Był bardzo sztywny, dlaczego większość dorosłych właśnie taka jest? Trzeba korzystać i cieszyć się z drobnych rzeczy, a Żonkil… lubił trzymać się swoich zasad. Wyczułem to u niego bardzo szybko. Zastanawiałem się jak sprawić, żeby się wyluzował… w sumie coś mi zaświtało, aż pojawił mi się uśmiech na pyszczku.
— Idziemy — powiedział krótko Żonkil i poszedł przodem.
Westchnąłem cicho. No dooobra niech ci będzie.
— Idę — zawołałem.
Podreptałem za nim, ale gdy tylko odwrócił wzrok — schowałem się w krzaki. Zachichotałem pod nosem, nawet nie był w stanie mnie usłyszeć, bo jestem zbyt szybki i sprytny. W końcu jestem wojownikiem i będę najlepszy. Wiele razy wyobrażałem sobie dużego siebie jako niezwyciężonego psa, którego wszyscy będą się bać. Wrogowie nie odważą się zbliżyć do naszego domu, będą wiedzieli, że nie mają szans ze mną. Trening z mentorką idzie mi całkiem dobrze, umiem niemal wszystko, więc wykonuję każde zadanie poprawnie i z łatwością. Teraz potrenuje atak z zaskoczenia, myślę, że mój towarzysz nie będzie zły, chce go tylko rozluźnić.
Żonkil dopiero po paru chwilach zorientował się, że mnie nie ma. Położył uszy, zmrużył oczy, po czym zaczął węszyć, jednocześnie rozglądając się na boki. Ja tymczasem szczerzyłem zęby w uśmiechu, adrenalina mi szalała, ale potrafiłem pozostać w miejscu, to byłby największy błąd wojownika — zdradzić swoją pozycję. Żonkil, jesteś moją ofiarą, pomyślałem.
— To nie jest śmieszne — odezwał się towarzysz lekko oburzony
Przez chwilę miałem wrażenie, że zakończy poszukiwania, bo stanął w miejscu, ale kontynuował i znów się uśmiechnąłem. Położyłem się brzuchem do ziemi, ofiara nie może mnie zobaczyć, więc muszę się zniżyć. Byłem teraz najgroźniejszym drapieżnikiem, a przede mną znajdowała się ofiara, która niczego się nie spodziewa. Za chwilę zatopię zęby w jej delikatnym karku…
Żonkil znajdował się centralnie przede mną, a nawet lepiej, zatrzymał się! To ten moment, ta chwila, atak czas zacząć. Od wujka Krzewa nauczyłem się wyznaczać słabe punkty i takowy znalazłem. Skupiłem wzrok na barku, tak to będzie bardzo dobre miejsce, zdecydowanie tak. Wbiłem pazury w ziemie i skoczyłem naprzód. Za drugim odbiciem zderzyłem się centralnie z Żonkilem, który nie wiedział, co się dzieje. Waleczny wojownik zatopił ostre zęby w swojej zdobyczy i próbował wyszarpać kawałek mięsa. Kręcił głową na boki jak rozjuszony koń, nie poddawał się za nic na świecie.
— Co ty robisz? — zmrużył oczy mój towarzysz.
Nie czułem krwi, w pysku miałem jedynie pełno futra, a Żonkil wlepiał we mnie złowrogo oczy. Wisiałem na nim, trzymając się jego sierści, nie byłem w stanie nawet potrząsnąć głową, a przednie łapy miałem w powietrzu. Zaśmiałem się niewinnie i po chwili odczepiłem.
— Chciałem poćwiczyć atak — wyjaśniłem szybko — to jest ważne dla wojownika, też o tym wiesz, prawda?
Pies pokręcił jedynie głową, najpierw był zły, że stał się moim obiektem do ćwiczeń, ale teraz jakby odpuścił? Nie powiedział nic, tylko poszedł przed siebie, domyśliłem się, że idzie prosto do legowiska uczniów. Nie chcę tam iść, oburzyłem się i usiadłem na ziemi. Po chwili coś pojawiło się obok mojej łapy, to było dziwne i… fajne zarazem. Owad lśnił w słońcu, a długie tylne nogi wyglądały prześmiesznie. To był konik polny! Tata mi o nich opowiadał, pamiętam to. Chciałem go powąchać, ale gdy tylko zbliżyłem nos, owad wykonał długi i niespodziewany skok. Wystraszyłem się, bo prawie uderzył mnie w głowę. Mimo to podążyłem za nim, wydawał się taki interesujący, że można by na niego zapolować. Znów przywarłem do ziemi, znów byłem nieustraszonym wojownikiem, zamierzam upolować konika polnego i pokaże go Żonkilowi! Na pewno się ucieszy, może i mi pogratuluje?
Odbiłem się z miejsca prosto na ofiarę. Owad w porę uciekł, ale nie na długo! Skakał wysoko przed siebie, chcąc się ukryć, nie ma mowy na ucieczkę. Kilka kroków dalej udało mi się go złapać, przydepnąłem mu tylną łapkę tak, aby nie mógł się ruszyć. Czułem dumę, dobry wojownik zawsze coś upoluje, a ja właśnie to zrobiłem. Złapałem zdobycz w zęby, teraz muszę to pokazać mojemu towarzyszowi.
— Ząąooookiiilll — zawołałem — soobacz co mammm
Pies siedział obok krzaków i wygląda na to, że czekał na mnie.
— Patsz — pokazałem mu złapanego konika polnego.
— Co to…ZABIERAJ ODE MNIE! — wrzasnął i zerwał się jak poparzony.
Przekrzywiłem głowę, czy on się właśnie wystraszył owada? Żonkil? Gdzie jesteś? Wyplułem robaka i pobiegłem za towarzyszem. Chyba nie uciekł daleko, a raczej taką miałem najszczerszą nadzieje.
< Żonkil? >
[700 słów, Potokowa Łapa otrzymuje 7 punktów doświadczenia i 2 punkty treningu]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz