Szczeniak stanął dęba, gdy pojawił się przed nim większy pies od Aroniowej i prawie wypluł resztki pogryzionego jabłka. Naszego jabłka. Szukał wzrokiem jakiejś pomocy, ale takowej nie otrzymał od nikogo, nie wiedząc co zrobić, zaczął się odsuwać od owocu. Dojrzałem u niego wystające żebra, długo nic nie miał w pysku, a jedzenie w śmietnikach nie zawsze mogło napełnić żołądek. W życiu kilka razy też miałem okres głodówki, oczywiście nie dałem sobie pomóc, o nie żadnej pomocnej łapy, to mogło zepsuć mi wszystko.
— Już jest nadgryzione, więc... Może niech sobie... Weźmie? — zapytała zmieszana suczka
Nie trzymałem się kodeksu, w zasadzie w nosie miałem zasady klanu. Robie co chce i nikt nie będzie stał nade mną. Szczeniak wbijał wzrok w jabłko, ślina ściekała mu małymi kropelkami po bokach pyszczka, był bardzo głodny. Zaraz miałem przed oczami dzieci Jasnej Gwiazdy, gdyby przed nami siedziało jedno z nich, to bez namysłu dałbym mu nawet kopyto jelenia.
A co mi szkodzi. Popchnąłem owoc w stronę malucha, aż odbiło mu się od łapki. Ten natychmiast rzucił się na zdobycz i zatopił małe zęby w skórce.
— To miłe — rozpromieniła się i pomachała ogonem.
Minąłem zajadające się szczenię i wesołą suczkę, trzeba coś zdobyć jeszcze do jedzenia, a najlepiej dla siebie. Na samą myśl zaburczało mi w brzuchu. Udało nam się zebrać trochę pożywienia, ale znając obydwie suczki, to zaniosą wszystko dla pozostałych członków. No dobra dam im również moje zdobycze, ale później pójdę po coś dla siebie samego.
— Chyba nam wystarczy? — spytała Fiołkowa Skała
Targała ze sobą jakiś brązowy worek ze świeżymi małymi rybkami i czymś jeszcze. Aroniowa zwinęła gdzieś kilka kawałków mięsa, kusiły trochę zapachem. Mnie się udało ukraść całkiem spory kawałek żeberek, jeszcze chwile temu parowały i parzyły mnie w pysk.
— Wystarczy, prawda? To były udane łowy — stwierdziła z dumą Aroniowa Gałąź, a pytanie było skierowane do mnie.
— Tak — mruknąłem, miałem już trochę dość ich obecności, chciałem pobyć sam.
Całą drogę do klanu rozmawiały ze sobą, śmiały się, a nawet chwilę kłóciły, która zebrała więcej jedzenia, ja sobie szedłem przodem i gdybym mógł, to zatkałbym uszy. Niedaleko nasze docelowe miejsce, aby zostawić jedzenie – za chwile się od nich uwolnię.
Zostawiłem żeberka i kątem oka zauważyłem kilka psów z klanu, za chwile się wszyscy zbiorą i będą ucztować, nie nadaje się, pomyślałem. Niedaleko znajdowała się łąka, która lubiła skrywać w wysokiej trawie ptactwo i myszy, naszła mi na samą myśl ślina do pyska.
— Nie jesz z nami? Starczy dla wszystkich — Aroniowa przekrzywiła głowę.
— Wole coś innego — odpowiedziałem jedynie.
Dziś niemiłosiernie grzało słońce, duchota odbierała siły i nic nikomu się nie chciało prócz cienia dla ochłody. Łąka pewnie będzie palić na sam widok w łapy, dlatego stwierdziłem, że najpierw poobserwuje z pewnej odległości (w cieniu) czy trawa się nie porusza, wtedy będę wiedział, że coś w niej chodzi. Mruknąłem cicho, wypatrzyłem 3 ptaki i to w różnych miejscach, lepiej dla mnie, bo nie spłoszą się wszystkie na raz. Skupiłem wzrok na najbliższej zdobyczy, ale po chwili poczułem czyjąś obecność. Odwróciłem głowę, Aroniowa Gałąź? Czego tu szukasz? Przeszkadzasz mi.
— Chciałam ci potowarzyszyć, skoro nie jesz ze wszystkimi — uśmiechnęła się.
— Po co?
Suczka zamyśliła się, jeśli za chwilę sobie nie pójdzie, to ucieknie mi jedzenie. Wtedy to będzie jej wina.
— Poćwiczę polowanie... I może się czegoś nauczę nowego.
No dobra, pomyślałem. Wypuściłem powietrze z płuc.
— Chodź — powiedziałem. — Tylko nie za blisko — ostrzegłem.
Suczka od razu się ucieszyła, podreptała za mną w gęstą trawę. Miałem nadzieje, że nie spłoszy wszystkich ptaków.
<Aroniowa Gałąź?>
[593 słowa: Płomienny Krzew otrzymuje 5PD]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz