniósł się z ziemi i pokuśtykał przed siebie. Byłem zadowolony z siebie, że dałem mu lekcje życia. Takie ważniaki raczej długo nie pożyją, pomyślałem. Przypuszczałem, że przyjdzie jeszcze do mnie sam albo z przywódcą klanu, nawet gdyby to pozbędę się obydwóch po cichu i nikt nie będzie nic wiedział. Zaciągnąłem swoją zdobycz w zacienione miejsce między dwoma drzewami i mogłem bez pospiechu się delektować.
*kilka dni później*
Obserwowałem skrzynię pełną ryb, którą przyniósł dopiero co człowiek. Zostawił ją samą i poszedł gdzieś, to był ten moment, gdy mogę się zbliżyć i zabrać ze dwie sztuki. Niedawno Jasny przedstawił mi swoje szczeniaki i pomyślałem, żeby im przynieść coś do jedzenia. Miały już zęby więc bez problemu dobiorą się do wnętrza. Po cichu przemknąłem obok dwóch ludzi z czymś długim i ostrym w ręku, widywałem takie narzędzia, ale zdecydowanie krótsze, chyba służyło do odcinania głowy ryby. Skoczyłem naprzód, unikając nadepnięcia na mały haczyk i jednym kłapnięciem porwałem dwie sztuki świeżych dużych ryb. Czym prędzej zeskoczyłem z pomostu i dobrze, bo ludzie zaczęli wymachiwać rękoma, i krzyczeć. Ich szczęście, że miałem pełen pysk i nikogo nie ugryzłem. Przeskoczyłem nad krzakami i poczułem się luźniej, będąc na swoim terenie. Aktualnie były to neutralne ziemie nienależące do żadnego klanu. Teraz tylko zanieść jedzenie i zamierzałem patrzeć jak wszystkie futrzaste kulki będą posilać się rybą, aż zostaną kości.
Poczułem po chwili znajomy zapach, wystarczyła sekunda, żeby odgadnąć, kto to był. Odwróciłem łeb, rudy szczeniak zmierzał w moją stronę z nosem uniesionym do góry. No tak, zapomniałem, że jest ślepy i musi posługiwać się węchem. Obserwowałem, jak idzie zygzakiem, w pewnym momencie zgubił trop i musiał się cofnąć kilka kroków, po czym znów szedł prosto przed siebie. Zniżyłem głowę, jeszcze chwila i naprawdę złamie mu wszystkie łapy, czego on chciał?
— Wiem, że tu jesteś — odezwał się, będąc pewny swoich słów — pamiętam twój zapach.
Warknąłem ze złości, odczep się ode mnie rudzielcu.
— Nie jestem taki słaby, jak ci się wydaje. — Zmrużył oczy. — Nie myśl, że znów dam się tak pobić, jak kilka dni temu, słyszysz?
Nie mam czasu na ciebie kundlu, pomyślałem, mam ważniejszą rzecz do zrobienia.
— Jeszcze nie skończyłem! — krzyknął, musiał usłyszeć, jak oddalam się od niego
W pewnym momencie coś mnie uderzyło, nie mocno ani nic dużego, po prostu coś mi się odbiło od barku, a mianowicie kamyk. Odwróciłem głowę, rudzielec wypluwał resztki trawy z pyska. Położyłem dwie sztuki ryb i z zębami na wierzchu ruszyłem w stronę psa, skoro chce się pożegnać z życiem, to proszę bardzo. To jego wybór, mógł mnie omijać i do niczego by nie doszło, ale nic nie poradzę.
<Dyniowy Szkwale?>
[602 słów: Płomienny Krzew otrzymuje 6 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz