Całą drogę do parku zastanawiałam się, czy Sowi Pazur nie będzie chciał uciąć mi głowy za wychodzenie z tak małym dzieckiem poza tereny obozu. Z drugiej strony… Sama byłam kiedyś młoda. Dzięki temu, że jej pozwoliłam, była tu ze mną. Inaczej pewnie, tak czy siak, by się wymknęła i miałabym większe problemy na głowie.
Miałam dylemat moralny, kiedy poproszono mnie, abym przedstawiła się jej jako „nowa mama”. To brzmiało okrutnie, zważywszy na fakt, że wcale nie było nam dane wiedzieć, co stało się z rodzicielką Koniczynki. Może tak naprawdę wciąż gdzieś tam była i jej poszukiwała? Podobno zlecono przeszukanie obszerniejszego terenu, jednak nie znaleziono śladu chociażby odrobinę podobnie pachnącej suczki. Pomijając moje wątpliwości, suczka miała przecież dwa księżyce. To nie było już szczenię tak małe, żeby w ogóle nie pamiętało o swojej rodzinie. Taka odpowiedź mogłaby wzbudzić w niej negatywne emocje, bunt. Wzdrygnęłam się. Wciąż z tyłu głowy miałam przybraną córkę, która nienawidziła mnie do samego końca. Koniczynka jednak niepokojąco szybko przywykła do nowego stanu rzeczy. Czy ja aż tak dawno nie miałam styczności z maluchami? Może liderzy mieli rację i nazywanie siebie „nową mamą” suczki nie było takim wielkim przestępstwem? Może ich wierzenia miały z tym coś wspólnego i pozwalały na szybszą akceptację potwornych wydarzeń, z którymi taka ja musiałabym męczyć się księżycami?
— To jest park — powiedziałam.
Niewiele zdążyłam opowiedzieć jej o tym miejscu, bo natychmiast poleciała zwiedzać wszystko na własną łapę. Z tyłu głowy miałam obawy o hycli. Kogo będzie im łatwiej złapać? Mnie czy Koniczynkę? Jako szczeniak mogłaby im się wymknąć o wiele łatwiej. Ale jednocześnie prościej byłoby nabrać ją na jakąś niecną sztuczkę, chociażby za pomocą jedzenia. Cholerni dwunożni wiedzieli, z której strony zaczepić, aby uzyskać pożądany przez nich efekt…
Ułożyłam się na trawie, w spokojniejszym zakątku parku. Byłam zadowolona, że udało mi się natrafić na miejsce, w które zaglądało mniej ludzi. Było odrobinę bardziej zaniedbane. Ławki wyglądały na starsze, zdecydowanie nieodmalowane, nie jak te w głównej części parku. Trawa była wyższa, koszona dużo rzadziej. Szczeniaki Dwunogów nie zjawiały się tutaj, więc było to miejsce względnie bezpieczne dla własnego-nie-własnego szczeniaka, który swoją drogą zajmował się gonieniem motyli i wiewiórek. Dopóki jej się nie znudziło.
— Pobawisz się ze mną? Nudzi mi się już samej…
Na wszystkie demony z Pomiędzy, kiedy ja ostatnio miałam styczność ze szczeniakiem? W co szczeniaki się bawiły? Szybko odrzuciłam chowanego (chociaż przyznam szczerze, że była to moja pierwsza myśl), bo jeszcze zgubiłabym ją i byłaby tragedia. Zaczęłam poważnie zastanawiać się, czy na pewno nie jestem za stara na dziecko. Ale nie było już odwrotu.
— Dobrze, pobawimy się w ganianie. Polega to na tym, że najpierw ja gonię ciebie, ale jeśli uda mi się cię złapać, ty będziesz musiała gonić mnie. Zgoda?
— Zgoda! — wykrzyknęła uradowana Koniczynka, a ja odetchnęłam z ulgą, że udało mi się w jakiś sposób spełnić oczekiwania córki.
— Tylko jest jeszcze kilka ważnych zasad. Po pierwsze, nie możesz mi zniknąć z pola widzenia. Po drugie, nie schodzimy z trawy. Nie chciałabym, żebyś została zgnieciona przez nieuważnego Dwunożnego! — Połaskotałam ją nosem po brzuszku, a młódka zachichotała. — Po trzecie, jeżeli zacznę cię nawoływać, musisz do mnie przybiec i kończymy zabawę. Dobrze?
— No dobrze, tylko już zacznijmy! — Jej ogon latał absolutnie na wszystkie strony.
— Uwaga, gonię! — krzyknęłam.
W rzeczywistości dałam młodej jeszcze te pięć sekund na odbiegnięcie kawałek ode mnie.
<Koniczynko?>
[548 słów: Kolorowy Wiatr otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz