„Wydajcie mi sprawcę. Musi zginąć albo szykujcie się na wojnę”. Słowa Dymu, zastępcy lidera klanu Bezgwiezdnych do tej pory przynajmniej raz dziennie dźwięczały jej w uszach. Od tamtej chwili, kiedy to poruszony niesprawiedliwością tego świata pies domagał się zadośćuczynienia za śmierć małej, niewinnej istotki. Nie wahał się wejść na tereny innego klanu, nie bał się patrolu, który go pojmał, z odwagą patrzył jej w oczy, stawiając swoje warunki.
Nie wiedziała, jakim cudem udało jej się to utrzymać w chwiejnych ryzach aż do tego momentu. Minęło wiele Księżyców, a ona nadal nie wiedziała, kto stał za śmiercią Szyszki, bezbronnego szczeniaka, którego rozszarpały kły kogoś z klanu Białej Gwiazdy. Odbywały się kolejne zgromadzenia, a ona raz po raz powtarzała, że nad tym pracuje i niedługo wyda im winnego.
Prawda była zaś taka, że chodziła w kółko. Przez pierwsze kilka księżyców, w poszukiwaniach towarzyszyli jej najbardziej zaufani członkowie klanu. Przesłuchiwali kolejne psy, szukali jakichkolwiek poszlak. Gdyby byli Dwunogami, z powodzeniem mogliby stworzyć oddział policyjny. Ich praca nie przyniosła jednak oczekiwanych efektów.
Od tamtej pory już tylko ona dzień w dzień zadawała sobie pytanie „Kto zabił Szyszkę?” i wychodziła w tłum, szukając w nim sprawcy. Kilkakrotnie przyszpiliła do muru tych członków swojego klanu, którzy znani byli z różnych „wybryków”, lecz od żadnego z nich nie udało jej się nic wyciągnąć. Wszyscy udawali idealne niewiniątka.
Z czasem się rozleniwiła. Nie miała w sobie już tego gniewu, ustąpił on miejsca zrezygnowaniu i rozpaczy. Ciągła świadomość tego, że morderca i kanibal wciąż chodził wolno, a Bezgwiezdni, gotowi do wywołania wojny, dyszeli jej na kark. Nie dawało jej to spać.
W końcu po prostu się poddała. Na ostatnim zgromadzeniu to już nie ona rzucała wymówkami, a Mleczne Oko i Nocna Furia. Obiecała sobie również, że niedługo później odejdzie na emeryturę. Wtedy to już przestanie być jej odpowiedzialnością.
To oczywiście nie tak, że nie czuła żalu. Wiedziała, że poczucie winy za to, że nie potrafiła znaleźć winnego, będzie jej towarzyszyło aż do śmierci. Wiedziała, jak wielkim bólem była utrata szczenięcia. Jej malutkiemu Deszczykowi nie było nawet dane poznać otaczającego go świata. Szyszka dopiero zaczynała go odkrywać, a jej życie zostało jeszcze brutalniej przerwane. Deszczyk nie cierpiał, nie zdążył jeszcze poznać bólu. Szyszka została rozszarpana na kawałki przez jakiegoś psychopatę, który najprawdopodobniej czerpał przyjemność z jej bólu. Psychopatę, który wciąż co noc spał w legowisku wraz z innymi wojownikami z ich klanu.
Wzdrygnęła się aż na tę myśl. Przeniosła spojrzenie, które przez ostatnie kilka chwil wbijała we własne łapy, na stojącego w pewnej odległości od niej Jasne Serce. Rozmawiał on właśnie z Pajęczą Łapą, swoim synem, któremu to Gwiezdni zesłali wątpliwą przyjemność nazywania Lisiego Wrzasku jego mentorem. Biała miała nadzieję, że mimo obowiązku ciągłego znoszenia jej wyrodnego syna, Pajączek zostanie w przyszłości świetnym medykiem, który będzie z dumą służył pomocą członkom swego klanu, a psom spoza niego również nie odmówi w potrzebie.
Uśmiechnęła się delikatnie, patrząc na młodego ucznia, którego widok przypominał jej czasy, w których to jej potomstwo było jeszcze uroczymi kulkami sierści. Po chwili jednak uśmiech znikł, a ona znowu na starszego z dwójki psów. To na jego barki miało niedługo przejść brzemię, które ona teraz dźwigała. To on miał najbardziej odczuć skutki jej niekompetencji, która doprowadziła do takiego obrotu spraw. To on będzie musiał posprzątać cały ten bałagan.
— Wybacz mi, Jasne Serce — wyszeptała, upewniwszy się, że jej słowa nie dosięgną niczyjego ucha. — Przebaczcie mi i wy, Gwiezdni, a mojego następcę prowadźcie lepszymi drogami niż te, po których stąpałam ja — mruknęła w kierunku bezchmurnego nieba, z którego ostatnimi czasy ciągle lał się żar.
Wstała i ruszyła w kierunku granicy. Równie dobrze mogła teraz dodatkowo obejść ich tereny, upewniając się, czy nie ma na nich żadnych nieproszonych gości, zamiast siedzieć na tyłku i się nad sobą użalać.
Koniec wątku.
[618 słów]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz