Pytanie siostry dudniło mi w głowie. Chciałam. Owszem. Chciałam, żeby nazywała mnie inaczej. Chciałam, żeby cały klan nazywał mnie inaczej. Żeby to paskudne, wymyślone w akcie czystej podłości przez liderkę imię po prostu przestało istnieć. Już wolałabym być Nieuchwytną Łapą. Nigdy nie zostać mianowana. Wiecznie trenować i zostać przy mianie uczniowskim. Dlaczego zabrała mi tak dumny człon? Tak piękny, tak zgodny z rodziną, której częścią miałam szczęście być. Nieuchwytna Pieśń z klanu wietrznych… Ale nie! Musiała zadrwić sobie ze mnie! Spojrzałam na Cynamonową.
— Nie wiem — burknęłam tylko.
Tego dnia nie zadawała mi już więcej pytań. Odnosiłam wrażenie, że ogólnie usiłowała mnie unikać. Może to i lepiej? Mimo melisy, mój gniew słabł bardzo powoli, jakby sami Gwiezdni nie chcieli pozwolić mu wyparować. I chociaż powoli zaczynały pojawiać się wyrzuty sumienia, że tak okrutnie ją potraktowałam, wciąż stanowiły zbyt małą część odczuwanych przeze mnie emocji, aby odrzucić dumę i przeprosić siostrę.
Jeśli mam być szczera, nasze relacje poprawiły się dopiero po zgromadzeniu w trakcie Pory Zielonych Liści, na którym Cynamonowa bardzo mi zaimponowała. Czułam, że źle ją oceniłam i przez większość swojego życia traktowałam bardzo niesprawiedliwie. Przecież była moją siostrą. Ona także straciła mamy, jej również los odebrał przedwcześnie brata. Sama doszłam do takich wniosków, a jednak w dalszym ciągu ciężko mi było wyciągnąć łapę w ramach przeprosin, okazać skruchę i przyznać się do win. Chyba… Chyba się bałam. Bałam się, że wcale nie będzie chciała mi wybaczyć. Zajmowałam się więc szkoleniem moich uczniów (w końcu dostałam aż dwóch jednocześnie), odkładając poprawę relacji z siostrą na później. Przecież kiedyś przyjdzie na to czas, a dzieciaki wiecznie dzieciakami nie będą i wypadałoby je wytrenować, żeby przypadkiem nie poszły w moje ślady i nie zostały wojownikami w wieku obśmiewanym przez liderów. Nie powiem, że po cichu nie liczyłam na to, że Bryzowa przypadkiem odejdzie troszkę wcześniej, bo przecież nikomu nie powinno się źle życzyć… Ale jednocześnie na pewno bym nie płakała, gdyby tak się stało. Nie wiem, czy ktokolwiek z klanu Wietrznych by płakał…
Nawaliłam już pierwszego dnia bycia mentorką. Co prawda nie zrobiłam tego celowo, ale nasza Gwiazda starała się za wszelką cenę wyperswadować mi, że wszystko było moją winą. Tamtego dnia zdecydowałam się zabrać Klematisową Łapę na patrol, aby z Sarnią spotkać się odrobinę później. Na naszej drodze stanął włóczęga i tak jakoś wyszło, że przekonana przez Gołębią Łapę wsparłam inicjatywę pomocy obcemu, który utrzymywał utratę czucia w tylnych łapach. Zupełnie jak Sosnowa… Właśnie dlatego zdecydowałam się zabrać go do Cynamonowej. W życiu do głowy by mi nie przyszło, że będzie miał zamiar ją zaatakować.
Pies był nieco wyższy ode mnie. Miał krótką, brązową, gdzieniegdzie podpalaną sierść. Miał smukłą sylwetkę i szpiczaste uszy, a także czarny nos. Gdybym znała określenia, jakimi dwunożni nas nazywali, opisałabym go jako “kundel w typie owczarka niemieckiego”, aczkolwiek ani “owczarek”, ani “niemiecki”, ani nawet “kundel” nic a nic mi nie mówiło, więc posiłkowałam się innymi słowami, które opisywały jego posturę.
— Cynamonowa Pestko? — rzuciłam w przestrzeń, jeszcze zanim zauważyłam siostrę.
— Witaj, Pieśni! — zaszczebiotała wesoło.
Zupełnie jakbym nie ignorowała jej przez ostatnie księżyce. Uśmiechnęłam się do niej niemrawo, po czym szybko odwróciłam wzrok. Jej pogodne spojrzenie tylko przysparzało mi więcej wyrzutów sumienia, jakbym i tak się z nimi już nie zmagała…
— Znaleźliśmy chorego na naszych terenach. Jest byłym pieszczochem, ale… Cynamonko, on cierpi na to, co Sosnowa — spojrzałam na nią błagalnie.
— Zajmiemy się nim. Nie bój się — spoważniała.
Byłam jej bardzo wdzięczna za zachowany profesjonalizm. Prędko zwołała Manaciego Olbrzyma. Z jednej strony, chciałam przy tym zostać. Miałam dziwne, złe przeczucia. Z drugiej natomiast wiedziałam, że będę jedynie im przeszkadzała, więc nie spytałam nawet o to, czy mogę. Po prostu wyszłam. Udało mi się zrobić tylko kilka kroków, kiedy do moich uszu dotarł krzyk Cynamonowej. Oblał mnie zimny pot. Na szczęście trzeźwość umysłu przywróciła mi natychmiastowa reakcja przechodzących akurat wojowników, którzy ruszyli biegiem w kierunku medyków. Wykonałam zwrot i wyprzedziłam całą trójkę, wpadając do pomieszczenia z hukiem. Pieszczoch stał nad moją siostrą i przymierzał się do ataku. Czas jakby zwolnił, kiedy na moich oczach przybliżał swoje zęby do jej krtani. Doskoczyłam do niego i moment przed tragedią zrzuciłam z siostry, skutkiem czego oboje przeturlaliśmy się po podłodze. Rzucał się do mnie i kłapał, ale reszta także wkroczyła do akcji i wspólnymi siłami obezwładniliśmy go.
— Co tu się dzieje?! — usłyszałam znajomy, najbardziej irytujący głos świata.
— Włóczęga zaatakował naszych medyków — zrelacjonował jeden z wojowników liderce.
— Wrzućcie mi tego skurwysyna do pustego pomieszczenia, teraz ja się nim zajmę — warknęła Bryzowa Gwiazda.
Udało jej się zmusić go do gadania. Nie wiedziałam, jak to zrobiła. Zamknęła się z nim sama w pomieszczeniu. O ile się nie mylę, kazała go czymś lekko podtruć. Konsekwencje przyszły później, kiedy zaprosiła do siebie cały patrol i wydzierała się na nas niemiłosiernie. Myślałam, że się obejdzie bez awantury i wtedy rzeczywiście nie usiłowała zagrozić mi w żaden sposób. Zwyzywała, jak to Bryzowa, ale obyło się bez szantaży i gróźb wydalenia. Byłam bardzo naiwna wierząc, że tak to się skończy.
~***~
Przychodząc na zgromadzenie, byłam zmotywowana. Wiedziałam, że Bryzowa Gwiazda nie przekaże nic o napastniku, który natarł na nas z Quintusu. Czułam, że ta odpowiedzialność leży na moich barkach. Wszystkim nam groziło ogromne niebezpieczeństwo. Musiałam przekazać im tę wiedzę, zanim liderka zamknie mi usta. Kto wie, czy nie będzie chciała zachować tej informacji tylko dla Wietrznych? Przypatrywałam jej się bacznie, przez co prawie potknęłam się o jakiś kamyk, kiedy już tam szliśmy.
Wyjątkowo nie rozglądałam się po klanowiczach. Byłam zdeterminowana i przygotowywałam się mentalnie do przekrzyczenia zdziczałego tłumu, który i tak prawdopodobnie nie będzie chciał mnie słuchać. Inne psy nie podzielały mojego skupienia. Rozmowy zaczęły się, jeszcze zanim którykolwiek z liderów miał szansę zabrać głos.
— Hej Biały! — usłyszałam krzyk.
Dziwnie wesoły samiec z Industrii zbliżył się do naszego klanu. Skrzywiłam się. Pamiętałam go z poprzedniego zgromadzenia. Był pyskatym, bezczelnym, przesadnie pewnym siebie wojownikiem o bardzo ciętym języku. Synem liderki. Starałam się, żeby nie widział, że obarczam go wzrokiem pełnym niesmaku. Jak mógł tak po prostu olewać tradycje? Wiedziałam jednak, że nie warto wdawać się z nim w dyskusje.
— He-ej — mruknął przybrany syn mojej siostry, zdecydowanie mniej pewnie i entuzjastycznie, niż jego znajomy.
Bryzowa Gwiazda mordowała go wzrokiem, kiedy przysiadał się do Białego. Był wystarczająco blisko, żebym słyszała, co mówi.
— I co, zaciągnęli cię na ten kabaret? — zapytał.
— Proponowałbym już zacząć. Lepiej szybciej zacząć i szybciej skończyć — rzekł jego lider.
— Zgadzam się — powiedział szybko jakiś pies z Tenebrisu. Siedział na miejscu lidera.
— Sowi Pazurze, mogę się znowu pierwsza odezwać? Muszę się im przecież pochwalić, na pewno się ucieszą! — do moich uszu dotarł wesoły pisk liderki Płomiennych.
Widziałam tylko, jak poruszył ustami. Widocznie nie podzielał jej wielkiej radości.
— No właśnie zaczynam, nie ciskaj się tak! — usiadła po prawej stronie swojego zastępcy. — Słuchajcie wszyscy, mam świetnie wieści! Niedługo przyjedzie nowa dostawa mini Rzepakowych Gwiazdek!
— Gratulacje. — Powiedział Jazgot i uśmiechnął się do niej.
— Gratulacje. — Powtórzył Brązowy, siadając obok Bryzowej Gwiazdy.
— Gratulacje. — Rzekłam i ja, zmuszając się do uśmiechu.
Cud narodzin cudem narodzin, ale po cichu współczułam im przyszłych imion.
— Obstawiam piątkę — oznajmił ich medyk, nachylając się do zastępcy.
— Rzepakowa, to na pewno dobry pomysł byś miała więcej dzieci, skoro już nad tymi, które masz nie panujesz? — mruknęła wrednie Bryzowa, patrząc na Omszoną Krtań.
Chyba po raz pierwszy w życiu się z nią zgodziłam, czego nigdy bym na głos nie przyznała.
— Gwiezdni, spierdalaj, gadam z przyjacielem — intruz z Industrii wywrócił oczami.
— Piątkę? Pięć smarków? — zastępca Płomiennych zajęty był dyskusją ze swoim medykiem. — Zdziwię się, jeśli trafisz.
— Olej tę starą prukwę — popisał się elokwencją mój siostrzeniec.
Mech wybuchł śmiechem. Liczyłam na to, że Cynamonka zwróci uwagę swojemu synowi.
— Skarbie, cichutko, już się zaczyna.
No, to zwróciła.
— Chcesz się założyć? Jeśli przegram, przez dwa księżyce będę reagował tylko na Szarą Skałę. Jak wygram, będziesz musiał mówić do mnie Peter. — Zaproponował Sowiemu ich medyk.
Zmarszczyłam brwi. Czemu miałby sam się pokarać jakimś dziwnym imieniem? Może tak naprawdę chciał przegrać ten zakład? Kto wie.
— Jazgocie, jakieś nowe wieści? Czy sprawa została rozwiązana? — Rzepa zignorowała moją wredną liderkę i przeszła do istotnych tematów.
— Owszem, nowy lider dostarczył nam sprawiedliwości — odparł Bezgwiezdny.
A więc jednak. Nowy lider.
— Sprawczyni została ukarana na oczach bezgwiezdnych. — Oznajmił.
Wiedziałam o tym, że sprawa została rozwiązana z rozmowy z Jazgotem. Nie zdążyłam jednak jemu przekazać o Quintusie.
— Nowy lider? — Zauważył w końcu Sowi Pazur. — W końcu nie wiemy, czy został dobrze ukarany.
— Sprawczyni jest zabita. Czego świadkiem byłem ja, nasza liderka i trzy inne psy z naszego klanu, oraz z ich. Wziąłem ze sobą również towarzyszy z obozu. Uznałem, że warto by bezgwiezdni mieli trochę większą reprezentacje, niż ja sam. — Odpowiadał Jazgot grzecznie się przy tym uśmiechając.
— Z Białą wszystko w porządku. Postanowiła zrezygnować ze stanowiska, jest na zasłużonej emeryturze. Gwiezdni zgodzili się z jej wyborem. — Odparł nowy lider Tenebrisu.
Zaskoczył mnie. Nie wiedziałam, że można zrezygnować. A gdyby tak przymusić Bryzową do rezygnacji..?
— Czyli nie mamy już czym się martwić — westchnęła z ulgą Gwiazda Płomiennych. — Widzisz, Sowi? Nie musisz już srać w gacie ze strachu przed tym kanibalem.
Cynamonowa Pestka zjeżyła się, co było dość widoczne.
— Za... Zabiliście ją?! — podniosła się. — Ale przecież... Czy ona kogoś wtedy zaatakowała? Groziła wam? Dostaliście znak od Gwiezdnych? Przecież to przeciwko kodeksowi wojownika! — wybuchła, wstając.
— A jaka jest twoja propozycja? Wygnać ją? Puścić wolno? Zatrzymać w klatce? — zapytał Jazgot. Brzmiał na szczerze zainteresowanego. — Co zrobiłabyś z suką, która zarżnęła nasze dziecko?
— Nie popieram tego do końca, ale... była zagrożeniem. — Odezwał się inny bezgwiezdny.
Co prawda wiedziałam, że udało się wyjaśnić sprawę, ale nie zostałam wtajemniczona w to, jakim sposobem. Dopiero teraz poznawałam szczegóły. Czy morderstwo mordercy jest czymś innym, niż morderstwem? Czy nie było... innych, środków?
— Uznaliśmy to za odpowiednią opcję — powiedział mój były przyjaciel. — Taką, która pozwoli na usatysfakcjonowanie Bezgwiezdnych, jak również wyzbycie się zagrożenia. Ta samica zaatakowała również mnie jak i moje dzieci. Kodeks nie mówi nic o tym, jak zachowywać się z mordercą szczeniąt. Ja również go znam.
— Na pewno nie to! — Zbulwersowała się Cynamonka. — Nie różnicie się od niej niczym, zabiliście kogoś bo taki był wasz osąd. Nie wiecie nawet, jaka była wola Gwiezdnych.
— Chcesz usprawiedliwiać morderczynię i wplątywać w to Gwiezdnych? — znów zabrał głos tamten drugi bezgwiezdny.
— Owszem, nie wiem tego, jestem niewierzący. Jednak zapytałem cię o inne rozwiązanie, chętnie je usłyszę. Jeszcze chętniej usłyszałbym je księżyce temu, gdy sprawa była ignorowana przez klany. — Jazgot zaczynał robić się bardzo nieprzyjemny. Znaczy nie po tonie, bo cały czas zachowywał spokój. Czułam jednak, że jest… toksyczny. Że wybiera złą drogę. Że nie rozumie, że zamordowanie kogoś wcale nie jest żadnym rozwiązaniem.
— Nie usprawiedliwiam jej. — Zmarszczyła brwi moja siostra. — Kurcze, przecież... — Spojrzała na Białego, przełykając ślinę. — Zrobiliście to w przynajmniej honorowy sposób? — Uspokoiła się, pytając ciszej. — Podaliście jej jagody śmierci?
— Nie można było jej przegonić? — niepewnie wtrącił ktoś z tłumu. — Nie jestem przekonany, by odważyła się wrócić, by zaatakować w pojedynkę klan składający się z tylu psów. Dla klanów nie stanowiłaby zagrożenia jako samotnik…
— Proszę, nie dajmy się poróżnić jeszcze bardziej! — wykrzyknęłam nerwowo, nie mając lepszego pomysłu na to, co mogłabym powiedzieć.
Było mi głupio. Nie broniłam Cynamonki. Ona na pewno stanęłaby w mojej obronie…
— Śmierć była honorowa i szybka — odparł już delikatniej Jazgot. — Nie darzyłem jej nienawiścią, nie po takim czasie. Jednak była niebezpieczna. Co dałoby jej przegonienie? Kto by pilnował, że nie wróci? Włóczęgi również były przegonione i nic to nie dało.
— Pozostało nam mieć nadzieję, że nawet bez pomocy Gwiezdnych wytypowaliście dobrą osobę. — Powiedział spokojnie medyk Wodnych, również widocznie sceptycznie nastawiony, czym zyskał słaby uśmiech Owsianki.
— Gwiezdni pozostawali głusi na nasze prośby — powiedział nowy lider z wyraźnym żalem w głosie. — Jest nam bardzo przykro, że musiało do tego dojść. Jeśli jednak karą za nasze działanie miałaby być śmierć większej ilości szczeniąt albo gorzej, wojna, woleliśmy zdać się na rozsądek i dowody.
Widziałam, jak Biały szepcze coś do Mcha, ale nie to było teraz ważne. Nie wnikałam nawet w to, co mu odpowiedział, chociaż bez problemu mogłam to usłyszeć. Chwila ciszy po wyjaśnieniu spraw między Bezgwiezdnymi a Tenebrisem była luką, która oznaczała moją szansę wypowiedzenia się.
— Na pewno przyłożyli się należycie do rozwiązania sprawy. Oszroniona jednak nie była jedynym, czyhającym zagrożeniem. Ja... Czy mogę prosić o uwagę? — wzięłam głębszy oddech licząc na to, że inne klany łaskawie na mnie spojrzą. — Jeśli chodzi o Włóczęgów... Mieliśmy w Ventusie atak na medyków. Włóczęga z Q-Quintusu wdarł się w naszą czujność podstępem!
— Podstępem — zarechotała Bryzowa. — To ty go do nas wpuściłaś.
Wiedziałam, że to zrobi. Wiedziałam, że zrobi wszystko, żeby mnie upokorzyć, że to będzie dla niej ważniejsze, niż przekazanie wieści o czyhającym niebezpieczeństwie.
— Czy komuś coś się stało?
— Co dokładnie się stało?
— Włóczęga? Jaki był jego cel?
Byłam zestresowana. Fala pytań wybrzmiała niemalże jednocześnie z drwiną mojej Gwiazdy od siedmiu boleści.
— Na szczęście nie zdążył nic... — zamarłam na moment. Zaczęło się we mnie gotować.. — Znaleźliśmy w trakcie patrolu psa, który utrzymywał, że jest ciężko chory. Że ma niesprawne tylne łapy. W mojej rodzinie... zaistniała taka choroba — w oczach stanęły mi łzy. Uspokój się, Żałobna... — Myślałam, że zdążymy mu pomóc. Zabraliśmy go do medyków. Nie zostawiłabym nikogo w potrzebie. — Spojrzałam wrogo na Bryzową.
Wdech i wydech. Spokojnie, nie daj się sprowokować…
— Okazało się, że nie potrzebował pomocy. Przesłuchiwany przyznał, skąd przybył. Jego zadaniem było wyeliminować naszych medyków. — Kontynuowałam.
Cynamonowa przyciągnęła bliżej swojego syna.
— Chciała pomóc — warknął na liderkę zastępca, za co byłam mu niesamowicie wdzięczna.
— Cieszymy się, że nic poważnego się nie stało. — Usłyszałam Jazgota. — Czy wiemy o nim coś więcej? Imię? Wygląd?
— Może gdybyś się tym zainteresowała i zostawiła przy nim jakąś wartę nic by się nie stało — rzucił cierpko Biały do Bryzowej.
— Gdyby siostrzyczka twojej ukochanej opiekunki mi cokolwiek powiedziała, wywaliłabym tego przybłędę na zbity pysk — warknęła w odpowiedzi.
I bez wyrzutów Bryzowej czułam się winna zaistniałej sytuacji. Wytężyłam swoją pamięć, aby jak najlepiej zwizualizować napastnika.
— Nie wiem, czy wyjawił swoje imię. Prawdę mówiąc, nie pomyślałam o zapytaniu — skuliłam się mimowolnie. — Był średnich rozmiarów, wyższy ode mnie. Jego sierść była głównie brązowa, ale gdzieniegdzie wpadała w czerń. Sylwetką odrobinę przypominał zastępcę Ognistych, ale miał krótsze futro. Nie miałam wstępu na przesłuchanie, które przeprowadziła liderka, może ona wie coś o imieniu.
— Dobrze, to przydatna informacja... moja droga. — Zabrał głos lider Tenebrisu. — Myślę, że wszystkie klany powinny obserwować swoje otoczenie szczególnie uważnie, zgadzamy się do tego, prawda? — zapytał, zatrzymując wzrok na Bryzowej.
Medyka Płomiennych natomiast musiało bardzo rozbawić moje porównanie, bo postanowił znów nachylić się do swojego zastępcy.
— Nie martw się, przefarbujemy cię.
Bryzowa westchnęła i pokiwała głową.
— Tak. Powiedział, że nazywa się Kwaśny. Wyglądał jak wypłoszony cień wojownika — parsknęła.
— Przepraszam, Sowi Pazurze, nie chciałam urazić. Uznałam, że łatwiej będzie zobrazować — podkuliłam ogon. Byłam jeszcze bardziej zestresowana.
— Ona mówiła o sylwetce. — Zwrócił uwagę medykowi wspomniany Sowi.
— A nie, ja tak po prostu mówiłem. Uważam, że złoto bardziej by ci pasowało niż brąz. — Medyk Ognistych był strasznie zabawnym gościem i pewnie by mnie to rzeczywiście bawiło, gdyby nie sytuacja, w której byłam.
— Dzięki? — powiedział Pazur wędrując wzrokiem między mną a tamtym śmieszkiem.
— Wszyscy zrozumieliśmy porównanie — powiedział lider Tenebrisu. — Dziękuję.
— Myślę, że warto, aby każdy z klanów zachował szczególną ostrożność. Mam przeczucie, że to mogła nie być jednorazowa, samozwańcza misja jakiegoś szaleńcza, tylko coś gorszego. Coś większego, bardziej rozplanowanego… — odezwałam się znów, prostując się nieznacznie.
— Tak, również wyznaczymy odpowiednie patrole. — Oznajmił mój rozmówca.
Tymczasem moja siostra odchrząknęła, wychodząc nieco naprzód.
— Myślę... Że to dobry pomysł, by powiedzieć wam wszystkim o przepowiedni od Gwiezdnych — mruknęła, patrząc na resztę medyków. Była lekko spięta. — Widzieliśmy gwiazdy. Pięć gwiazd i... Dwie z nich spadły. Boję się, że może być to związane z tym atakiem…
— Ale jak to... spadły? — jęknęłam, bo na nic innego nie byłam w stanie się zdobyć słysząc taką wiadomość.
— Bardzo możliwe. — Potwierdził nasz zastępca.
— A może jedną z owych Gwiazd była Biała? — zasugerował lider Ciemnych. — Przestała być Gwiazdą, stała się na powrót Tęczą.
— Jeżeli to przepowiednia, to i tak nic się z nią nie zrobi. — Odparł medyk Ognistych.
— Jestem pewien, że rozmawiałaś o tym z innymi medykami. Czy oni także otrzymali taką samą wizję? Jesteście zgodni co to znaczenia tej przepowiedni? — odezwał się pies siedzący na miejscu zastępcy Tenebrisu. Wyglądał bardzo młodo.
— W takim razie kto może być drugą gwiazdą? — zapytał Brązowy. — Jeśli mają to być akurat przywódcy.
Nie powiem, że nie zaczęłam cicho liczyć na to, że to Bryzowa kopnie w kalendarz, bo nikomu nie wolno źle życzyć, ale… No, cicho na to liczyłam.
— Pozostaje nam mieć nadzieję, że znaczenie tej przepowiedni jest mniej nieprzyjemne, niż się to wydaje na pierwszy rzut oka. — Odparł spokojnie Jazgot.
— Bryzowa. Bądź Nakrapiana lub ja, nie mam pewności oczywiście. — Odpowiedział nowy lider.
— I tak wszyscy kiedyś umrzecie, jednak to liderzy dostali ostrzeżenie — zabrał głos medyk Płomiennych. Szara Skała, tak? Chyba tak.
— Było pięć gwiazd na niebie, prawda? — zastanowił się na głos zastępca Ciemnych. — W takim razie może też chodzić o liderkę Bezgwiezdnych.
— Nie widzę, aby którykolwiek z tych psów szykował się na opuszczenie swojej pozycji. — Odchrząknął nasz zastępca.
Wyłapałam jednak jego krótkie spojrzenie na Bryzową Gwiazdę i uśmiechnęłam się mimowolnie.
— Czemu akurat Bezgwiezdnych? — wtrącił Jazgot.
— Nie wiemy, kogo dokładnie ta przepowiednia dotyczy. — Wzruszył barkami. — Równie dobrze może chodzić o inne klany.
Cynamonowa Pestka spuściła głowę.
— Reszta widziała to samo — mruknęła.— Myślimy, że może chodzić o liderów i ich odejście z pozycji, w jeden czy inny sposób.
— Spokojnie, jeśli to wola Gwiezdnych to sobie poradzimy. — Uspokoił ją mój siostrzeniec.
— A jeśli to chodzi o klany? — rzucił szybko Sowi.
Nie panikuj, nie panikuj, nie panikuj...
— To może wtedy nie jest przepowiedzenie naszej czarnej przyszłości, tylko ostrzeżenie? Może dwa klany graniczące z Quintusem powinny zachować szczególną ostrożność, albo uzyskać wsparcie reszty klanów? Może pora znów się zjednoczyć? — podsunęłam ostrożnie.
— Widzisz, Sowi Pazurze, jeśli chodziłoby o klany wizja raczej byłaby o wiele mocniejsza. To naruszyłoby całą naszą strukturę. — Stwierdził medyk Wodnych, kręcąc swoim małym łebkiem.
— Jak ktoś moją matkę dotknie to odgryzę wam wszystkim głowy — warknął pod nosem Omszona Krtań.
O, więc jednak miał jakieś dobre odruchy w sobie.
— Możemy ją w razie czego wymienić na naszą Gwiazdę? — zażartował sobie Biały.
Było to nie na miejscu, ale… Tak, też chyba wolałabym Rzepakową. Nawet, jeśli była szalona i niezrównoważona.
— Możliwe, że tak. Jednak moim zdaniem powinniśmy przede wszystkim myśleć o teraźniejszości. Zwiększyć ilość patroli, można również wzmocnić przekaz informacji między klanami... — Jazgot zawahał się przez moment. — Oczywiście to jedynie pomysł, ale można wybrać posłańców z danych klanów, którzy w razie ewentualności przekazaliby innym niepokojące informacje. Nie ma co czekać do zgromadzeń z takimi rzeczami.
— Myślę, że na wszelki wypadek dobrze byłoby ustalić, abyśmy my, Wietrzni i nasi również graniczący z Quintusem sąsiedzi, Wodni, mieli gdzie się podziać w razie nagłego zagrożenia. Posłańcy są dobrym pomysłem. Takie osoby, które mogłyby przekraczać granicę w celu przekazywania wiadomości, nie będąc posądzonym o naruszenie kodeksu. — Poparłam go.
— Odbiło ci? — nasza Gwiazda wybuchła śmiechem. — Mamy się zjednoczyć z tymi moczonymi szczurami? — jej brew poszybowała ku górze. — Nie wiem czemu cię tutaj zabrałam.
— Którzy to moczone szczury? — zainteresował się Skała.
— Nie ma zakazu odwiedzania innych klanów, jeśli ma to być tylko przekazanie informacji. — Poinformował mnie zastępca, po czym spojrzał ostro na naszą liderkę.
Chyba tak jak ja nie dowierzał, że to powiedziała.
— Moczonymi szczurami?! — zapowietrzyłam się. — Jakim cudem Gwiezdni zgodzili się na to, żebyś kiedykolwiek pełniła władzę nad kimkolwiek! — wybuchłam wreszcie.
Miałam serdecznie dosyć jej wątpliwej jakości rządów!
— Nikt nie jest moczonym szczurem. — warknął na Bryzową Gwiazdę jej własny zastępca. — Tak samo jak sądzę, że to nie jest zły pomysł na tę chwilę.
— Uuu, dymy, stawiam dwie myszy na Żałobną — usłyszałam Białego.
— Pfft! Wziąłeś se najlepszą — wyszczerzył się, swoją drogą dalej siedzący z nami, Omszony. — Kogo mam niby brać?
— Owszem, możemy od razu ustalić posłańców, będziemy mieli to z głowy — Jazgot próbował przejść do rzeczy i zignorować konflikt.
— Przecież nie będę Bryzowej kibicował — parsknął siostrzeniec.
— A ja to co? Mam jej lizać dupę? — żachnął się Mech.
— Możecie przestać mówić o lizaniu dup? Róbcie to prywatnie. — Jasny lider Ciemnych, jakkolwiek zabawnie to nie brzmi, postanowił ukrócić ich kompletnie niezwiązaną z tematem dyskusję.
Gotowało się we mnie, ale dzięki temu, że Brązowa Blizna zachował spokój, siedziałam w miejscu. Miałam nadzieję, że jakiś magiczny piorun od Gwiezdnych strzeli zaraz Bryzową, aby zastępca natychmiast mógł wskoczyć na jej miejsce.
— Myślę, że najszybsze psy powinny zostać posłańcami, żeby usprawnić przepływ informacji — siliłam się nie mordować Bryzowej wzrokiem i skupić się na rzeczach ważnych.
— Zaproponowałbym ze swoich Wojowniczy Mróz. Jest znany klanowi wodnych, mogą o nim poświadczyć. Nie będzie sprawiał wam problemów. — Stwierdził lider Tenebrisu.
— Od nas Żonkil — oznajmił Jazgot.
Bryzowa natomiast warknęła głośno i kiedy tylko skończyłam mówić, skoczyła na mnie niespodziewanie i przycisnęła do ziemi.
— Stul swój głupi pysk, jesteś tylko kolejnym wojownikiem! Zostałam liderką bo walczyłam o tą pozycję kłami i pazurami, nie dam komuś takiemu jak ty tego zniszczyć.
— Kły i pazury to trochę za mało, żeby rozsądnie rozporządzać żywymi istotami! Kły i pazury mamy wszyscy! — krzyknęłam, starając się nie syczeć z bólu.
Cudem powstrzymałam się od splunięcia na nią.
— Bryzowa Gwiazdo, podczas zgromadzenia panuje pokój — rzucił ktoś z tłumu. — Zapomniałaś? rzucanie się na członkinie swojego klanu nie jest dobrym pomysłem…
— Bryzowa Gwiazdo! — Brązowy doskoczył do nas, usiłując zrzucić ją ze mnie. — Ogarnij się w końcu! Nie możesz atakować wojowników ze swojego klanu!
— Zostaw ją Bryzowa Gwiazdo! — krzyknęła Cynamonowa.
Cieszyłam się, że reagowali, bo powoli zaczynało brakować mi powietrza. Nawet Jazgot podszedł do naszego klanu.
— Liderko, przestań — warknął.
Pod naporem wojowników, Bryzowa wreszcie odsunęła się ode mnie.
— Ta wojowniczka to nic innego poza problemami! Ściągnęła na nas wojownika Quintusu, uważa się za ważniejszą niż reszta, mimo, że nie potrafiła nawet skończyć treningu — roześmiała się podle.
Zignorowałam ją. Zajęta byłam nabieraniem powietrza do płuc.
— U nas najszybsza jest Żałobna — rzucił od niechcenia syn Cynamonki.
Jazgot wycofał się do swoich, nie spuszczając wzroku z Gwiazdy Wietrznych dopóki nie był na miejscu.
— Nic Ci nie jest? — zapytał mnie cicho zastępca.
— Teraz nie, dziękuję — odpowiedziałam równie cicho. — Potem... Potem nie chcę myśleć, co ze mną zrobi — dodałam jeszcze ciszej.
Wiedziałam, że po tym zebraniu absolutnie nie mogę dopuścić do sytuacji, w której zostanę sam-na-sam z tą wariatką.
— Dobrze, coś jeszcze? Skończyliście gadać o tych posłańcach? — prychnęła nasza niepoważna, najgorsza na świecie liderka.
Brązowy tymczasem usiadł obok mnie i spiorunował Bryzową Gwiazdę wzrokiem.
— Od nas pójdzie Żałobna Pieśń. Żonkil od Bezgwiezdnych, Tenebris Wojowniczy Mróz. Co z Flumine i Industrią?
— Jak Ciepły biega to się za nim kurzy — wyszczerzył się Mech.
— Od nas Szarakowy Obłok. — Odparła siedząca dotąd cicho liderka Wodnych.
— Flumine Szarakowy Obłok. Dobrze. — Powtórzył Brązowy i skinął łbem.
— Ciepła Pleśń od Industri. — Odezwał się Sowi Pazur.
— Świetnie. Ventus Żałobna Pieśń. Żonkil od Bezgwiezdnych, Tenebris Wojowniczy Mróz. Flumine Szarkowy Obłok i Industria Ciepła Pleśń. — Podsumował zastępca, kończąc ten temat.
— Przechodząc dalej, czy na waszych terenach również zdarzyły się nieprzyjemne przypadki z wnykami? — spytał ktoś.
Połowicznie skupiałam się na tej rozmowie, mimowolnie zerkając co trzy sekundy na Bryzową, czy przypadkiem coś jej znowu nie strzeli do tego pustego łba i nie zostanę zaraz uduszona na widoku wszystkich klanów.
— Leszczynowa Łapa z Flumine wpadła w nie na granicy z Ventusem, ale się nią zajęłam — uśmiechnęła się lekko Pestka.
— Nasz Kruczek też już sobie świetnie radzi. — Odparł Szara Skała.
— U nas Krtań, ale żyje. — Sowi spojrzał na wspomnianego przez siebie psa, po czym na liderów. — Również Krucza Łapa, ale żyją wszyscy. — Dodał.
— Dzięki zajebistemu medykowi. — Dorzucił skromnie medyk.
— Makowe Wzgórze także wpadła we wnyki, ale odprowadziłam ją do naszych medyków. — Dorzuciłam, nie spuszczając wzroku z Bryzy.
— U nas też jeden uczeń ucierpiał, ale nic poważnego się nie stało. Czy ktoś jeszcze ma temat do poruszenia? — zabrał głos Jazgot, jednak odpowiedziała mu cisza.
Wszystkie psy zaczęły się zbierać. Szłam tuż obok zastępcy, mając w zasięgu wzroku Cynamonkę. Byłam uczepiona tłumu i liczyłam na to, że nie wpadnę dziś więcej na własną liderkę. Miałam zamiar zaszyć się gdzieś do jutra. Albo w ogóle dopóki nie umrze. Nie sądziłam, że moje błagania mają się niebawem wypełnić…
~***~
Moja dyskrecja weszła na najwyższy możliwy poziom, kiedy robiłam wygibasy we wszystkie możliwe strony, żeby tylko nie spotkać na swojej drodze liderki. Nie powiem, posiadanie dwóch uczniów jednocześnie było w tej chwili ogromną zaletą. Jak jedno się zmęczyło, mogłam uciec od przebywania w obozie poprzez zajęcie się drugim. Jeśli akurat oboje mieli przerwę, wymigiwałam się polowaniem bądź patrolem, na który absolutnie, koniecznie, bezdyskusyjnie musiałam się wybrać. Przecież nie mogłam zaniedbywać obowiązków klanu i dokładnie o nich wtedy myślałam. Wcale nie o ucieczce przed szaloną liderką, skądże znowu!
Mówiąc o treningu, Sarnia Łapa była niesamowicie zdolną uczennicą. Błyskawicznie pojęła całą teorię, nie odstając również od strony praktyki. Ciężko mi było zaskoczyć ją czymkolwiek. Cieszyłam się, że mam ją pod swoimi skrzydłami wierząc, że prędko utrę nosa Bryzowej, wypuszczając bardzo wcześnie młodą wojowniczkę.
Klematisowa Łapa… Cóż. Również był niewątpliwie zdolny, ale najwyraźniej potrzebował innego toku treningu niż ten, który byłam w stanie mu zaoferować. Mimo tego, że stawiał się regularnie na ćwiczeniach i uczył się pilnie kodeksu, często miewał z tym dalsze problemy. Zdarzyło mu się zapomnieć rzeczy, które poprawiłam u niego dosłownie dzień wcześniej, a czasem nie mógł przebiec dystansu, który dosłownie dnia poprzedniego bez problemu wykonywał. Wysłałam go dyskretnie z tego tytułu na badania do medyków, aczkolwiek nic nie wykazały. Uznałam więc, że taka jego natura i nie warto dociskać go bardziej, kiedy akurat nie był to najlepszy dzień na trening.
W międzyczasie zwiększała się ilość moich spotkań z Ciepłą Pleśnią. Powoli przestawały być takie znowu przypadkowe, przez co zdarzyło mi się zapomnieć sprawdzić, czy u Jazgota wszystko w porządku. Obawiałam się teraz za każdym razem, kiedy motyle wirowały mi w brzuchu nie chcąc znów zostać skrzywdzoną przez swoje naiwne wierzenia i oczekiwania względem kogoś. Byłam przecież od niego znacznie starsza, czemu miałby kiedykolwiek się mną zainteresować? Nie dzieliłam się jednak z nikim swoimi uczuciami, wolałam je zachować dla siebie. Niegdyś ze wszystkim poleciałabym do Migoczącego Światła, ale od dawna już nie żył. Mogłabym co prawda szukać wsparcia u Cynamonowej Pestki, z którą relacje znacznie mi się poprawiły, ale w pewien sposób krępowałam się przed nią, wciąż nie będąc w stanie wybaczyć sobie swojego zachowania względem niej.
Jakoś jednak zaczynało się układać, ale szybko przekonałam się, że tylko pozornie. Ktoś zwołał zebranie klanowe, na które oczywiście się udałam mimo tego, że od kilku dni przebywałam raczej poza obozem i kompletnie nie orientowałam się w tym, co się działo. W związku z ostrymi mrozami, które zaskoczyły nas wszystkich, po którymś z polowań zostałam kompletnie odcięta od stada razem z dwójką innych wojowników. Musieliśmy zatrzymać się w starym, opuszczonym budynku nieopodal torów, żeby nie dać się pokonać śnieżycy. Dlatego zaskoczyło mnie niemałe zamieszanie, które zdążyło się w tym czasie zrobić, a jeszcze bardziej zaskoczyła mnie Cynamonka, która znalazła się na stogu siana i wpatrywała z przerażeniem w tłum, który natychmiast zamilkł do tego stopnia, że byłam w stanie wysłyszeć własne bicie serca i niespokojny, nieznacznie zestresowany oddech. Nawet stukot moich pazurów w takiej ciszy zdawał się być czymś niezwykle głośnym.
— Drogi... Klanie. Chciałam coś ogłosić. — Moja siostra wyglądała na przestraszoną i niepewną, spoglądała zresztą na Manaciego Olbrzyma, szukając w nim wsparcia.
Żałowałam, że nie ma mnie tam bliżej, że nie mam pojęcia, o co chodzi i dlaczego to ona przemawia. Że nie ma mnie przy niej, kiedy dzieje się coś istotnego.
— Bryzowa Gwiazda nie żyje — wydusiła wreszcie.
Przez całą salę przebiegł szmer. Mój pysk nie drgnął nawet o centymetr, chociaż w duchu odczuwałam niesamowitą ulgę. Wiedziałam jednak, że powinnam zachować się z szacunkiem. Nawet, jeśli była już liderka na to wcale nie zasługiwała.
— Co się z nią stało? Ktoś ją zaatakował? — głos świeżego lidera wybił się z tłumu.
— Przechodząc... Do tego. Dzisiejszej nocy wiecie... Bryzowa Gwiazda przyszła do mnie, z ranami, które były w serio okropnym stanie — wzięła głęboki wdech. Wyglądała, jakby miała zaraz zemdleć. Zaczęłam przeciskać się nieco do przodu, aby być bliżej. — Pomyliłam zioła i podałam jej cykutę.
Zamarłam. Tłum wręcz przeciwnie. Rozległy się krzyki. Ktoś rzucił, że ją otruła. Inny pies wspomniał o niekompetencji medycznej i powinności wydalenia jej. Jeszcze ktoś cieszył się z takiego stanu rzeczy twierdząc, że Bryzowej się to absolutnie należało. Otrząsnęłam się szybko i prędzej, bardziej natarczywie przekopywałam się przez rozemocjonowany tłum Wietrznych, chcąc znaleźć się przy siostrze, zanim ktoś wpadnie na jakiś głupi pomysł.
— Przepraszam! Nie chciałam tego zrobić, nie chciałam, nie chciałam nie chciałam! — zawyła medyczka, kuląc się coraz bardziej. — Nie wiedziałam po prostu, nie wiedziałam jak zareagować na wiadomość, że zabiła Złotą Gwiazdę!
Ta informacja uderzyła mnie tak, że na moment straciłam stabilność w łapach. Runęłam na ziemię, a wszystkie odgłosy rozmywały się wokół mnie, jakby dochodziły do mojego umysłu zza grubego, tłumiącego dźwięk muru. Bryzowa zabiła Złotą Gwiazdę. Nie zauważyłam nawet momentu, kiedy łzy napłynęły mi do oczu. Nie żalu. Nie smutku. Czułam złość. Nie. Czułam niewyobrażalną wściekłość i pragnienie zemsty, której nie będę w stanie nigdy już wyświadczyć. Bryzowa pozbawiła mnie mentorki. Liderki. Mamy. Ktoś spróbował mnie podnieść. Wyrwałam się i odepchnęłam go, po czym ruszyłam biegiem do wyjścia ze stadniny. Kopnęłam po drodze absolutnie wszystko, co się na niej znajdowało. Dudnienie w mojej głowie wciąż zagłuszało cały świat, nawet powiew lodowatego powietrza nie ostudził emocji, które targały mną, gdy ślepo podążałam w nieznanym kierunku. Nie mam nawet pojęcia, jak długo.
Chrzanić uczniów. Chrzanić Gwiezdnych. Chrzanić przyzwyczajenia i tradycje. Chrzanić to, że prawie zdechłam na tym zasranym chłodzie, na którym nie wiem nawet ile czasu spędziłam i gdyby nie zwidy, pewnie znaleźliby mnie dopiero o Porze Nowych Liści, tak samo wkurwioną, jak teraz. Nie chciałam tam wracać. Miałam to wszystko w dupie.
— Nieuchwytko, Skarbie, nie możesz tutaj umrzeć — Biała Zamieć trąciła mnie delikatnie nosem.
— Ty mogłaś, a mnie przy sobie nie chcesz? — syknęłam w odpowiedzi, znów czując tą samą bezsilność i nieokiełznany nadal żal.
— Ona cię potrzebuje, kochanie. — Trąciła mnie mocniej.
Otworzyłam oczy. Pewnie, że jej tu nie było. Przecież od księżyców leżała głęboko w ziemi. Podniosłam się. Ledwo czułam swoje zmarznięte, skostniałe łapy. I tak miałam to gdzieś. Znów zbierało mi się na płacz. Nie miałam zamiaru zostać w tym miejscu ani chwili dłużej. Rozejrzałam się. Byłam na granicy Wietrznych. Tym lepiej. Szybciej opuszczę to miejsce.
Wtedy poczułam, jak ktoś mnie trąca. Odwróciłam głowę z zamiarem warknięcia na delikwenta, kiedy zobaczyłam Cynamonową Pestkę. Mamrotała coś pod nosem. Poczułam się teraz jak największa idiotka. Przecież nie tylko ja to przeżywałam. Jak mocno musiało to dotknąć siostrę? Jak winna musiała się czuć?
— Cynamonko? Ja… Ja ci się wcale nie dziwię. — Powiedziałam.
Nie zareagowała. Miałam wrażenie, że w ogóle nie zarejestrowała mojej obecności. Stanęłam przed nią. Weszła we mnie, mruknęła coś pod nosem i ominęła, jak przeszkodę. Najpierw byłam tym zaskoczona. Zamrugałam kilkukrotnie. Potem podeszłam do niej jeszcze raz.
— Cynamonowa Pestko? Słyszysz mnie? — zamachałam jej łapą pod oczami.
Nie reagowała. Zaczynałam panikować, ale tylko trochę. Na szczęście popchnięta szła tam, gdzie ją popychałam. W ten sposób udało mi się zaciągnąć ją do Manaciego Olbrzyma. Powoli. Ostrożnie. Uważając na każdy krok. Nie przepychając jej za mocno, żeby tylko się nie przewróciła. Usuwając sprzed niej wszystkie potencjalnie zagrożenia. Trwało to wieczność, ale zaowocowało bezpiecznym dostaniem się do stadniny. Dopiero tam poczułam, jak bardzo zimno mi było. Ale nie o mnie teraz chodziło.
— Manaci Olbrzymie? Manaci Olbrzymie! — wołałam gorączkowo, prowadząc ostrożnie siostrę.
— Co tam, kochaniutka? — odwrócił się do mnie z tym swoim ciepłym uśmiechem.
— Coś jest nie tak z Cynamonową — byłam dosłownie na granicy rozpłakania się. Znowu.
— Wiem. Próbowałem jej pomóc, ale nie wiem, co jeszcze mogę zrobić. Bardzo ciężko przechodzi wszystko, co się stało i w ten sposób jej organizm się przed tym broni. — Medyk spoważniał, patrząc na nią ze swojego rodzaju czułością i współczuciem.
— Czyli..?
— Czyli możemy tylko czekać. Być przy niej i czekać. — Podsumował.
Czułam, jak osuwa mi się grunt pod łapami. Manaci podtrzymał mnie w ostatniej chwili.
— Jestem straszną egoistką — wyszeptałam, nie wiedząc do końca, czy mówię do siebie, czy do niego. — Cynamonko, przepraszam! — wybuchłam wreszcie, podbiegając do mamroczącej coś znów siostry. — Przepraszam cię za wszystko. Przepraszam za to, że byłam do ciebie taka okropna, a potem nie potrafiłam się do tego przyznać! Tak bardzo chciałabym być przy tobie, być częściej dla ciebie… Może gdybym była przy tobie częściej… Ja… Ja naprawdę cię kocham! Przepraszam, że nigdy nie umiałam ci tego pokazać, że nigdy przy tobie nie byłam, że nawet nie pomyślałam o tym, żeby być… Jestem okropna, wybacz mi to, proszę! Gdybym tylko wiedziała, jak ci pomóc…
— Nie uwierzysz, Cynamonko! — wykrzyknęłam, kiedy tylko zlokalizowałam siostrę.
Od tamtego momentu byłam przy niej prawie codziennie. Opowiadałam jej o swoim dniu, o tym, co się dzieje w klanie, o postępie moich uczniów, przynosiłam przeróżne plotki i informacje, prosiłam o rady i zwierzałam z problemów, chociaż oczywiście nigdy nie dostawałam odpowiedzi. Wierzyłam jednak, że w jakiś sposób rozpoznaje moją obecność. Towarzyszyłam jej, kiedy wychodziła ze stadniny. Zazwyczaj szukała ziół w odosobnieniu. Wtedy również mogła nie zdawać sobie sprawy z tego, że jestem, chociaż szłam tuż obok. Pilnowałam, żeby była bezpieczna. Rozmawiałam z nią. Oczywiście bardziej mówiłam do niej, domyślając się, co mogłaby odpowiedzieć, ale byłam dobrej myśli. Manaci mówił, że na pewno tym jej nie zaszkodzę, a może poczuje się mniej odosobniona. Każdego dnia liczyłam na to, że wyrwie się z tego dziwnego transu. Każdego dnia spotykał mnie zawód. Ale nie traciłam nadziei. Wierzyłam, że któregoś dnia otworzy oczy, uśmiechnie się do mnie promiennie i zacznie opowiadać o jakimś niesamowitym śnie, który miała.
~***~
Szła nieopodal torów, zbierała spokojnie zioła. Nie zareagowała na to, że się pojawiłam tuż obok mimo tego, że ledwo wyhamowałam swój dziki rozpęd i cudem nie wylądowałam na niej. Grunt, że się udało.
— Moja uczennica została właśnie mianowana! — pisnęłam radośnie. — Wyobrażasz to sobie? Wiedziałam, że jest już gotowa, bardzo dobrze to wiedziałam, a ona potwierdziła to tylko przynosząc najpiękniejszą sarnę, jaką ten klan od księżyców nie widział! I to jeszcze upolowała ją zupełnie sama, rozumiesz? Popłakałam się, kiedy przyjęła miano Sarniego Tupotu. Ale tylko troszkę. Ja ją pamiętam jeszcze z czasów, kiedy była taka tycia! A teraz jest dużą, niesamowicie zdolną wojowniczką! To najpiękniejsze mianowanie, na którym dotychczas byłam. Swojego nie liczę z wiadomych powodów — prychnęłam.
Suczka zerwała roślinkę, której nigdy w życiu nie potrafiłabym nazwać, po czym ruszyła dalej.
— Sarni Tupot… Bardzo urocze, a jakie wdzięczne! Cieszę się, że Brązowy wymyślił tak ładny człon. Bardzo do niej pasuje. Jest przesłodki! — kontynuowałam swój wywód. — Bryzowa nigdy w życiu nie wymyśliłaby czegoś tak ładnego. Pewnie strasznie by ją skrzywdziła swoim... — Urwałam i spojrzałam spanikowana na Cynamonową. — Przepraszam. Nie wiem, czy powinnam wymawiać TO imię. We mnie wywołuje frustrację i gniew, nie mam pojęcia, co w tobie. Jeśli cokolwiek. — Westchnęłam i położyłam się na trawie, patrząc w niebo. — Pozbawiła nas mamy. Jakim cudem tak długo się to nie wydało? Zniszczyła nam życie, wiesz? Bardzo mi przykro, że to twoja trauma, ale uważam, że to dobrze, że już jej nie ma. Szczególnie, że to był przypadek. Nie wierzę, żebyś naprawdę celowo kiedykolwiek kogokolwiek otruła. Jesteś za dobra, Cynamonko. Masz dobre serduszko. Nie skrzywdziłabyś nawet muchy. Nigdy nie przestanę tak o tobie myśleć.
Kiedy na nią spojrzałam, patrzyła w moim kierunku. Poderwałam się.
— Cynamonko? — mój głos zadrżał.
Wyglądała, jakby mnie słuchała. Jakby pierwszy raz od dawna naprawdę docierało do niej to, co powiedziałam. Zrobiłam krok w jej stronę. I wtedy wróciła do podnoszenia kwiatków. Zacisnęłam zęby. Oczywiście, że tego nie słyszała. Oczywiście, że tylko popatrzyła w losową stronę. Czułam się jak straszna idiotka. Musiałam zmienić temat, żeby się nie rozkleić.
— W każdym razie, Klematisowemu idzie gorzej. Wieki miną, zanim będzie gotów na samotne polowanie. — Westchnęłam, znów kładąc się pośród dzikich kwiatów. — Czasem kiedy wydaje mi się, że robi naprawdę duży postęp, na następnym treningu okazuje się, że to był chyba jednorazowy cud. Może tak naprawdę jestem dla niego źle dobraną mentorką? Może potrzebuje innych metod? Sama już nie wiem. Staram się nie być zamkniętą i go słuchać, obserwuję uważnie, zmieniam sposoby… A może niepotrzebnie się przejmuję i on po prostu potrzebuje więcej czasu? To przecież nic złego, prawda? — zerknęłam na nią. Wąchała coś. — Dokładnie to mu powtarzam. Że wcale nie jest słabym wojownikiem i że Gwiezdni się nie pomylili. Chociaż… Wiesz, ja sama czasem wątpię w Gwiezdnych. No bo gdyby istnieli, mogliby przestrzec nas przed tym całym bałaganem, który się zrobił. Nie wiem, czy kiedykolwiek przeboleję wieść o śmierci Złotej, a co dopiero sposób jej śmierci — warknęłam. — Przepraszam. Nie potrafię od tego odsunąć myśli… To dalej świeża rana. Zresztą ty to rozumiesz najlepiej. Powinnam się chyba bardziej pilnować ze słowami… Wiesz co, tak w ogóle to robi się ciemno, powinnyśmy powoli wracać. Już jak wychodziłam cię szukać słońce było dalej niż bliżej.
Podniosłam się i podeszłam do siostry.
— Chodź kochana, czas już wracać. Nie ma sensu włóczyć się po ciemku — trąciłam ją delikatnie.
Idąc na zgromadzenie miałam raczej kiepski humor. Co prawda absolutnie każde zgromadzenie, na którym byłam było w jakiś sposób traumatyczne i niemalże zawsze byłam wystawiana na upokorzenie, ale tym razem nie dlatego miałam obojętny wyraz pyska, gdy kierowałam się nań z moim uczniem.
Na szczęście sama zaczęła kierować się w stronę stadniny, jakby instynktownie chcąc wrócić już do obozu. Co prawda znacznie ucierpiał na powodzi, kiedy to cały ten śnieg z Pory Nagich Drzew wreszcie stopniał, ale powoli wszystko wracało do ładu.
~***~
Odkąd dowiedziałam się, że Bryzowa Gwiazda zamordowała Złotą Gwiazdę, moja wiara w Gwiezdnych stała pod znakiem zapytania. Tak naprawdę w klanie zostałam tylko i wyłącznie ze względu na Cynamonową, zgromadzeniu natomiast nie protestowałam, ponieważ miało być to pierwsze Klematisowej Łapy. Beze mnie by się na nim nie znalazł, a uznałam, że warto aby wiedział, jak to wszystko wygląda naprawdę. Nawet, jeśli wyglądało bardzo źle.
— Nie wychylaj się i staraj się słuchać — poinstruowałam go, na co grzecznie skinął głową.
Rozejrzałam się po schodzących się psach i mimowolnie uśmiechnęłam na widok Ciepłej Pleśni, zapominając na chwilę o odczuwanym żalu i pogardy do wszelkich tradycji, które zwykłam wcześniej szanować i wyznawać.
Jak zwykle, psy rozmawiały między sobą, również między klanowo, poznając się, wymieniając grzecznościami, uspokajając wzajemnie (jak widać zgromadzenia były wszechobecnie stresującym wydarzeniem) i kompletnie ignorując cel tego zebrania. Czyli w zasadzie zaczynało się zupełnie normalnie. Klasyczne zgromadzenie klanów.
Złapałam moment, w którym Ciepły śmiał się z czegoś i znów na moim pysku pojawił się delikatny, może odrobinę rozmarzony uśmiech. Oczywiście dlatego, że uśmiech jest rzeczą zaraźliwą i cieszyło mnie to, że wojownik Industrii jest akurat w tej chwili szczęśliwy. Bo jaki miałby być inny powód mojego zerkania na niego? Przecież to oczywiste, że skoro się zaśmiał, to zwrócił na siebie przynajmniej część mojej uwagi, prawda?
Zastępca jego klanu natomiast nie podzielał tego dobrego humoru. Odchrząknął znacząco.
— Już zaczynamy, czy jeszcze będą pogaduszki? — burknął niezadowolony.
Westchnęłam cicho. Udzielił mi się wyraz Sowiego Pazura i liczyłam na to, że ten cały cyrk zacznie się jak najprędzej i równie szybko się skończy. Niewiele osób jednak podzielało moje skupienie i dalej zajęci byli swoimi pogaduszkami. Kto by się spodziewał?
— Hej, słuchajcie, mam takiego newsa! — wrzasnęła Rzepakowa Gwiazda, rozpychychając się między wojownikami ze swojego klanu. — Ogólnie to zalało nam magazyn, nieźle co?
— Żałobna? Mogę iść? — moją uwagę przyciągnął uczeń.
W pierwszym odruchu chciałam mu powiedzieć, że chyba sobie żartuje i powinien uważać, ale zaraz stwierdziłam, że po co? Po co mam go trzymać na siłę, znudzonego, zniecierpliwionego, ze złą opinią o zgromadzeniach, skoro może pójść, poznać kogoś z innego klanu, być może zyskać jakiegoś przyjaciela na przyszłość… I tak najwyraźniej niewiele się miało dziać, to czemu miałabym mu zabronić? Sama przecież zaczęłam bardziej sceptycznie podchodzić do tradycji…
— Możesz, tylko staraj się nie kręcić po innych klanach bez celu i mimo wszystko słuchać, co liderzy mają do powiedzenia. — Odpowiedziałam, na co uśmiechnął się szeroko i podziękował mi, po czym nieco niepewnie ruszył ku jakiejś grupce.
— Mieliście powódź w magazynie. U nas też było bardzo dużo powodzi w ostatnim czasie. — mruknął spokojnie Brązowa Gwiazda.
— Okej, to fajnie. — Oznajmiła Rzepa.
Liderka Płomiennych chyba nigdy nie przestanie mnie zadziwiać. Byłam w ciężkim szoku, ale też swojego rodzaju podziwie, że tak szalona osoba jest w stanie zarządzać klanem w taki sposób, że jeszcze nie rozsypał się na kawałki. Podejrzewałam, że Sowi Pazur bardzo pomagał jej w tym zadaniu.
— Och, tak Rzepakowa Gwiazdo, Brązowa Gwiazdo. Przez ostatnie tygodnie gwiezdni na nas także zesłali zdecydowanie za dużo wody. Może to rekompensata za lato? — medyk Wodnych zabrał głos. Zerknęłam na jego liderkę, która spojrzała na niego z wdzięcznością. Najwyraźniej miała inne problemy na głowie, niż prowadzenie zgromadzenia.
Przesunęłam się bliżej Cynamonowej Pestki, opierając się o nią bokiem. Wiedziałam, że nie zarejestruje mojego przytulenia, ale chciałam pokazać jej, że jestem obok. Jak zwykle. Chciałam, żeby poczuła moje ciepło. Kto wie, może w jakiś sposób zdawała sobie sprawę z mojej obecności przy niej? Miałam na to nadzieję.
— Brązowa Gwiazdo, a jak się miewa ostatnimi czasy Ventus po zmianie lidera? — kontynuował niewielkich rozmiarów samiec.
— Ruiny również ucierpiały w powodzi — odezwał się zastępca Tenebrisu, wychodząc nieco naprzód. — Jednak sytuacja została opanowana. Nasi uczniowie starają się jak mogą i myślę, że już za niedługo otrzymają swoje wojownicze imiona.
— Śmierć Bryzowej Gwiazdy była dla nas szokiem. — Odpowiedział medykowi Wodnych Brązowy. — Chociaż szczerze to nie przesadzajmy. — mruknął po chwili ciszej, jakby do siebie. No, ja byłam w stanie to usłyszeć. Reszta Wietrznych pewnie także. — Klan ma się dobrze. Będziemy jeszcze silniejsi niż dotychczas. — powiedział pewny.