Pora zielonych liści
Sapałam głośno, klucząc w dymie i ogniu. Czułam gorąco, które prażyło moją skórę, a z oczu wyciskało łzy.
Usłyszałam wołanie Sikorki: kazała mi pójść po starszyznę. Spróbowałam odkrzyknąć, ale gdy otworzyłam pysk, na języku osiadł mi piekący dym. Zaniosłam się paskudnym, ochrypniętym kaszlem. Na jedyne, na co się zdobyłam, to kiwnięcie głową. Nie wiedziałam jednak, czy Sikorkowe Szczęście dostrzegła mój ruch. Gęsta zasłona dymu i ognia odcięła mi do niej dostęp.
Mam nadzieję, że Gwiezdni mają nas w opiece — pomyślałam, na oślep skręcając do legowiska starszych.
Spróbowałam zawołać kogoś po imieniu; ,,Biała Tęczo!’’, ,,Ciemny Kle! Hej, Proszę Pani!’’ jednak dym nie dał mi dokończyć słów. Wycharczałam coś mało zrozumiałego, jednakże nikt mi nie odpowiedział. W pierwszej chwili zakładałam, że po prostu odzywałam się niewystarczająco wyraźnie i głośno, więc postanowiłam powęszyć.
Oczywiście czułam głównie dym. Miał tak intensywny zapach, że poczułam kłucie w głowie. Gdy się skupiłam, co było bardzo trudne, bo zaczynałam się dusić, to wyczułam stary zapach starszych. Czyli wyszli stąd. Są bezpieczni.
Na wpół martwa udałam się w drogę powrotną. Nie dość, że intensywne zapachy normalnie powodują u mnie ból głowy, to do tego teraz dochodziły jeszcze duszności, gorąco i stres.
Bardzo, bardzo rzadko się stresuje, więc trudne do zidentyfikowania (jak wszystkie tak naprawdę) emocje były dla mnie podwójnym zaskoczeniem.
Nagle w dymie dostrzegłam różnokolorową sylwetkę i błękitne oczy. Nie przyśpieszałam, myśląc, że to omamy, a ja stoję już jedną łapą w Coelum. Pies jednak był coraz wyraźniejszy.
Zaskoczona zobaczyłam, iż to Cytrynowy Liść. Szturchnęłam go nosem i dostrzegłam, że nie wygląda zbyt dobrze — zresztą tak jak ja, tak naprawdę. Po szybkim rozmyśleniu, czy mam go zostawić, bo Gwiezdni go wezwali do siebie, czy może oczekują ode mnie jego uratowania, postanowiłam, że razem dojdziemy do wejścia.
— Konwalio… — zaczął Cytrynowy, lecz przerwał. Kaszlał. Obserwowałam go w miarę możliwości spokojnym wzrokiem.
Poczekałam na niego. Razem podpieraliśmy się barkami, wychodząc z zadymionych, palących się Ruin.
Emocje, jakie czułam jeszcze niedawno do samca, odezwały się. Starałam się odzyskać jasność umysłu, ale dym i ból głowy nie ułatwiały zadania. Patrzyłam się jak głupia na zastępcę klanu nawet wtedy, gdy medyk nas już ogarnął.
Jak głupia, jedyne, co robiłam, to gapiłam się. Chociaż… Dlaczego jak głupia? Jak pies, który ma oczy. I… I jest pod wpływem emocji. Wyższych emocji.
Dopiero Sikorka, która do mnie podeszła, spowodowała, że jakoś się ogarnęłam. Ach, ta jej bezpośredniość.
— Ej, Konwaliowy Szronie, co się tak gapisz? Cytrynek wpadł ci w oko? Wiesz, to mój brat, mogę mu cię polecić! Ale będzie fajnie.
Fakt, że ktoś może z kogoś tak łatwo coś odczytać, lekko mnie przestraszył. Albo raczej fakt, że to mnie, spokojną i neutralną suczkę można łatwo rozczytać.
— Słucham? — spytałam się obojętnym tonem. Ku mojej wewnętrznej uldze ogarnęłam rozszalałe we mnie emocje. Cytrynek mnie nie kocha. Czas to zakończyć. Rady Aroniowej Gałęzi na nic się nie zdały. Trudno!
— Nie mów, że nie słyszałaś! Ty wszystko słyszysz, serio. Uszy jak u królika. A wiesz, Cytrynowy lubi króliczki — mrugnęła do mnie okiem, a ja o mało nie zachłysnęłam się powietrzem. Że ktoś potrafi być taki… bezpośredni. Nie powinno mnie to dziwić, w końcu każdy pies jest inny, jednakże… No cóż. Dziwi mnie. — Psiapsiółko, znamy się od szczenięcia. Powiedz mi wszystko.
WSZYSTKO to trochę za dużo; nie mogę jej powiedzieć WSZYSTKIEGO, bo nie znam WSZYSTKIEGO. Nie wiem, co to jest to WSZYSTKO.
— No cóż… — powiedziałam zamiast tego, siadając wygodniej. Wzrok Sikorki mówił mi, że łatwo nie odpuści.
Szczęka zatrzęsła mi się. Naprawdę byłam zdziwiona, gdy poczułam łzy w oczach; ja, płacząca? Nigdy nie płakałam. Chociaż idiotycznie używać tego słowa, bo, logicznie myśląc płakałam, gdy byłam szczenięciem, prosząc o mleko.
Ale naprawdę, nie pamiętam, kiedy płakałam.
Nie płakałam, gdy Skalny Potok topił mnie i Aronię za karę. Nie płakałam, gdy z moją starszą siostrą walczyłyśmy za dzieciaka z menelami. Nawet nie płakałam, gdy Cytrynek dał mi kosza. Nie płakałam też przed jakąś godziną, gdy widziałam palący się mój dom.
A tutaj ktoś zaproponował mi, żebym mu się wygadałam. Jakby wiedział, że nawet ja mam jakieś emocje i uczucia, chociaż ich nie pokazuję. Zostawiam je zwykle w umyśle i sercu — tam, gdzie ich miejsce.
A tym kimś była Sikorkowe Szczęście.
Ze łzami w oczach wpadłam w jej szyję. Moje łzy moczyły jej rude futro. Kątem oka zauważyłam jej uśmiech.
<Uwu. Moja ulubiona Sikorkowa wojowniczko?>
[705 słów, Konwaliowy Szron otrzymuje 7 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz