3 września 2021

Od Białej Łapy CD Cynamonowej Pestki

Ten dzień to było dla małego Ravelina za dużo nowości. Psów, miejsc, informacji. Do Pestki przekonał się szybko. Tak naprawdę chyba od razu ją polubił, chociaż nie bardzo chciał to przyznać. W pewnym sensie brakowało mu uwagi, mimo że świadomie tego nie odczuwał. Manat wkupił się w jego łaski z prędkością światła. Może było to jedynie szczęście, ale trafił zżeracz owoców na drugiego mu podobnego. Obok tak świetnej współpracy aż szkoda było przejść obojętnie. No… i była jeszcze Bryzowa. Jej dalmatyńczyk, jak bardzo by się nie starał, nie był w stanie zaakceptować. Kiedy przestawała być nudna, zaczynała być wredna.
Nowe imię wymyślone przez Cynamonkę wydawało mu się super. Zresztą, on sam nie do końca rozumiał ich zamysł i nie chciał walnąć żadnej gafy. Był wdzięczny, że jego nowa opiekunka wzięła sprawę w swoje łapy. Kiedy wyszli od liderki, Owsianka chciała przedstawić szczeniaka jeszcze jego mentorce, ale do jej uszu dotarło głośne ziewnięcie. Zdecydowanie nie związało się ono ze znudzeniem, a rzecz jasna, ze zmęczeniem. Suczka odłożyła realizację planu na jutro, zabierając malca do legowisk.
— Tu właśnie będziesz spał z innymi uczniami — wyjaśniła.
Biały rozejrzał się krótko, po czym zapytał szybko zaalarmowany:
— A ty gdzie śpisz?
— Widzisz, ja śpię z Manacikiem kilka boksów da…
— Chcę spać z wami — wypalił Rav, zanim w ogóle skończyła myśl.
Pestka aż zamrugała. Domyślała się, że jeśli wyrazi zgodę, nie wytłumaczy mu później łatwo, dlaczego tak być nie może, z drugiej strony był to tylko mały psiak, który nikogo tu nie znał. Na pewno byłby w tym miejscu bardzo samotny.
— Wiesz… może nas tam obudzić ktoś potrzebujący pomocy — próbowała odwieść go od tego pomysłu.
W tym momencie proszący wzrok swoim urokiem był już nie do wytrzymania.
— Proszę. Tylko jedną noc.
Oboje wiedzieli, że na tym się nie skończy, a mimo to medyczka odpuściła. Widać było, że stara się ze wszystkich sił racjonalnie na to spojrzeć, ale jej dobre serce wygrywa tę potyczkę. Już kilka chwil później Biała Łapa spał smacznie w rogu jej legowiska. Padł dosłownie w mgnieniu oka.
***
Następnego poranka, o dziwo, nie miał problemu ze wstaniem. Ledwo Pestka dotknęła go nosem, a mały już podniósł się, przeciągając, jakby tylko czekał na jej znak do pobudki. Była doprawdy zaskoczona, że to w sekundę go postawiło na nogi, a nie wstający wcześniej Manacik. Jak już o medyku mowa, młodsze psy przywitały się z nim przelotem, idąc na śniadanie. Biały przez chwilę chciał przystanąć na jego propozycję owoców, ale Cynamonka szybko przekonała go, że tym razem powinien zjeść mięso. W końcu nadal rósł, białko było mu bardzo potrzebne, a roślinki mogły pozostać przekąskami.
  Podczas posiłku mały starał się lawirować tak, by nikt nie zwrócił na niego uwagi. Było to bardzo trudne, ale jakimś cudem udało mu się zrzucić na medyczkę wszystkie prośby o wyjaśnienie jego obecności. Dzięki temu nie musiał się zbytnio odzywać. Do czasu. W końcu, niestety, przyszło do poznania jego nauczycielki, czy mu się to podobało, czy nie.
— Bananowa Skórko. To Biała Łapa. Jest u nas od wczoraj, a Bryzowa chciała, byś ty została jego mentorką — zaczepiła ją medyczka.
Mały siedział obok, nad wpół zjedzoną wiewiórką, wyprostowany. Rozumiał, że tym razem w żaden sposób się nie wywinie. Zmierzył niewiele większą od siebie wojowniczkę wzrokiem, stwierdzając, że jest nadwyraz osobliwa. Pewnie w jej głowie, on wyglądał równie cudacznie. Dobrali się, co by nie mówić, idealnie. Czyżby to właśnie miała z tyłu głowy wredna liderka, wybierając mu mentora?
— Biała Łapa, tak? — zapytała kulka brązowej sierści, zbliżając się do niego.
— Tak… proszę pani — mruknął, pierwszy raz tak się do kogoś zwracając.
Z niewiadomego powodu czuł do niej sporo respektu, już przez sam sposób poruszania się i mówienia. Nie był to jednak typowy strach, towarzyszący mu przy obcych.
— Skąd się tu wziąłeś, skarbie?
Rav nieco się zmieszał. Nie wiedząc, co powinien odpowiedzieć. Nagle zapomniał o tych wszystkich razach, kiedy to Cynamonka go przedstawiała. Za nic nie potrafił sobie przypomnieć, jak o tym mówiła.
— yhm, Pestka mnie tu przyniosła po tym jak uciekłem z domu… proszę pani — wyjaśnił zadziwiająco grzecznie jak na siebie.
Chyba jego rozmowność i spokój nie umknął nawet jego adopcyjnej mamie, bo śledziła tę dwójkę wzrokiem jak zahipnotyzowana. Prawdopodobnie próbowała zrozumieć, co takiego spowodowało to zachowanie u szczeniaka.
— Och, naprawdę? A skąd uciekłeś? — wypytywała dalej Bananka z zainteresowaniem.
— Z domu w mieście — próbował nieporadnie wytłumaczyć Biały.
— Był pieszczochem — podsunęła mu medyczka.
Brązowa suczka skinęła małym łebkiem. Nie wydała się tym aż tak zniesmaczona jak inne psy.
— W takim razie będziesz musiał jeszcze więcej pracować, by dorównać innym — zarządziła — możemy zacząć nawet teraz, jeśli nie macie żadnych planów.
Mały zerknął na swoją opiekunkę, pytająco. Na szczęście ona, widząc, że dają sobie jakoś radę, odetchnęła z ulgą:
— Jasne, zacznijcie, kiedy ci pasuje — przytaknęła.
***
Trening zapowiadał się dobrze. Przynajmniej początkowo, kiedy Skórka zaczęła od rozmowy z malcem oraz oprowadzania go po terenach Ventusu. Właściwie to wszystkie rzeczy, które mu pokazała, wydały się tak naprawdę w głębi duszy Białemu ciekawe. Problemem była za duża, w jego odczuciu, ilość pracy. Już po południu miał ochotę pójść spać, ale jego mentorka zaplanowała to inaczej. Aż do wieczora targała go za sobą nieubłaganie. W efekcie, mimo małych łapek, zwiedzili całe tereny w tylko jeden dzień! Co więcej, po powrocie do stajni, nieubłaganie przepytywała go z tego, czego się nauczył. 
— Gdzie nie wolno chodzić ci samemu? 
— Do jaskini, za kanion... i najlepiej w ogóle poza tereny Ventusu — wyrecytował mały z cichym westchnięciem, tę informację dostał gdzieś koło południa. 
— Dobrze, jakich mamy sąsiadów? — maglowała nieubłaganie. 
— Od miasta Flu... Wodnych, a od pól T... Tebris? — spróbował sobie przypomnieć te fikuśne w jego mniemaniu nazwy. 
— Flumine i Tenebris — poprawiła go, zażenowana mentorka.
— Flumine i Tenebris — powtórzył potulnie, myśląc jedynie o martwym szczurze przed sobą. 
Skórka wreszcie pozwoliła w spokoju zjeść mu kolację. Na odchodne zapowiedziała naukę od samego brzasku, mrucząc coś o ukrytym potencjale, ale mózg dalmatyńczyka nie rejestrował już nic więcej.
Doczłapał do legowiska Pestki prawie z zamkniętymi oczami.
— Jak było? — zainteresowała się od razu, kiedy tylko go zobaczyła, odrywając się od porządkowania ziół.
Młody nie wiedział, co powinien odpowiedzieć. Stwierdzenia źle lub beznadziejnie nie oddawały tego w żadnym stopniu. Możliwe, że łatwiej myślałoby mu się nad tym, gdyby z jego mózgu nie została tylko papka.
— Męcząco — stwierdził krótko, nie mając siły na nic więcej.
Cynamonka wodziła za nim wzrokiem, intensywnie o czymś myśląc.
— Jak się dogadujecie? — Bardzo chciała czegoś się dowiedzieć, a „męcząco” za wiele jej nie dawało.
— Chyba dobrze, chociaż zaraz odpadną mi łapy — Odpowiedział jej cichy pomruk.
Adopcyjną mamę od razu bardzo to zaalarmowało. Co jeśli uczeń pokaleczył sobie poduszki albo coś naciągnął? Z trudem nie dając się ponieść panice, kontynuowała wywiad:
— Od chodzenia?
— Yhm — przytaknął mało elokwentnie Biały.
— W takim razie cieszę się, że dajecie sobie radę na treningu — odparła z ulgą suczka.
Odwróciła się znów do swojego zajęcia, pewna, że mały zaraz uśnie. Ku jej zaskoczeniu, zajęło to nieco dłużej. Usłyszała odgłosy wiercenia się. Początkowo pomyślała, że może mu niewygodnie lub już śpi, a kręcić zaczął się przez sen. Prawda była natomiast taka, że trapiła go jedna rzecz. Miał do medyczki dość niecodzienne pytanie i zastanawiał się, jak powinno być ono zadane. Znali się dopiero dwa dni, dlatego mały nie potrafił sobie wyobrazić jej reakcji.
— Mamo… — rzucił bezwiednie, po czym od razu się poprawił, udając, że nie miało to miejsca — Pestko. Dlaczego Bananową Skórkę wszyscy nazywają suczką?
Medyczka odwróciła się dopiero kilka uderzeń serca później, gdy uporządkowała sobie wszystko, co przed chwilą usłyszała. Spojrzała na niego ze spokojem, ale i zdziwieniem w oczach.
— Jeśli chcesz, możesz mówić „mamo” — zaczęła odrobinę zmieszana — A co do Bananki… — zastanowiła się, jak najprościej wyjaśnić to maluchowi — ona jest suczką. Nie ważne, jaka się urodziła, skoro tak wybrała, to należy to uszanować. Tak czuje się lepiej.
Dalmatyńczyk skinął łebkiem, układając to sobie, chociaż zmęczenie ani trochę nie pomagało. Nie spędził nad tym jednak dużo czasu. Przerwało mu drżenie podłogi, poprzedzające pojawienie się w boksie Manata. Miał dużo lepszy humor niż poprzedniego wieczora.
— Znalazłem koszyk — powiadomił ich wesoło na wstępie — Niewiele brakowało, by wpadł do rowu, ale taki duży kamień do zatrzymał. Dzięki mu za to. O, hej, maluchu — dopiero wtedy zauważył szczeniaka.
— Hej — odparł niemrawo Biały.
— Chyba wymęczył cię dzisiaj trening, co? Masz, to doda ci sił — podsunął w jego stronę jabłko jak dnia poprzedniego, po czym zaczął bardzo długi wywód o jabłkach oraz wodorostach.
Na tyle długi, że mały całkiem się wyłączył, skupiając na machaniu ogonem i wspaniałym prezencie, który otrzymał.
— Dziękuję — burknął tak cicho, że medyk mógł mieć problem ze zrozumieniem tego słowa.
Zapominając nieco o zmęczeniu, spałaszował jabłko. Tej nocy również udało mu się spać u boku medyków.
<Cynamonko?>
[1414 słów, Biała Łapa otrzymuje 14 punktów doświadczenia i 3 punkty treningu]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz